
Aktualne Raporty Biblioteki Narodowej o Stanie Czytelnictwa Polaków porażają. W 2021 roku statystyczny Polak przeczytał nie więcej jak 1,5 kartki A4. Zupełnie inaczej było w okresie głębokiego PRL-u szczególnie w dekadzie lat latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Kolejki ustawiały się nie tylko przed sklepami mięsnych ale także przed kioskami RUCH-u, by kupić ulubione gazety a w szczególności tygodniki. Szczęściarzami byli ci, którzy w zaprzyjaźnionym kiosku mieli założoną teczkę, do której sprzedawca odkładał wybrane przez klienta gazety.
Tacy nie musieli stać w kolejce. Po odłożone do teczki gazety mogli przyjść w czasie kiedy kolorowych tygodników już nie było w sprzedaży a na ladzie leżała tylko odwiecznie dyżurująca „Trybuna Ludu”.
Dotarcie do sprzedawcy kiosku nie było takie proste. Najłatwiej jeżeli ktoś ułatwił kontakt. Bez protekcji trudno było założyć teczkę na gazety. Oczywiście raz na jakiś czas sprzedawcę trzeba było dowartościować drobnym upominkiem, aby któregoś dnia nie usłyszeć, że wypadliśmy z grupy szczęśliwców.
Przypomnijmy, początki lat 50-tych ubiegowego wieku to czas kiedy w Polsce ogłoszono zakończenie walki z analfabetyzmem. Zaowocowało to tym, że już dekadę później popyt na kupno gazet przekraczał możliwości wydawnicze. Panował wręcz głód czytelnictwa. Telewizja raczkowała i serwowała tylko jeden program, Internetu nie było, audycje radiowe też nie były w stanie spełnić wszystkich oczekiwań słuchaczy. Stąd w cenie były tygodniki oraz książki. I tak zrodził się pomysł na załatwianie teczek u kioskarzy RUCH-u. Teczką był zwykły obszerny skoroszyt z nazwiskiem i lista gazet.
– Z perspektywy lat wydaje mi się wręcz niewiarygodne jak w latach sześćdziesiątych ludzie dużo czytali. O teczki w kioskach zabiegali nie tylko osoby określane wówczas jako sfera inteligencji. W większości byli to ludzie, którzy edukacje zakończyli w szkole podstawowej czy zasadniczej. A kupowane przez nich tytuły mogą szokować. Przekonałem się o tym kiedy wraz ze starszą siostrą dwa lata mieszkałem u wujostwa w Kaliszu. Wujek był ślusarzem w ówczesnej fabryce Pluszu i Aksamitu popularnej Pluszowni a ciocia krawcową. Niejednokrotnie wujek posyłał mnie do zaprzyjaźnionego kioskarza bym wykupił odłożone do teczki gazety. I czego tam nie było. Kilkunastoletni syn wujostwa pasjonujący się morzem otrzymywał tygodnik „Morze”. Natomiast kuzynka i moja siostra (uczennice starszych klas szkoły podstawowej) zaczytywały się w „Poznaj swój świat” i „Płomyku”. Na moje potrzeby (trzecia i czarta klasa) kupowano „Świat młodych” i „Poznaj swój kraj”. Wujek i ciocia, osoby wierzące rozczytywali się w tygodniku „Przegląd katolicki”. Ale ciocia niedzielną lekturę zaczynała od „Przyjaciółki” i „Kobiety i Życie”. Był też jakiś tytuł związany z modą. Wspomniałem o niedzielnym czytaniu., bo stanowiło ono swoisty rytuał. Po pobycie na mszy św. w kościele, wspólnie z kuzynką i siostrą zaliczaliśmy spacer po parku miejskim, a po powrocie do domu rozpoczynało się dopołudniowe czytanie. Radio było wyłączone a TV do południa nie nadawała żadnego programu. W mieszkaniu panowała cisza by wzajemnie nie przeszkadzać sobie w czytaniu. Przerywnikiem był głos cioci, która zapraszała na obiad. A po obiedzie dalsze czytanie. Mimo, że byłem dzieciakiem wciągnąłem się w ten rytm i nawet nie myślałem aby wyskoczyć do kolegów na podwórze. Niejednokrotnie wracam wspomnieniami do tamtych chwil kiedy łapię się na tym jak wiele informacji i ogólnej wiedzy zyskałem dzięki tamtym chwila z gazetami i książkami – wspomina mój rozmówca.
A dzisiaj, w kioskach niemal wszystkie gazety są kolorowe ale w wielu przypadkach o zamieszczanych treściach lepiej nie wspominać. To nie czasy by u kioskarzy zakładać teczki. Składnice RUCH-u toną w zwracanych gazetach. Jeszcze jakiś czas temu co tydzień odbierałem od zaprzyjaźnionego pracownika po kilkanaście kilogramów gazet ze zwrotów. Większość nadawała się co najwyżej do przejrzana a nie do czytania od pierwszej do ostatniej strony.
(grz)
foto: facebook