Reklama

Główny Rynek 14 (cz. II)

04/10/2013 10:22

Do historii kamienicy przy Głównym Rynku 14 i ludzi z nią związanych dzisiaj dopisujemy współczesne przemiany miejsca

W latach 30. XX w. kamienica Główny Rynek 14 przeszła w ręce Stanisława Ciesielskiego, właściciela domów przy ul. Sukienniczej i Grodzkiej. Pierwszy dokument sygnowany jego nazwiskiem pochodzi z 1934 r. (prośba o informację, kiedy budynek został oddany do użytku). Na początku dekady żył jeszcze, wspomniany w pierwszej części, lokator mieszkania nr 1 – emeryt Winiarski. Od 1927 r. w swoim lokalu prowadził on „Biuro pisania podań i reklamacji”. Kilka lat później pan Winiarski pisał wyjaśnienie dotyczące reklamy, według władz, nielegalnie umieszczonej na balkonie: „Byłem pewnym, iż otrzymanie zezwolenia otwarcia biura i zarejestrowanie takowego w sądzie daje mi prawo do wywieszenia szyldu. (…) Wobec powyższego jeszcze raz upewniam Magistrat, iż dotychczas nie wypełniłem powinności tej jedynie z nieświadomości, przeto uprzejmie proszę o wybaczenie”. Urząd „wybaczył” emerytowi pod warunkiem zapłacenia za pozwolenie, umieszczenia szyldu pod gzymsem pierwszego piętra i jego estetycznego przemalowania. Na fotografiach z końca lat 30. reklamy biura jednak nie widać, tym samym znika ślad po samym Winiarskim. Według niepewnych wspomnień, przed samą wojną mieszkała tutaj żydowska rodzina, a w okresie okupacji dwie samotne Niemki (dokumenty na ten temat milczą).

Firma Banaszkiewicza
W latach 30. na parterze działał znany w Kaliszu zakład fotograficzny Antoniego Banaszkiewicza. Oprócz wykonywania zdjęć właściciel trudnił się sprzedażą aparatów i przyborów fotograficznych oraz handlował wiecznymi piórami i gramofonami. „Skład przyborów fotograficznych obrazów i ram” istniał długo pod różnymi adresami: ul. Babina 1, Mariańska 8, w końcu Plac 11 Listopada 14 (nazwa rynku w latach 30.). Z czasem właściciel skrócił przydługawą nazwę i zamienił na „Skład przyborów fotograficznych”. Wraz z zakładem została też przeniesiona świetlna reklama składu. Właściciel pismem z dnia 10 kwietnia 1930 r. prosił jednak o pozwolenie wymalowania dodatkowego szyldu. Magistrat zezwolił, ale zażądał od Banaszkiewicza uiszczenia tzw. konsensusu w kwocie 43 zł i 20 groszy. Suma ta wydała się fotografowi zbyt wygórowana: „wynika (…) jakobym namalował szyld o około 18 metrów kwadratowych (…). Z pomierzenia wynika jednakże, że szyldy zajmują razem (…) 6 metrów, co w sumie dałoby złotych 14, 40. Wobec powyższego proszę uprzejmie Wydział Budowlany o łaskawe zredukowanie opłaty, poczem należną sumę natychmiast uiszczę”. Do prośby przychylono się, a my dzięki zachowanej urzędowej korespondencji dowiadujemy się, że za metr kwadratowy szyldu władze w przedwojennym Kaliszu żądały 2, 4 zł. Niestety, w tej sprawie brak informacji podstawowej – co właściwie wypisano na reklamie. Tu z pomocą przychodzi stara fotografia. Napis znajdował się bezpośrednio pod balkonem i głosił: „A. Banaszkiewicz składnica fotograficzna”. W 1933 r. właściciel umieścił kolejną reklamę, tzw. skrzynkę świetlną z obustronnym napisem „Kodak”. Zezwolenie wydano pod warunkiem oświetlenia jej wieczorem zielonym światłem. Po 1945 r. zakład Banaszkiewicza oczywiście upaństwowiono, ale nadal to tutaj fotografowały się kolejne generacje kaliszan. Niektórzy z nich mogą pamiętać istniejącą do lat 80. budkę do automatycznego robienia fotografii paszportowych i dowodowych. Paradoksalnie firma, która pod państwowym szyldem przetrwała okres tzw. bitwy o handel (likwidacji prywatnych sklepów), nie wytrzymała kapitalizmu lat 90. Miejsce fotografa najpierw zajął złotnik pod nazwą „Markiza”, potem sklep z garniturami. Dziś w tej samej przestrzeni działa popularna restauracja. Licząc okres upaństwowienia, zakład Banaszkiewicza istniał ponad pół wieku.

Jak z filmu Hasa
Cofnijmy się do 1945 r. Do opuszczonej przez niemieckich lokatorów kamienicy sprowadzili się nowi polscy mieszkańcy. Dawne mieszkanie emeryta Winiarskiego zajęła rodzina Nowakowskich. Małżeństwo Józef i Janina chyba nieprzypadkowo wybrali dom przy Głównym Rynku 14 spośród innych opuszczonych kamienic. Swoim reprezentacyjnym położeniem budynek odpowiadał zwłaszcza aspirującemu do wyższej pozycji społecznej Józefowi – pracownikowi (już wkrótce kierownikowi) Urzędu Skarbowego w Kaliszu. Szkoda, że nie wiemy, jak wyglądał przyjazd rodziny do Kalisza i zajęcie nowego lokum. Na miejscu stały jeszcze meble po poprzednich lokatorach, wśród nich wielki koncertowy fortepian. O instrument rodzina stoczyła walkę z zainteresowaną nim kaliską szkołą muzyczną. Aby fortepian pozostał w mieszkaniu, Janina musiała udowodnić, że instrument jest potrzebny domownikom i dlatego sama nauczyła się grać. Pewne zdziwienie wywołał brud pozostawiony przez poprzednich lokatorów wraz z zawszoną pościelą. Z ciekawszych mebli trzeba wymienić dziewiętnastowieczny komplet biblioteczny (szafa i biurko), dwa kredensy, duży zegar, poroża jelenie i cytrę. Była też nieśmiertelna maszyna do szycia Singera. W latach 60. i 70. stare przedmioty, jak i samo mieszkanie, będą się wydawały brzydkie. Wiele z nich padnie ofiarą unowocześniania lat 60. i 70. Przykładowo, wielki czarny kredens z jadalni zostanie zastąpiony „peerelowskim” odpowiednikiem. W ramach „walki z hitleryzmem” na śmietniku znajdą się ręcznie malowane krajobrazy z niemieckimi napisami.
Urok dawnych przedmiotów zacznie odkrywać dopiero pokolenie urodzone w latach 70. Wtedy pod stertą gruzu na strychu odnajdą się stuletnie drobiazgi należące do zmarłej lokatorki mieszkania nr 3, pani Zawilskiej. Dla dzisiejszych ludzi te nieistniejące mieszkania z kaliskiej „starówki” (a przecież było ich tak wiele) mają coś z dekoracji do filmu „Sanatorium pod klepsydrą” Jerzego Hasa.

Piwnica jak loch
Nic nie trwa wiecznie. Na progu XXI w. potomkowie rodziny Nowakowskich (II pokolenie) na zawsze opuścili dom nr 14. Podobnie wyprowadziły się stąd rodziny Stasiewiczów (3 piętro) i Rachwalskich (2 piętro). Miejsce, w którym mieszkali Nowakowscy, zajęła popularna restauracja. Nie ma w tym, jak sądzimy, nic złego, bo historia nie znosi próżni. Niestety, przy okazji tego ostatniego remontu wyburzono nie tylko ściany mieszkania, ale i ozdobne piece. Gorzej, że zniknęła wspaniała stolarka drzwiowa, w tym sławne w rodzinie Nowakowskich drzwi ze śladem po uderzeniu kolbą przez rosyjskiego żołnierza. Jeszcze wcześniej, bo już w latach 90., zlikwidowano ozdobione kutą kratą wrota prowadzące na klatkę schodową. I znów paradoks. Niesławny peerel, choć obracał budynki w ruinę, znakomicie też zachowywał (z braku pieniędzy) ich poszczególne elementy. Remonty prowadzone bez należytej wiedzy doprowadzają z kolei do zubożenia dzielnicy staromiejskiej o wiele wartościowych elementów.
Opowieść o domu nr 14 zakończymy opisem jego najbardziej intrygującego fragmentu – głębokiej jak loch piwnicy. Wielkie głazy, jak i ostrołukowe sklepienie mogą świadczyć, że kamienicę wybudowano długo przed XIX w. Kiedy, niech orzekną specjaliści. Warto wiedzieć, że podobnie, o ile nie ciekawiej, wyglądają piwnice sąsiednich domów. Czy uda nam się je ocalić i pokazać innym?

Anna Tabaka,
Maciej Błachowicz


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do