Reklama

Ostatnie spotkanie ocalonych

31/01/2019 00:00

Wspominają więźniowie obozu koncentracyjnego w Dachau

– W Mauthausen była nas masa. Jeden nie znał drugiego i nie starał się znać... Byliśmy jak ziarnka piasku. Ziarnka piasku nie interesuje, jakie inne ziarnko leży przy nim po prawej, a jakie po lewej. Wiatr zdmuchnie... a ono nadal nie zainteresuje się co zostało z tych co byli i przy jakim nowym jest. Tam nikt nie pytał, jak się nazywasz, co robisz, za co cię tu wzięli. Byliśmy ogłuszeni, oszołomieni. Wiedzieliśmy tylko, że żyjemy, ale nikt nie wiedział, jak długo jeszcze, bo codziennie wdychaliśmy duszący dym z krematorium...

– Urodziłem się w Bydgoszczy. Tam dożyłem wojny... no i przeżywałem troszkę trudnych chwil. 5 września przyszli Niemcy... a Niemcy mieli swój styl. Twarde rękawiczki... Pomordowali wielu ludzi, strzelali do nich jak do kaczek – z  trudem rozpoczyna swą opowieść ksiądz dr Zdzisław Lipiński.
 Kiedy wybuchła wojna, był tuż przed maturą. Ponieważ do kapłaństwa czuł się powołany już od dzieciństwa, w pierwszych latach okupacji został słuchaczem tajnych kursów, przygotowujących do stanu duchownego, prowadzonych przez garstkę księży w rodzinnej Bydgoszczy. Jako młody kleryk szybko zwrócił na siebie uwagę gestapo... – Język polski był wówczas zabroniony, więc wraz z kolegami przetłumaczyliśmy polskie pieśni na... łacinę. Zrobiliśmy z nich małe zeszyciki i rozdawaliśmy wiernym. W ten sposób w kościołach, tuż pod nosem Niemców, rozbrzmiewała melodia „Boże, coś Polskę” do łacińskich słów pieśni „Serdeczna Matko”. Miejscowi folksdojcze szybko odkryli podstęp. Mieli nas na oku. Potem zorientowali się, że księża spowiadają po polsku. Rozpoczęły się aresztowania – wspomina kapłan.

Madejowe łoże. Wspomnienie Mauthausen
Trafił do Mauthausen. Po przybyciu do obozu dostał „ręcznik” i mydło. Esesmani zapraszali do „kąpieli”. – Miałem szczęście, bo akurat zamiast gazu puścili... wrzątek! Dotkliwie poparzeni poszliśmy na apel. Staliśmy kilka godzin. Tych, którzy padali, wynoszono wprost do... krematorium. Dopiero gdy krematoria były pełne, zwolniono nas z apelu – opowiada ze wzruszeniem. Obóz w Mauthausen znajdował się w kamieniołomach. Bloki pomyślane były jako kwarantanny, tworzące swego rodzaju obóz w obozie – chodziło o to, aby nowo przybyli więźniowie nie kontaktowali się z osadzonymi wcześniej. Na bloku każdy dostawał pasiaki i drewniane chodaki. – Mnie trafiły się dwa lewe. Nie mogłem tego zgłosić, bo natychmiast zostałbym rozstrzelany. Problem polegał na tym, że podwórze, na którym odbywały się apele, wyłożone było kamieniami, a raczej ostrymi kamiennymi odpadkami, które – poutykane w ziemię – wyglądały jak kolce. Plac przypominał Madejowe łoże... Z trudem można było na tym bruku stać i po nim chodzić, a jak ja miałem dwa lewe chodaki, tym bardziej! To była udręka. Najgorzej gdy kazali wykonywać ćwiczenia, tzw. żabki – ręce wyciągnięte przed siebie i podskoki. Kto raz się przewrócił, dostał pałą i już nie wstał – wspomina kapłan.  Podobne tortury wykonywano w więzieniach gestapo. Kazano mu siadać, a raczej padać jak do siadu na twardą posadzkę, z wyciągniętymi do przodu rękoma i wyprostowanymi nogami. Trwałym efektem, jaki pozostał księdzu Lipińskiemu po jednej z gestapowskich „zabaw” jest uszkodzenie kręgosłupa. – Nigdy nie zapomnę jak cieszył się gestapowiec, gdyśmy tak upadali. Nie zapomnę jego oczu. Nie mogłem wówczas pojąć, co sprawia mu taką radość. Zrozumiałem to dopiero, gdy zacząłem studiować teologię moralną i dowiedziałem się co to jest sadyzm.

Potrzeba cudu. Kominy Dachau
Wszystkich księży z Mauthausen wywożono do Dachau. Łatwo było ich namierzyć, ponieważ Niemcy w obozie mieli swoich szpicli. – Tych, których podejrzewano, że są kapłanami, proszono o spowiedź. Niemcy doskonale wiedzieli, że tego sakramentu żaden ksiądz nie może odmówić. Mnie nie wywieziono, bo nie byłem jeszcze wyświęcony – wspomina ks. Lipiński.
W Dachau więziono ok. 1800 przedstawicieli duchowieństwa. Wśród nich znalazł się także ks. Leon Stępniak, dziś emerytowany proboszcz z Poznania, wiceprzewodniczący Komitetu Księży Polskich Byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych. Święcenia kapłańskie przyjął w czerwcu 1939 r. i jako młody wikariusz został skierowany na parafię do Kębowa pod Wolsztynem, 3 km od niemieckiej granicy.  – Kiedy podczas mszy na rocznicę cudu nad Wisłą wygłaszałem kazanie, powołałem się na słowa poznańskiego kanonika Nikodema Mędleckiego: „Gdyby ta buta teutońska miała przebrać miarę, to chyba na to, abyśmy powtórzyli nowy cud”. Gdy wypowiadałem te słowa, dwa tygodnie przed wybuchem wojny, 3 km od  niemieckiej granicy, nie przypuszczałem, jakie doświadczenie będzie moim udziałem. 27 stycznia 1940 r. młody wikary został aresztowany i wywieziony do Lubina, do specjalnego klasztoru-     -więzienia, w którym Niemcy gromadzili księży. W maju wszystkich przebywających tam kapłanów wywieziono do Poznania, do Fortu 7. Tam w ciągu nocy zorganizowano transport do Dachau. – Nie wiem do końca, jaki był powód mojego aresztowania. Myślę, że podejrzenia na moją osobę ściągnął m.in.... łańcuszek św. Antoniego. Ten zabobon polegał na przepisywaniu treści listu i podawaniu następnym osobom. Przerwanie łańcuszka groziło nieszczęściem. Wiedziałem, że list krąży po wiosce. Widziałem jak na niedzielnej mszy ludzie podawali sobie kartki z jego treścią. Widzieli to również niemieccy żandarmi. Całość sprawiała wrażenie konspiracji – wspomina kapłan.
W Dachau ks. Stępniak przebywał od maja do sierpnia 1940 r. – Mój nr to 11 424 – recytuje bez zająknięcia staruszek. Następnie trafił do Gusen, gdzie wraz z 150 innymi duchownymi pracował przy budowie kolejnego obozu. W Gusen zamęczono 50 kapłanów, pozostałych 100 wróciło do Dachau. – Zaraz po przyjeździe zostałem dotkliwie pobity przez izbowego po głowie, przez pewien czas w uszach odczuwałem szum... Potem 1 lutego 1943 zachorowałem na tyfus, następnie na zapalenie ucha środkowego. Ponieważ nie miałem odpowiedniej opieki, doszło do pęknięcia bębenka i przestałem słyszeć. Byłem młody, więc bębenek się zarósł i na jakiś czas odzyskałem słuch... Dziś już nic nie słyszę – mówi ze smutkiem.

Kaliski Józef nas ocalił!
Kiedy ks. Stępniak przyjechał do Dachau, naziści szydzili: „Stąd wiedzie tylko jedna droga do wolności... przez komin!”. Krótko przed końcem wojny w obozie przebywało 30 tys. więźniów, w tym 10 tys. Polaków. Naziści, świadomi swej rychłej kapitulacji, dążyli do zatarcia wszystkich dowodów popełnianych zbrodni. Wydane w 1945 r. postanowienie Himmlera, dotyczące Vernichtung Lager Dachau, mówiło wyraźnie: „Obóz ma być zrównany z ziemią! Nikogo żywego stamtąd wypuścić nie wolno!”. Niemcy przygotowywali się do ostatecznego zniszczenia obozu. Więźniom nieznana była treść nazistowskich rozkazów, lecz wszyscy czuli zbliżające się niebezpieczeństwo... – W obozie znajdowali się księża z diecezji włocławskiej, do której przed wojną należał Kalisz. To za ich sprawą 24 kwietnia, na pięć dni przed wyzwoleniem, powierzyliśmy siebie i wszystkich więźniów w opiekę Józefowi kaliskiemu. Ślubowaliśmy wówczas, że jeżeli nas ocali, co roku będziemy przybywać do Kalisza i głosić jego chwałę.  W ostatnim momencie, w dniu planowanej masakry, 29 kwietnia 1945 r. niewielki oddział VII Armii Amerykańskiej wkroczył do Dachau i oswobodził obóz. – Radość była ogromna, nie do opisania! Wszyscy płakali... Padali na ziemię, rzucali się sobie w ramiona. Tego się nie da opisać...Cudowny Józef nas ocalił! – wspomina ks. Leon Stępniak.

Ocalić od pamięci...
Po wyzwoleniu obozu w Maudhausen 5 maja 1945 r. ks. Zdzisław Lipiński amerykańskim samolotem trafił do Paryża. W tamtejszych  szpitalach umieszczano byłych więźniów nazistowskich obozów. Zanim jednak zamknęły się za nim drzwi szpitala... – ...Paryż witał nas entuzjastycznie! Ludzie na ulicach cieszyli się, że zostaliśmy wyzwoleni. Zabrano nas do Moulin Rouge, tam śpiewali dla nas Edith Piaf i Charles Aznavour. A my byliśmy cali zawszawieni, wycieńczeni i  upokorzeni... Cieszyliśmy się, że żyjemy. Potem trafiliśmy do szpitali. Ksiądz Zdzisław Lipiński przyjął święcenia kapłańskie w 1951 r. w Paryżu. Swoim oprawcom z Maudhausen wybaczył... od razu... Podczas procesu w Norymberdze gorąco się za nich modlił. Nie uważa, że cierpienia, których doznał podczas wojny, go uszlachetniły. Daleki jest od idealizowania postawy własnej i współwięźniów, choć przyznaje, że w obozach były jednostkowe przykłady heroizmu. Do dziś zmaga się z koszmarem powracających wspomnień. 
  Wśród ocalałych więźniów Dachau było 847 księży, dziś żyje jedynie trzydziestu ośmiu, w Polsce i za granicą. W 1946 r., w pierwszą rocznicę wyzwolenia aż 500 z nich przyjechało do Kalisza. – To było niesamowite przeżycie! Spaliśmy po parafiach i w prywatnych domach u kaliszan. Wygłaszaliśmy kazania po kościołach, na chwałę Józefa! Ulicami miasta szła procesja z cudownym obrazem – opowiada ks. Stępniak. – Dziś jest nas już tylko garstka. Więcej gości-biskupów niż samych więźniów – dodaje. Piątkowe obchody były ostatnim kaliskim spotkaniem ocalonych. Przybyło na nie jedynie dziewięciu księży i ojców, byłych więźniów obozów koncentracyjnych.
* Serdeczne podziękowania dla jezuity o. Aleksandra Jacyniaka za pomoc i wyrozumiałość. 
 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do