Reklama

Chciałem zostać bohaterem

31/01/2019 00:00

Wspomnienia Czesława Boronia, uczestnika bitwy nad Bzurą

– My tym Szwabom teraz pokażemy... – grozili 1 września 1939 r. świeżo upieczeni żołnierze 70. Pułku Piechoty w Pleszewie. Rzesze dwudziestolatków rwały się do walki, pewni tego, że zwyciężą. Wśród nich był kapral Czesław Boroń. Doskonale pamięta entuzjazm, rozczarowanie i gorycz dni wrześniowych

– Bardzo chciałem się bić. Wojna mnie pociągała i  marzyłem, żeby zostać bohaterem – mówi z zapałem 90-letni weteran.
W sierpniu 1939 r. miał 24 lata i był przekonany, że jest przygotowany do wojny. W czerwcu ukończył  Centralną Szkołę Podoficerską w Toruniu, do której kierowano prymusów z całej Polski. Zamiast jechać na zasłużone wakacje, stawił się  do 70. Pułku Piechoty w Pleszewie. – Taki dostałem rozkaz – mówi z powagą.Pod koniec sierpnia był już na manewrach w pobliskim Żerkowie. Przerwał je alarm i wiadomość o „próbnej” mobilizacji. Szybko wrócił do jednostki, w której trwał ostry pobór. Setki młodych chłopców zaciągało się na listy. Chętnych było tylu, że zaczęło brakować mundurów i amunicji. Każdy dostał karabin i kilka granatów, ot i całe uzbrojenie. Na 300-osobową kompanię przypadał tylko jeden cekaem. Panu Czesławowi wręczono pistolet i jeden granat – karabinu nie dostał, bo był w łączności, do tego telefon, umieszczony w skrzynce oraz specjalne nosidła, w których trzymano kable. – Wszystko było bardzo prymitywne. Kabel miał 50 m. Jak się budowało linię, trzeba było ekspresowo kręcić złącza. Kabel szedł po ziemi, często się uszkadzał, przerywał. Nieraz się zdarzyło, że nacierająca kompania nie miała łączności z artylerią i strzelała we własne oddziały – przyznaje weteran.

Bić Niemca
Z pistoletem za pasem i granatem w kieszeni kapral Boroń wraz z pułkiem stał w ostrym słońcu ostatnich dni sierpnia na pleszewskim rynku, oczekując na wymarsz. Żegnały ich tłumy – rodziny, znajomi, sąsiedzi, gapie. Dziewczyny płakały. Do zgromadzonych na placu żołnierzy i mieszkańców miasta przemówił dowódca – płk Alfred Konkiewicz. Wszyscy liczyli, że wojsko ruszy na Zachód, ku granicy. Wchodzący w skład Armii Poznań 70. Pułk Piechoty skierował się... w przeciwną stronę – do Jankowa.Tam rozpoczął budowę umocnień na Prośnie. –Było to trochę  zabawne. Wody w rzece prawie nie było, a myśmy jakąś tamę budowali – śmieje się pan Czesław, przyznając, że posunięcia dowódców były nieco chaotyczne. – Napracowaliśmy się, a 3 września przyszedł rozkaz: idziemy na Łęczycę! – dodaje. Kolumna wyruszyła przez Blizanów, Goliszew, Morawin, Ceków, w kierunku Turku.

Pierwszy szok
– Początkowo traktowałem wojnę trochę jak zabawę. Byliśmy przebrani w mundury, których w ogóle nie ściągaliśmy, spaliśmy w polu pod gołym niebem – wyznaje pan Czesław. 3 września zabawa się skończyła.W lesie w pobliżu Morawina bataliony 70. pułku oraz 29. kaliskiego Pułku  Strzelców Kaniowskich właśnie fasowały obiad, kiedy niespodziewanie nadleciały bombowce  Luftwaffe.  – Po raz pierwszy zobaczyłem niemiecki samolot. Byłem bardzo zaskoczony, że leci tak nisko. Kiedy zaczął w nas walić, zrozumiałem, dlaczego – wyznaje. Zszokowani żołnierze puścili w górę kilka serii z karabinów. Trzy samoloty strącili, cztery leciały dalej, pozostawiając za sobą szare kłęby dymu. Radość z pierwszych celnych strzałów nie trwała długo. Byli pierwsi ranni i zabici. Przy zwłokach jednego z niemieckich  pilotów kapral Boroń znalazł rozkaz: „Bombardować wszystko, co jest na drodze”

W popłochu i strachu
Drogi w pierwszych dniach września roiły się od wystraszonych i zdezorientowanych cywilów. Uciekali na wschód przed zbliżającym się okupantem. Szli pieszo, z workami na plecach. Znużone drogą i upałem kobiety z dziećmi siedziały na wozach. Na jednym z nich – 16-letnia Czesia. Uciekała z mamą, bo strasznie bały się Niemców. Inną szosą, w kierunku Turku szła młoda kobieta z trójką małych dzieci. – Gdy maszerowaliśmy w stronę Koła, usłyszeliśmy płacz. Spojrzałem z mostu w dół, ku skarpie rzecznej. Tam troje maluchów wołało: „Mamo, wstań”, i drobnymi rączkami kołysało bezwładne ciało... Kobieta się nie ruszała. Nie przeżyła bombardowania. Zabraliśmy dzieci i oddaliśmy do Czerwonego Krzyża  – mówi poruszony weteran. Czesi udało się szczęśliwie dotrzeć aż pod Łódź. Tam zmordowana podróżą mama oznajmiła: „Dalej nie idziemy”. Wróciły do Kalisza. – Do dzisiaj nie wiem, dokąd żeśmy uciekały i w jakim celu? Zresztą nie tylko my. Tłumy ludzi uchodziły wtedy z Kalisza. Głównie w kierunku Warszawy. To była taka pierwsza reakcja na wojnę. Strach, popłoch i rodzaj paniki. Krążyły pogłoski, że Niemcy wszystkich mordują  – wspomina pani Czesława.
 
Łęczyca zdobyta!
Niemcy sumiennie wypełniali swoje rozkazy. Na drogach głównych  leżały setki zabitych cywili. – Piloci Luftwaffe tłukli niemiłosiernie, a my nawet nie mieliśmy czym do nich strzelać. Byli bezkarni – złości się pan Czesław. Wszystkie kompanie Armii Poznań, w tym 70. Pułk Piechoty, otrzymały rozkaz stawienia się w punkcie zbornym na przedpolach Kutna. W obawie przed bombardowaniem poruszali się nocą bocznymi drogami. Wyłącznie na piechotę. – Niemieccy żołnierze jeździli autami, a my pieszo musieliśmy pokonywać setki kilometrów, bo brakowało wozów  – skarży się kombatant. Krew się lała nie tylko na polu bitwy, ale i w żołnierskich butach.  Do pierwszego spotkania z wojskami wroga doszło w Uniejowie. Potyczka zakończyła się sukcesem. Stamtąd droga wiodła na Łęczycę. Już w pobliżu Witonii, na południe od Kutna, pan Czesław usłyszał pierwsze  odgłosy toczącej się bitwy. Żołnierskie ucho rozpoznawało je bezbłędnie: broń maszynowa, ręczna, lotnictwo. – To 68. Pułk Piechoty, który wyszedł dzień przed nami. Bił się o Witonię i Łęczycę – wyjaśnia 90-latek. – Dołączyliśmy do walk i zdobyliśmy Łęczycę! Chodziliśmy po niej... po trupach. Jeszcze się paliła. Jeńców nie braliśmy, bo i tak nie mieliśmy co z nimi zrobić... To była nasza największa wygrana! – radość i wzruszenie mieszają się na twarzy pana Czesława.
 
Wielka bitwa
Wojska nieprzyjacielskie zaczęły cofać się w kierunku Ozorkowa (woj. łódzkie), a dowódca Armii Poznań – gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba wydał rozkaz, by gonić nieprzyjaciela. O zmroku obładowana ciężarem amunicji kompania wyruszyła w kierunku Bzury. – Przekraczaliśmy rzekę wpław. Ci, którzy nie umieli pływać, po prostu się topili. W mokrych mundurach czekaliśmy poranka. Uderzyliśmy o świcie. Niemcy stawiali silny opór, ale tylko gdy byli na stanowiskach ogniowych. Kiedy z okrzykiem „hurrrra” na ustach dochodziliśmy na odległość szturmową, walki na bagnety nie podejmowali – relacjonuje z zawiedzioną miną.  Początek bitwy nad Bzurą był dla Polaków pomyślny. – Laliśmy Szwabów, ile wlezie – komentuje senior. Potem nadeszły niemieckie posiłki: samoloty i ciężka broń... Atak wzmocnionego nieprzyjaciela okazał się na tyle skuteczny, że 17 września, okrążone przez 8. i 10. Armię Niemiecką  armie Poznań i Pomorze były już prawie rozbite. Generał Kutrzeba wydał rozkaz: „Wycofywać się w kierunku Puszczy Kampinoskiej!”.

Strach i gorycz
kapitulacji
Zdziesiątkowane oddziały w większości pozbawione były dowódców, a wojną rządzili... kaprale. Pan Czesław z kolegami sami zorganizowali się w małą kompanię i przez Puszczę Kampinoską próbowali przedostać się do Warszawy. Brakowało broni i amunicji. – W lesie biliśmy się już tylko na bagnety. Tak nas tłukli w tej puszczy, że z 200 osób zostało... 20.  Powiedziałem wtedy do chłopaków: Tę bitwę przegraliśmy, ale wojna nadal  trwa. Będziemy jeszcze ojczyźnie potrzebni. Wspólną decyzją 20 września złożyli broń. – To była najgorsza chwila w moim życiu. Nie było łatwo poddać się tak po prostu.  Ja nadal chciałem się bić! Byłem młody, wysportowany. Marzyłem, żeby zostać bohaterem – mówi zniżonym głosem. Pan Czesław milczy i patrzy na mnie. Po chwili dodaje: – Właśnie wtedy, podczas kapitulacji, kiedy oddawałem Niemcom mój  pistolet, najbardziej się bałem; nie na polu bitwy ani  w lesie – wyznaje. – Składając broń, poczułem się – w dosłownym sensie – bezbronny, pozbawiony możliwości wpływu na bieg zdarzeń. Mogli zrobić ze mną wszystko. Byłem całkowicie w ich rękach.
 
Niewola w kapuście
Rozbite nad Bzurą oddziały hitlerowcy wzięli do niewoli. Jeńców trzymali... na  polu kapusty. Nie dawali jeść ani pić. Przez trzy dni pan Czesław żywił się surowymi głąbami. Trzeciego dnia uciekł. Z dwoma kolegami dostali się do Łodzi, stamtąd pociągiem do Kalisza. Na dworcu zastała ich łapanka. – Moi towarzysze trafili w ręce gestapo, a ja schowałem się babie pod spódnicę i szczęśliwie zostałem w Kaliszu – śmieje się senior. Skończyły się marzenia o bohaterstwie na polu bitwy...

 A jednak bohater!
W rok później zwycięzca spod Łęczycy maszerował do ślubu z panną Czesią, co się bała Niemców. Strach jej jakoś minął i niebawem oboje małżonkowie działali w konspiracji. Bitwy się skończyły, ale wojna trwała. Za działalność w ruchu oporu Czesław Boroń został aresztowany i wysłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Pod koniec 1944 r. przetransportowano go do Mauthausen, gdzie przebywał aż do wyzwolenia obozu 5 maja 1945 r. Pan Czesław często wraca wspomnieniami do kampanii wrześniowej. Spotyka się z innymi kombatantami, rozmawiają, pielęgnują pamięć  o tamtych wydarzeniach, świętują niemal wszystkie rocznice. W Morawinie pobudowali pomnik poległym  kolegom – ofiarom bombardowania. – Wystawiliśmy go całkiem niedawno. Trudno było nam zorganizować pieniądze – tłumaczy. Bohaterem poczuł się dopiero wiele lat po wojnie, kiedy  Rada Miasta Łęczycy uhonorowała go medalem za wyzwolenie miasta podczas wojny obronnej 1939 r. – Gdybyśmy w 1939 r. mieli taką broń jak Niemcy, to byśmy tę kampanię wygrali. Nasi żołnierze chcieli się bić, i szliśmy pewni, że zwyciężymy – kwituje kombatant.

Wojna obronna 1939. We wrześniu armia niemiecka  (ok. 1,5 mln żołnierzy) wyposażona w jednostki pancerne, zmotoryzowane, zmechanizowane, realizowała plan Blitzkriegu – wojny błyskawicznej. Główną siłą Armii Polskiej (ok. 1 mln żołnierzy) była piechota. Okupanci wdarli się do Polski od północy, południa i zachodu. Front podzielił się na 4 części: północą (Armia Modlin broniła linii Wisły), pomorską (szybka klęska Armii Pomorze), zachodnią (Armia Łódź częściowo rozbita pod Tomaszowem Mazowieckim 6 września) i południową (niemieckie uderzenia z Podhala odpierały armie: Prusy i Kraków).
Bitwa nad Bzurą była największą pod względem zaangażowanych sił bitwą kampanii wrześniowej.  8 września wycofujące się armie: Poznań i Pomorze znalazły się w rejonie Włocławka, Płocka i Łęczycy. Generał Kutrzeba chciał natrzeć na tyły wojsk niemieckich prących na Warszawę. Armia Poznań była wciąż silna, bo dotychczas nie walczyła.  Poznań i Pomorze wykonały znad Bzury zaskakujące uderzenie na skrzydło maszerującej na Warszawę 8. Armii Niemieckiej, rozpoczynając bitwę. Początkowo atak przyniósł sukces, ale Niemcy ściągnęli w rejon walk liczne jednostki pancerne oraz lotnictwo i rozbili polskie armie. Bitwa  zakończyła się kapitulacją wojska polskiego 20 września.
16 września większość ziem Polski znajdowała się już w rękach wroga. Dzień później granicę Polski przekroczyła Armia Czerwona. Rząd ewakuował się do Rumunii. W decydujących bojach pod Tomaszowem Lubelskim rozbiciu uległ front środkowy i  południowy. Wojska radzieckie zajęły Grodno, potem Lwów,  następnie Białystok. 28 września kapitulowała Warszawa, a 2 października – Hel. Tego dnia okupanci uzgodnili nową linię graniczną na Bugu. Jako ostatnia poddała się Samodzielna Grupa Operacyjna Polesie na czele z gen. Franciszkiem Kleebergiem.
 

Anna Frątczak
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do