Reklama

Album pod choinkę

31/01/2019 00:00

Jan Wilhelm Diehl „Album de Kalisch”

Dwadzieścia dwa zdjęcia miasta z czasów, kiedy fotografia była jeszcze nowością. Widoki bliskie i dziwnie odległe, fantastyczne jak klasycystyczny odwach na rynku i stojący niemal w szczerym polu gmach trybunału. Prezentujemy album Jana Wilhelma Diehla

Obwoźny zakład pana Diehla musiał wzbudzać w Kaliszu spore zainteresowanie. Fotograf pracował sprawnie, ale z pewnością długo wcześniej szukał odpowiedniego kadru. Technika mokrego kolodionu, której używał, wymagała  zręczności. Kliszą w tym przypadku była szklana tafla (szybka), którą trzeba było pokryć warstwą kolodionu i „wykąpać” w roztworze bromku srebra bezpośrednio przed wykonaniem zdjęcia. Uciekający czas odbijał się w zasychającej emulsji. Fotografowie pracujący tą metodą nie mieli wyjścia – na konnych wozach wozili małe laboratoria, łącznie z nieodłączną ciemnią, tj. namiotem. Kiedy Diehl pojawił się na ulicach Kalisza, można jedynie domniemywać. Na pewno działał nad Prosną już przed 1871 r., skoro w numerze z lutego tego roku miejscowa gazeta ubolewała: „Już dawno nie widzieliśmy, aby do fotograficzno-kaliskiego albumu p. Diehla przybyły jakie nowe widoki (…)”. Czy powstały kolejne? W następnych numerach „Kaliszanin” informował, że istnieją plany rozbudowania albumu o kolejne zdjęcia miasta i okolic, myślano nawet o rozpisaniu prenumeraty, ale nie są to przesłanki rozstrzygające, czy oprócz znanych nam dzisiaj dwudziestu dwóch fotografii istniały inne. Datę krańcową dla ich powstania wstępnie można wyznaczyć na rok 1876, tj. czas budowy wieży kościoła św. Mikołaja i urządzenie skweru księcia Eugeniusza przy pomniku na placu św. Józefa (marzec tego samego roku). Na zdjęciach tych elementów jeszcze nie ma. Być może niektóre fotografie były wykonywane na przestrzeni kilku lat, bo na jednej z nich widać niezarejestrowaną już na innych ujęciach balustradę wieńczącą pałac gubernatora. Dalsza i dużo dokładniejsza analiza pozwoli te daty uściślić. Album w zachowanej postaci, tj. charakterystycznych dla XIX w. pojedynczych kartonów, nie zawiera opisu całości. Pod każdym zdjęciem widnieją za to wydrukowane podpisy „Album de Kalisch”, herb miasta oraz nazwisko autora, zgodnie z ówczesną modą zapisane po francusku (Phot. Jean Guillaume Diehl). Z tego samego źródła dowiadujemy się, że Diehl był członkiem Rosyjskiego Towarzystwa Technicznego z siedzibą w Petersburgu. Nieznana jest pierwotna forma przechowywania zdjęć.  Czy, jak wówczas praktykowano, były one sprzedawane w ozdobnym tekturowym pudełku?
Odbitki są dzisiaj niezmiernie delikatne. Patrząc na nie łatwo zrozumieć, dlaczego fotografia jest sztuką „rysowania światłem”. Gmachy stoją jakby w wymarłym mieście. Przypadkowe osoby widoczne na dwóch ujęciach bardziej przypominają posągi niż żywe istoty. Statyczność w takim samym stopniu dyktował styl epoki, jak wymuszała sama technika. Mokry kolodion nie pozwalał na „łapanie” świata w ruchu. W tym także tkwi łatwo rozpoznawalna oryginalność prac Diehla, autora najstarszego fotograficznego albumu Kalisza.

Jaki dar otrzymaliśmy?
Dzięki albumowi cofamy się zaledwie o dziesięć lat od obrazu miasta znanego z najstarszych fotografii (lata 80. XIX w.). Pozornie niewielka odległość czasowa okazuje się znaczna, bo takiego Kalisza dotąd nie widzieliśmy, a to czego nie zarejestrował fotograf nie istnieje dla potomnych. Dzięki pracy Diehla możemy zobaczyć świat oczyma już dawno nieżyjących kaliszan. Daleko temu ujęciu od starszych, ale z pewnością subtelnie upiększonych rycin Stanisława Barcikowskiego („Album kaliskie”, 1858 r.). Oba wydawnictwa łączy charakterystyczna martwota ulic, u Barcikowskiego ubarwiona dekoracyjnym sztafażem spacerujących eleganckich kawalerów i dam. Pierwsze co uderza w niedawno odkrytych zdjęciach to nieznane nam już dziś przenikanie się miasta, przyrody i… wszechobecnego błota. O błocie  pisał już na początku XIX stulecia Franciszek Gajewski. Jak widać, po połowie wieku mało się zmieniło. Niewielka zabudowana przestrzeń urywa się nagle; kończą się ostatnie domy, wybrukowane ulice i rozpoczyna się wieś. To takie miasteczko, które można przejść w dziesięć minut i gdzie dzień otwiera poranne pianie kogutów. W kontekście fotografii nie dziwi, że niedawno powstała gazeta „Kaliszanin” (1870 r.) rejestruje wydarzenia tak drobne, jak przylot ptaków, czy skandaliczny i urastający do rozmiarów katastrofy przypadek oplucia przechodnia. Zdegradowany w latach 1844 – 1866 gród był tylko powiatową mieściną bez szans na rozwój. Pierwsze oznaki poprawy sytuacji nastąpią dopiero po 1870 r. Album rejestruje stan przed rozbudowami i stopniowym powiększaniem się miasta, dlatego jego wartość pozostanie nieoceniona.

Odbite na szklanej kliszy
Fotograf właśnie przygotowuje się do zrobienia zdjęcia. Na rynku nie ma jeszcze wspaniałego eklektycznego ratusza, jest za to klasycystyczny odwach z carskim orłem na frontonie. Obrazek znany był dotąd jedynie z rycin. Przed budynkiem charakterystyczna, kryta stromym daszkiem studnia. Bez Diehla o jej istnieniu i wyglądzie nie wiedzielibyśmy nic, bowiem wkrótce zostanie ona zastąpiona pompami.  W 1890 r. zniknie odwach. Kamieniczki, choć po 1880 r. często przebudowane w dolnych partiach na sklepy, przetrwają do 1914 r. Z tego fragmentu miasta do dzisiaj nie ocaleje nic poza prawie nie- widoczną na fotografii sygnaturką kościoła franciszkanów. Podobnie w kaliskim parku. Na fotografii Diehla domek szwajcarski otaczają niedawno posadzone drzewka i rośliny. Czyżby naprawiano szkody po niedawnej powodzi (1870 r.)? Na próżno szukalibyśmy rzeźby Flory, a miejsce wcale nie urzeka romantyczną atmosferą. Cóż, komitet parkowy powstał w roku powodzi i to dopiero początki jego wieloletniej pracy. Wkrótce starania obywateli połączone z wysiłkami urzędującego od 1882 r. gubernatora Michała Daragana zmienią park w miejsce prawdziwej dumy kaliszan. Domek szwajcarski zniknie już w naszych czasach, mocą urzędowej decyzji zostanie rozebrany w latach 80. XX w. Tym samym przestanie istnieć jedyny punkt orientacyjny, ułatwiający lokalizację sfotografowanych obrazów parkowych.

Prosna
Związki z przyrodą podkreślają liczne ogrody, a przede wszystkim nieznająca regulacji rzeka. Na kanale Bernardynka obok fabryki Repphanów stoi wysoki drewniany most, jaki dziś można zobaczyć jedynie na wsi. Widoczna w gęstwinie drzew przybudówka fabryki dochodzi prawie do rzeki. Kiedy przestała istnieć? Na innej fotografii tylko o krok od wytwornego trybunału widać postawione na Prośnie drewniane budy i przystań rybacką. To rzeka, która ciągle w olbrzymich ilościach dostarcza miastu ryb. Łowi się je z pomocą umieszczonych w korycie drewnianych skrzyń i stąd każdego dnia są one dostarczane na pobliski targ przy kościele franciszkanów na ul. Rybnej (obecnie Kazimierzowska). Znajdujący się przy świątyni nieforemny klasztor otoczony jest resztkami murów obronnych, które zajmują jeszcze prawie pół ul. Sukienniczej. Choć miasto wydaje się pogrążone w martwocie, jest ona tylko pozorna. Kolejne lata przyniosą powolny rozwój, uprzemysłowienie i tym samym znikanie obrazu przekazanego przez pana Diehla. Miejsce powiatowego grodu zajmie zamożny, gubernialny Kalisz.
„Album de Kalisch”, jak już informowaliśmy, został zakupiony za pieniądze miasta 28 listopada br. na aukcji w Warszawie. Stał się ozdobą zbiorów specjalnych Miejskiej Biblioteki Publicznej im. A. Asnyka. 

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do