
Piotr Sobolewski
Z powodu nagłego przypływu bardziej aktualnych tematów i wzmożonej w związku z tym weny twórczej nieuważnie zarzuciłem obiecane dokończenie przeglądu niektórych prasowych anonsów firm handlowych i usługowych starających się zdobyć kaliski rynek przed wiekiem. A ponieważ jestem z pokolenia, któremu jednak zdarza się dotrzymywać słowa przeto jeszcze raz (obiecuję – ostatni) powydziwiam nad niektórymi w tym względzie perełkami. Zostały nam właściwie już tylko dwie ulice ze śródmieścia ówczesnego Kalisza – ale jakże ważne ulice. Śródmiejska na odcinku za mostem Kamiennym (wówczas Piłsudskiego) i Pułaskiego. No to popatrzmy…
Wędrówkę rozpoczniemy pachnąco i – w dodatku – z niezbyt nadwyrężonym stanem portfela albowiem w perfumerii Stanisławy Pałęckiej przy Piłsudskiego 16 nabędziemy wszelką kosmetykę po cenach najniższych. Na rogu Piłsudskiego i Wiejskiej (w późnych latach 20. patronem ulicy został Kazimierz Pułaski) funkcjonowała znana Pierwsza (!) Mechaniczna Piekarnia Jana Stankiewicza. Zacna rodzina, z którą spokrewniony był zmarły niedawno wybitny polski muzyk jazzowy – Jan Ptaszyn Wróblewski, polecała w swej piekarni dwa razy dziennie świeże i smaczne pieczywo. Dodam jeszcze przy okazji, że Stankiewiczów okrutnie doświadczyła niemiecka okupacja. Jan był ofiarą pierwszej bodaj w naszym mieście egzekucji (24 września), jego syn Tadeusz zginął pięć lat później w powstaniu warszawskim.
No, ale wracajmy do prasowych reklam. Pod 22 można było poprawić fryzurę w Pierwszorzędnym (żeby nie było wątpliwości) Zakładzie Fryzjerskim pana Kaźmierczaka, który – widać – połączył swe biznesowe wysiłki z jeszcze kimś innym – skoro w kolejnych międzywojennych latach jego firma zwała się Zjednoczeni. Spacerujący dalej łasuchy miały dylemat – albo zajrzeć do cukierni Ziemianka (Piłsudskiego 26 – filia Pl. 11 Listopada 8), która polecała (zaledwie?) dobre ciastka i kawę albo jeszcze trochę wytrzymać by kawałek dalej (pod 36) wstąpić jednak do cukierni Łowiczanka, w której polecano wyborową kawę, herbatę i znane z jakości ciastka a w dodatku na dwa lata przed II wojną zaczęła przygrywać doborowa orkiestra. Trudny wybór – a zresztą – co wynika z moich osobistych doświadczeń – nic nie stało na przeszkodzie odwiedzić obie słodkie firmy. Między jednym a drugim ciastkiem można było (by ustrzec się od zarzutu ulegania li tylko hedonistycznym pokusom) załatwić coś pożytecznego dla domu – oto pod 28 mieliśmy największą w Kaliszu Farbiarnię i pralnię chemiczną Edmunda Heiningera, która – jak zapewniała reklama, garderobę, firanki itp. rzeczy pierze i farbuje najtaniej, najlepiej, najprędzej. O kurcze… A obok (też na rogu z Pułaskiego) wełny i włóczki oferował sklep o przejrzystej marketingowo nazwie „Trójkąt w kole” (i nie chodziło tu bynajmniej o symbol działalności anonimowych alkoholików). Tuż obok intrygowała rodzajem oferty: Cukry Warszawskie (dlaczego akurat warszawskie?) firma Stanisławy Mikstackiej.
Najbardziej topową (dosłownie i w przenośni) kamienicą międzywojennego Kalisza był dom braci Kowalskich. Na parterze tegoż ulokowały się zatem firmy, które – nie zważając pewno na wyższe ceny wynajmu – były beneficjentami tak prestiżowej lokalizacji. Mieliśmy tam więc m.in.: kwiaciarnię pani Stasiak z dużym wyborem kwiatów doniczkowych i ciętych oraz bukietów ślubnych i wieńców pogrzebowych, mieliśmy także przeniesioną tu z okolic domu Weigta („belwederu”) słynną lodziarnię – oficjalnie: Chłodnię włoską (Galateria Italiana) Giuseppe Gei oferującą lody – znane ze swej jakości (tu nie kłamali ani trochę) czy Magazyn Galanteryjno-Bławatno-Bieliźniany J. Lewińskiej oferujący m.in. płótna robótkowe oraz obok bielizny itp. towary krótkie (?) i chorągwie kościelne. Na reklamę (liczoną od słowa) nie żałował pan A. Chartan, który informował potencjalnych klientów iż posiada specjalny skład wyrobów skórzanych i przyborów podróżnych. Ma stale na składzie ostatnie nowości, torebki damskie od najtańszych do najwytworniejszych… garniturów do pisania (co za licho), manikurów (jak wyżej) i wykwintne upominki. A wszystkie te cuda i osobliwości w cenach umiarkowanych.
No i na zakończenie spaceru cofamy się jeszcze do Wiejskiej 12. Zasłużyliśmy na słodki deser zatem bez zbędnych ceregieli (i ewentualnych wyrzutów sumienia) robimy zakupy w Wytwórni Wyrobów Cukierniczych Wojtulewicz i Smólski, która posiada na składzie wielki wybór znanych ze swej dobroci (!) pierników, czekolady i cukrów. Kiedy ulica Wiejska staje się ulicą Pułaskiego panowie Wojtulewicz i Smólski ogłaszają się ponownie nadmieniając skromnie, że przy zakupie słodyczy należy pamiętać, że ich cukry i czekolady przodują.
I tak powoli kończymy naszą wędrówkę zainspirowaną lekturą ogłoszeń zamieszczonych w międzywojennej prasie, między innymi w „Kaliskiej jednodniówce listopadowej” (1918) i kolejnych numerach szkolnego pisma „Słowo i Czyn” (1935-1939). Za ich udostępnienie dziękuję raz jeszcze panu Mirosławowi Nowakiewiczowi. Oczywiście przytoczone przykłady to zaledwie część zmieszczonych w wyżej wymienionych publikacjach reklam. Wybrałem je – i to była moja główna intencja i jakby myśl przewodnia tekstu – ze względu na oryginalność tekstu (w tej publikacji zaznaczonego kursywą) i pomysłowość reklamodawców. Rzecz się działa wiek temu a tymczasem mieliśmy w rozhandlowanym Kaliszu solidny marketing. Poza tym poruszaliśmy się – żeby nie znużyć Państwa zbyt długim spacerem – tylko po śródmieściu Kalisza. Ale przy okazji wyszła i druga rzecz – notując adresy ogłaszających się w prasie placówek mogłem sobie stworzyć barwny i bogaty obraz kaliskich ulic z tamtego okresu. A to zagadnienie interesuje mnie – jak mało które inne – od wielu lat. Miałem do dyspozycji dane, których trudno by szukać w innych – no, może co najwyżej w wyniku czasochłonnej kwerendy w Archiwum Państwowym – opracowaniach. Podejrzewam, że tym „tropem” szedł też kilkadziesiąt lat temu autor znakomitych „Ballad kaliskich” – Bogumił Kunicki. Jeśli kogoś zainteresowały choć trochę moje trzy teksty „w tym temacie” (pierwsze dwa odcinki w numerach lutowym i marcowym „Życia Kalisza”) – lektura „Ballad…” Kunickiego to będzie dopiero prawdziwa przyjemność.
Piotr Sobolewski
A w „bonusie” pamiętana przez wcześniej urodzonych kaliszan (słowo to, póki co, piszę z małej litery – zdaje się, że za dwa lata będą już inne w tym względzie zasady ortografii) reklama z innego niż w powyższych tekstach miejsca i innego czasu. Oto na wystawie nieistniejącego już zakładu tapicerskiego przy ulicy Górnośląskiej mogliśmy przez długie lata delektować się taką oto próbką reklamowej poezji: Łóżko szpeci i zawadza/Lepszy tapczan/ Firma jaka – Szczepaniaka. A sam ubrany najczęściej w prochowiec lub w nieco sfatygowaną marynarkę szef kłaniał się każdemu mijanemu na ulicach przechodniowi, paniom dołączając jeszcze do tego sympatyczny uśmiech…
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie