Na spotkanie z Piotrem Lubertowiczem, opowiadającym o swoim życiu, które jeszcze do niedawna było uzależnione od narkotyków, w całym kraju przychodzą tłumy młodzieży. Początkowo myślą, że to tzw. szkolny spęd, ale już po paru minutach milkną, z uwagą wysłuchując prawdziwej historii. Tak działo się również w Kaliszu podczas grudniowej wizyty Piotra
Nazywam się Piotr Lubertowicz i pochodzę z Nowego Targu. Znany jestem jako ,,Lupi’’, jeden z lepszych w Polsce gitarzystów rockowych, wokalista i autor tekstów. Współpracowałem m.in. z takimi zespołami jak Dżem, Nocna Zmiana Bluesa, Lady Pank czy Chłopcy z Placu Broni. Jeżdżę po kraju i opowiadam młodzieży swoją historię.
Jako chłopak bardzo chciałem robić coś, co sprawia mi przyjemność. Oczywiście pod warunkiem, że nikt mnie do tego nie przymusi. Wychowywałem się w domu, gdzie miałem fajną atmosferę, kochanych rodziców. Nie byli nigdy od niczego uzależnieni i bardzo kochali mnie i moje rodzeństwo. Była to normalna rodzina. Jednak w szarej codzienności, w pogoni za tym, aby utrzymać dom, nie starczało dorosłym czasu, żeby spędzać go z dziećmi. Mówię o tym, ponieważ podobne sytuacje mają miejsce obecnie w wielu polskich rodzinach. Pęd za mamoną jest tak ogromny, że rodzice pracują od rana do nocy. Powracając do domów, nie mają już czasu na rozmowy z dziećmi. Moją opowieścią budzę ich z letargu. Uchrońcie swoje dzieci od historii, jaka przytrafiła się na przykład mnie.
Czułem się naprawdę bardzo samotny. Samotność wypełniały szkoła oraz podwórko. Problemy rozwiązywałem czerpiąc z doświadczeń rówieśników. Zapragnąłem znaleźć sobie jakąś odskocznię, hobby, żeby o tym nie myśleć. Wielu z kolegów uprawiało hokej, ale moją pierwszą pasją była piłka nożna. Zacząłem trenować. Marzenie? Dostać się do kadry juniorów polskich. Udało mi się je zrealizować. Dla chłopaka z małego miasteczka jest to wielki sukces i wyróżnienie. Byłem dumny. Dumni byli także moi rodzice. Podziwiali mnie znajomi. Czułem, że mam świat u swoich stóp. Piłka wypełniała cały mój czas poza szkołą. Nieważne było, gdzie gram. Ważne było, żeby ćwiczyć.
Któregoś dnia dałem się namówić na mecz z kolegami z osiedla. Poszliśmy na trawę za blokiem. Trawa była mokra. Biegnąc za piłką, poślizgnąłem się i upadłem. Gdy podnosiłem się z murawy, nabiłem się lewą dłonią na rozbitą w trawie butelkę. Przebijając rękę, uszkodziłem żyły, ścięgna, ale – co najgorsze – wszystkie nerwy odpowiedzialne za władzę w ręce. Straciłem ją zupełnie. Lekarze mówili, że będę kaleką do końca życia. To zmieniło wszystko. Wtedy wpadłem w depresję. Nie mogłem grać w piłkę, a ludzie mówili na mnie ,,niepełnosprawny’’. Ręka bezwładnie zwisała wzdłuż tułowia. Szkoła i nauka przestały mnie cieszyć. Wszystko nagle straciło sens. Osoby, które wcześniej zazdrościły mi sukcesów, teraz mogły się do woli na mnie wyżywać. Musiałem uczyć się wszystkiego od podstaw, jak dziecko. Do dyspozycji miałem jedną rękę. Nie byłem już wartościowym chłopakiem, a dziewczyny unikały ze mną kontaktów.
Moja siostra Baśka, starsza ode mnie o osiem lat, pewnego dnia kupiła sobie gitarę. Interesowała się muzyką rockową. Znała osobiście wielu popularnych wówczas polskich muzyków. Dzięki niej poznałem chłopaków z zespołu Perfect, Lady Pank, Oddział Zamknięty, TSA i jeszcze paru innych. Stałem się szybko ich kolegą. Nie dlatego, że wyróżniałem się swoją niepełnosprawnością, ale dlatego, że miałem po prostu bardzo ładną siostrę-góralkę. Niektórzy z muzyków pożenili się później z jej koleżankami. Tak staliśmy się kumplami. Chcąc mi pomóc, wymyślili, żebym rehabilitował rękę, gimnastykując ją podczas gry na gitarze. Szczególnie dłoń i bezwładne palce miałem ćwiczyć na gryfie gitary. To był kosmiczny pomysł, ale dzięki temu wszystko zaczęło nabierać dla mnie znaczenia.
Miałem swoich idoli. Interesowali się mną, pomagali odzyskać wiarę w siebie. Mogłem znowu zaistnieć wśród znajomych. Codziennie naciągałem prawą rękę i układałem palce na gryfie gitary. Po dwóch latach zagrałem pierwsze dźwięki. To był najważniejszy moment w moim życiu. Poczułem znowu, że warto wierzyć w siebie i dążyć do celu. Nie pamiętam, aby moje pokolenie uczono wiary w siebie. Obecna młodzież uczy się w szkołach wielu rzeczy, ale nauczyciele nadal nie dostrzegają potrzeby zadbania o to, aby młodzież w siebie wierzyła.
Każdy tworzy własną historię lub legendę, zapisując ją w życiu.
Wtedy muzyka stała się dla mnie czymś więcej niż dźwiękiem dochodzącym z głośników. Moi koledzy muzycy stali się dla mnie autorytetem i tym, czego mi brakowało w szkole i w domu. Aż któregoś dnia zapragnąłem stać się jednym z nich. Robiłem wszystko, żeby tak się stało. Naśladowałem ich zachowanie oraz sposób bycia. Tak, mając niespełna 16 lat, po raz pierwszy napiłem się alkoholu, zapaliłem kilka papierosów i spróbowałem narkotyków. Żaden z ,,wielkich kumpli’’ wtedy nie zwrócił mi uwagi na to, że to nie są żarty. Nie wiedziałem, że to już nie jest zabawa, tylko coś śmiertelnie niebezpiecznego.
Kilkadziesiąt lat temu narkotyki były zupełnie czymś innym niż są od wielu lat w naszym kraju. Nie było jeszcze mafii, która sprowadzała je do Polski. Przede wszystkim produkowała je w nielegalnych fabrykach, a potem rozprowadzała poprzez ćpunów-dilerów. Narkotyki zażywało przede wszystkim tzw. środowisko artystyczne. Robione były metodą domową, z maku rosnącego na polach. Nazywało się je kompotem lub polską heroiną. Wstrzykiwało się ją dożylnie. Ja spróbowałem z ciekawości i dla szpanu. Chciałem stać się kimś innym. Wciągnąłem się w nałóg i sam nie wiem, jak szybko to się stało. W kilka dni przekroczyłem niewidzialną dla nikogo granicę. Uważałem, że się kontroluję, zresztą bardzo mi na tym zależało. Nikt się nie zorientował przez kilka lat. Wtedy ćpunów nie było widać na ulicy. To nie był jeszcze ten czas. Gdy szedłem przez miasteczko naćpany, to góralki mówiły, że jestem pijany. Ludzie zastanawiali się tylko, dlaczego nie było ode mnie czuć alkoholu. Nie kąpałem się w rzece i nie chodziłem na basen. Miałem żyły skłute od wstrzykiwania sobie kompotu. Latem nosiłem flanelowe koszule z długim rękawem.
Pracowałem oczywiście i rehabilitowałem dłoń. Na gitarze zacząłem się uczyć pierwszych akordów. Wówczas powstały teksty i melodie. Wiele z nich dotyczy wspomnienia z okresu młodości, ale najważniejsze piosenki powstały kilka lat temu. Opowiadają o tych czasach, kiedy już byłem dorosły i wyszedłem z nałogu. Jedną z nich, pt. ,,Klimat i ja’’, napisałem z Jankiem Janowskim, świetnym muzykiem. Miał zespół Apokalipsa, założony z Irkiem Dudkiem. Niestety, Janek już nie żyje. Zaćpał się na śmierć, jak wielu moich kolegów-artystów.
Ostre imprezy były na porządku dziennym. Najpierw nie było groźnie, ale bardzo szybko wpadłem w takie uzależnienie, że przestało mi zależeć na czymkolwiek. Budziłem się w coraz gorszych miejscach. Coraz więcej ćpałem, coraz mniej grałem, więc brakowało mi kasy. Narkotyki potężnie uzależniają. Nałóg był tak silny, że robiłem wszystko, by ćpać. Swoją dziewczynę traktowałem okropnie. Wykorzystywałem ją, by przynosiła mi kompot i pieniądze. Potrafiłem zagrać koncert dla 25 tysięcy ludzi, będąc naćpanym i pijanym. Ale telewidzowie tego nie wiedzieli. Charakteryzacja załatwiła wszystko. Można powiedzieć, że telewizja kłamie. Byłem żywym denatem, stojącym na scenie, a oglądała mnie cała Polska. Co najważniejsze, oglądała mnie również moja matka.
Nie wiedziała o tym, że spadam na dno. Nie wiedziała również, że gdy już nie miałem pieniędzy, sprzedałem swoją ukochaną gitarę. Wcześniej kupiłem ją za kilka tysięcy dolarów, a sprzedałem za bezcen. Zacząłem pożyczać pieniądze, a nawet kraść i oszukiwać ludzi. Miałem straszne depresje, omamy, sny na jawie. Słyszałem głosy, widziałem dziwne obrazy. Prześladowały mnie lęki. Po przedawkowaniu narkotyków pewnego razu mogłem się udusić. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. Uratował mnie mój przyjaciel. Ale ja nic nie zrozumiałem. Nie przestawało mnie dręczyć sumienie, że robię źle, że krzywdzę innych. Czułem strach przed śmiercią, ale wypełniała go też beznadzieja. Nieraz stałem na krawędzi okna.
Dziś mam 42 lata. Ostatni raz brałem, gdy miałem 28 lat. Kiedy skończyłem ćpać, wcale nie było tak prosto. Dopiero mając 30 lat zacząłem się cieszyć z takich prostych rzeczy jak śnieg. My, ludzie, nie doceniamy tego, co mamy, nie umiemy się tym cieszyć. Nie umiemy doceniać nowego dnia.
Wszystko możecie osiągnąć. Nie umiałem kiedyś grać na gitarze, która jest na moich plecach. Widziałem jak inni to robili, ale uwierzyłem, że też tak mogę – i dziś potrafię.
Jeśli będziecie wierzyć w siebie, w to, że możecie pięknie żyć, na pewno się wam uda. Narkotyki i alkoholizm to jest śmierć, okropna śmierć, bo na własne życzenie, śmierć w bólu psychicznym i fizycznym...
Rozmowa z Piotrem Lubertowiczem, gitarzystą rockowym, wokalistą i autorem tekstów, współpracującym dawniej z takimi zespołami jak ,,Dżem’’, ,,Nocna Zmiana Bluesa’’, ,,Lady Pank’’ oraz ,,Chłopcy z Placu Broni’’.
ŻK: – Twoja historia to nie tylko opowieść o walce z nałogiem narkotykowym, ale przede wszystkim wielka misja, rozpoczęta kilka lat temu. Co zadecydowało o podjęciu takiej decyzji?
– Po tym, jak wyszedłem z nałogu narkotykowego zwrócono się do mnie, abym opowiedział młodzieży o swoich doświadczeniach. Nie byłem na to przygotowany. Początkowo przysłuchiwałem się temu, o czym opowiadali inni. Kiedy jednak usłyszałem bzdury wkładane w głowy młodym ludziom, wiedziałem, że muszę interweniować.
– Co najbardziej zdenerwowało cię w cudzych opowiadaniach?
– W kraju było duże zapotrzebowanie na kogoś, kto osobiście odwiedziłby zakłady poprawcze lub karne. W wielu miastach pedagodzy szkolni poszukiwali doświadczonych ludzi w temacie narkotyków. Tymczasem do szkół trafiały ,,teatrzyki profilaktyczne’’. Mam na myśli agencje pokazujące dzieciakom ulotki z obrazkami amfetaminy albo trawki. To była instrukcja, nie ostrzeżenie. Poza tym agencje dobrze na tym zarabiały, nie wnosząc niczego w życie młodych ludzi. To było sztuczne działanie i bardzo krzywdzące dzieci. One są jak gąbka. Chłonni na wszelkie informacje reklamowe.
– Spotykasz się także z osobami dorosłymi. Twoimi słuchaczami są nauczyciele, pedagodzy szkolni, policjanci oraz rodzice...
– Przede wszystkim oni muszą mieć świadomość zagrożenia, jakie niesie ze sobą alkohol, papierosy, czy w końcu narkotyki. Ich dzieci są narażone na jeszcze większe niebezpieczeństwo, niż kilkanaście lat temu. Obecnie narkotyki działają ekspresowo. Na śmierć od ,,ćpania’’ nie trzeba czekać latami. Można ją spotkać już jutro, na przykład we własnym domu...
– Podczas pobytu w Kaliszu powiedziałeś, że każde wystąpienie jest dla ciebie wyjątkowe. Dlaczego?
– Traktuję je tak, jakbym po raz pierwszy obnażał własne życie przed publicznością. Dzięki temu zdobywam większą wiarę w to, co robię. Rozbudzam wyobraźnię moich słuchaczy. Podczas mojego monologu, wszyscy przenosimy się do tamtych czasów. Oprowadzam moich słuchaczy po nieznanych ścieżkach kariery zawodowej i życiu artysty – muzyka. Pokazuję palcem kulisy bycia idolem. Chcę uświadomić im, że rzeczywistość jest inna od tej, którą widzą na ulotkach, w kolorowych pismach czy w telewizji.
– Nie myślałeś o tym, aby swoje opowieści spisać na papierze?
– Potrafię tworzyć muzykę, pisać teksty piosenek. Jestem w tym dobry i wiem, że twórczość sprawia mi przyjemność. Jej efekty znajdują odbiorców. Książka? To nie dla mnie. Doświadczyłem kontaktu z drugim człowiekiem po długoletnim odizolowaniu się od życia na trzeźwo. Nie zrezygnuję z tego dla kilkuset stron papieru. Jeśli ludzie patrzą sobie w oczy, słyszą się i przebywają ze sobą kilkanaście minut, a do tego mają coś ciekawego i prawdziwego do przekazania, zostaną zrozumiani oraz wysłuchani. Te słowa pozostaną wówczas bardzo głęboko w sumieniu. Podczas spotkania rodzi się nieokreślona i bardzo pozytywna siła. Dowodem na to są moje spotkania z gimnazjalistami. Na estradzie znajduje się od trzystu do pięciuset osób. Gdy zaczynam mówić o swoim życiu, nagle wszyscy milkną. Mają otwarte nie tylko buzie ze zdziwienia, ale przede wszystkim otwierają swoje serca. Gdy to widzę, czuje się spełniony. To jest dla mnie nagroda. Po raz kolejny los motywuje mnie do działania.
– Gdy jako chłopiec zerwałeś ścięgna w lewej ręce, życie straciło dla ciebie sens. Nie mogłeś grać w piłkę nożną, a rówieśnicy nie akceptowali twojej niepełnosprawności. Odnalazłeś motywację jednak wtedy, gdy rozpocząłeś rehabilitację. Polegała ona na nauce gry na gitarze. Dwa lata zajęło ci ustawianie ręki na gryfie instrumentu. A ile lat zajęło ci wychodzenie z nałogu?
– Mam 42 lata. Ostatni raz wziąłem narkotyki gdy miałem 28 lat. Wokół mnie było już za dużo śmierci. Zabrała mi najlepszych przyjaciół i wspaniałych ludzi. Innych poddawała cierpieniom już za życia. Poszedłem na odwyk w Monarze. Ale to był pewien, krótki etap w leczeniu. Gdy skończyłem ćpać, wcale nie było tak prosto. Rozpoczęła się walka nie tylko z narkotykami, ale przede wszystkim z czasem. Trzeba było go odzyskać. Sekunda po sekundzie. Potem odzyskiwałem minuty, godziny, miesiące i wreszcie stracone lata. Dążyłem do tego, aby cieszyć się z prostych przyziemnych spraw. Chciałem tworzyć muzykę na trzeźwo.
– Po raz kolejny rozpocząłeś pracę nad sobą...
– Nie mogłem oglądać już śmierci za życia, cierpienia i sytuacji, w których człowiek jest samotny. Wówczas po raz kolejny podniosłem się z upadku. Pomyślałem, że skoro udało mi się wyjść w dwa lata z kalectwa, to uda mi się w kilka lat wyjść z nałogu. Zrozumiałem, że jestem mocny i silny, tylko muszę w sobie odnaleźć te cechy.
– Twoja walka trwała wiele lat. Narkotyki nie były jedynym nałogiem?
– Pozostał alkohol. Był czymś w zamian.Wiedziałem, że nie mogę ćpać, więc alkohol jeszcze długo towarzyszył mi w życiu. Czasami oszukiwałem się myśląc, że nie jest to taki problem, jak narkotyki. Ale on również przyczynił się do mojego stanu zdrowia. Odpadałem w częściach z tego świata. Mój organizm był tak wycieńczony, że nie radził sobie z najmniejszą infekcją. Trafiałem kilkakrotnie do szpitala. Mając 30 lat czułem się jak dziadek.
– Wkrótce po tym wycofałeś się z życia publicznego i opuściłeś show biznes...
– Nie mogłem rehabilitować swojej duszy wśród artystów. Musiałem uciec. Wycofałem się z życia publicznego powracając w góry, do Nowego Targu. Ważne dla mnie stało się rodzinne otoczenie. Gdy wróciłem do miasta zastałem tam wielu przyjaciół. Wspierali mnie również koledzy. Powstała nawet taka nieformalna grupa wsparcia. Każdy z nas pilnował drugiego.
– Jak spostrzegałeś pierwsze od wielu lat dni na trzeźwo?
– Były piękne. Wschody słońca, pory roku, śpiew ptaków. To wszystko mnie poprostu wzruszało. Odkryłem również, co znaczy na prawdę poczuć muzykę. Dopiero po kilku latach zaczęły docierać do mnie dźwięki. Muzyka pomagała pokonywać cierpienie. Kiedy czułem, że brakuje mi sił, grałem i tworzyłem. Oczywiście miałem chwile słabości. Brakowało mi alkoholu, narkotyków oraz imprez. Dałem jednak temu radę.
– Jaka cenę zapłaciłeś za branie narkotyków?
– To była droga przez mękę. Powiem szczerze. Zapłaciłem za ćpanie i picie bardzo wysoką cenę. Nie mam rodziny. Nie mogę jej mieć. To świadomy wybór. Nie chcę krzywdzić ludzi. Dlatego oddałem się muzyce, aby dalej realizować się zawodowo.
– Poświęcasz bardzo dużo swojego prywatnego czasu młodzieży. Można powiedzieć, że to twoje dzieciaki?
– To moje powołanie. Wszystkie dotychczasowe doświadczenia sprowokowały mnie do tego, abym dawał swoje świadectwo. Taka jest prawda. Może czasami nieestetycznie przy tym się wyrażam, ale prawda jest skuteczniejszym antidotum, niż papierowa ulotka, czy uśmiech miłej pani od profilaktyki.
– To wielka odpowiedzialność...
– Człowiek jest człowiekiem. Chce poczuć, spróbować, dotknąć. A ja staram się młodym ludziom przekazać, że nie trzeba próbować, aby się przekonać o skutkach. Wystarczy posłuchać kogoś, kto już próbował i o mały włos nie stracił życia...
Komentarze opinie