Reklama

Był jazz, iskrzyło, ale i nudziło

28/11/2007 12:55
To nie był przełom, lecz kontynuacja. Nic w tym złego. To świetnie, że Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych w ogóle istnieje i że wciąż możemy gościć w Kaliszu gwiazdy tego gatunku. Szkoda tylko, że z roku na rok z kaliskiej imprezy uchodzi trochę powietrza. Jeśli tak dalej pójdzie, to do czego dojdziemy za kilka lat?

Przede wszystkim nie było w tym roku jamów, które jeszcze niedawno budowały atmosferę MFPJ i stanowiły nieodłączny składnik festiwalu. Po zrealizowaniu w latach poprzednich chybionego pomysłu przeniesienia ich z klubu Wanatówka na Małą Scenę CKiS umarły śmiercią naturalną. Po drugie – o czym też już kiedyś pisaliśmy – opustoszało wnętrze, które niegdyś było równie ważne jak samo miejsce koncertów. Chodzi o parter, gdzie od kilku już lat nie ma podglądu na to, co dzieje się na scenie i gdzie w czasie koncertów panuje głucha cisza. A ta dla imprez muzycznych czy w ogóle dźwiękowych jest kresem wszystkiego, o czym z niedocieczonych powodów nie wiedzą organizatorzy imprez takich jak MFPJ lub całkowicie lekceważą ten fakt.
Przejdźmy jednak do samych koncertów. Dzień pierwszy, czyli piątek 23 listopada, rozpoczął się od występu tria Przemysław Raminiak – Maciej Garbowski – Krzysztof Gradziuk, czyli RGG. Pamiętamy ich z debiutanckiej kompozycji „Scandinavia” i z pierwszej płyty, nagranej w nagrodę za zwycięstwo w Bielskiej Zadymce Jazzowej w 2003 r. Wydaje się, że było to całkiem niedawno, a jednak trochę czasu minęło. RGG wkrótce po debiucie pojechało do Hiszpanii na Internacionale Festiwal de Jazz de Getxo, skąd wróciło z nagrodami, odnosiło kolejne sukcesy, a dziś promuje swoją najnowszą płytę poświęconą pamięci Mieczysława Kosza. Przywołanie tu nazwiska i kompozycji tego przedwcześnie zmarłego pianisty było oczywiście nieprzypadkowe: M. Kosz to patron niegdysiejszego Konkursu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, a więc i niejako patron całego festiwalu. Żywy i miejscami – jak się wydaje – improwizowany występ trzech młodych absolwentów katowickiej Akademii Muzycznej byłby zapewne przyjęty przez kaliską publiczność cieplej, gdyby nie fakt, że był pierwszy. Nie od dziś młodzi i zdolni muszą często ustąpić miejsca starszym i bardziej utytułowanym. Tym bardziej, jeśli są to goście zagraniczni, jak w przypadku Jean-Michel Pilc Trio. To zespół grający pod dyktando pianistycznego lidera, a więc typowy dla formuły kaliskiej imprezy. Nietypowy był natomiast sam lider. Pilc to cudowne dziecko jazzu, które płyt Oscara Petersona, Charlie Parkera i Johna Colrane`a słuchało już w wieku lat ośmiu. Dużo dłuższa i równie szacowna jest lista tych, z którymi ten Francuz współpracował w swojej dorosłej karierze. A nie koniec na tym, bo podobnymi referencjami może wykazać się też perkusista tria, czarnoskóry Mark Mondesir, który bębnił m.in. u Johna McLaughlina, Johna Scofielda, Joe Zawinula czy rockowego Jeffa Becka. Zwykle wystarcza to za całą recenzję, a resztę dopowiada publiczność przy pomocy rąk. Tak było i w przypadku francuskiego samouka i jego nie mniej utalentowanych kolegów.

Więcej w Życiu Kalisza

Agnieszka Owczarek, Robert Kordes
\"\"
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do