Reklama

Gospodarz z kredką w ręku

08/07/2011 11:46

W Kaliszu Wyganowscy herbu Łodzia są wiązani przede wszystkim z dworem w Warszówce. Tutaj w 1860 r. przyszedł na świat Wojciech, syn Zygmunta i Jadwigi Gałczyńskiej, późniejszy właściciel Złotnik Wielkich. Jeszcze w czasach międzywojennych był on uznawany za wzór gospodarza. Dzisiaj pamięć o Wojciechu ze Złotnik przechowuje rodzina i potomkowie tych, którzy kiedyś u niego pracowali

Był to urodzony reformator, indywidualista, wróg wszelkiej rutyny i schematyzmu w myśleniu. Drażniły go ciągle narzekania sąsiadów na podłe ceny zboża, mleka, wełny, koni dostarczanych do wojska, gniewało go lenistwo myśli, brak inicjatywy, życie nad stan i kurczenie się majątków parcelowanych między chłopów, którzy ciężką pracą jednak dorabiali się – wspominali Mieczysław Fijałkowski i  Edward Sojecki, byli praktykanci Wojciecha Wyganowskiego. Życiorys ziemianina nie obfituje w spektakularne wydarzenia. Nie licząc efektów upartej, pozytywistycznej pracy.

Niemieckie doświadczenia   
Zygmunt, właściciel Warszówki, powstaniec styczniowy, był prezesem Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Kaliszu. Jego synowie, Wojciech i Jan, dorastali wśród patriotycznych pamiątek i nasiąkali poszanowaniem do pracy. Tylko w ten sposób w popowstaniowej rzeczywistości można było zamanifestować swoje oddanie sprawom kraju. Gospodarka po stronie rosyjskiej kulała. Rolnictwo w porównaniu z pruskim Księstwem Poznańskim istniało w formach przestarzałych i nieefektywnych. Przeciwko uwarunkowaniom skazującym polskie majątki na degradację miał w przyszłości wystąpić Wojciech Wyganowski. Był ku temu świetnie przygotowany. Po ukończeniu gimnazjum w Kaliszu (dzisiaj I LO im. A. Asnyka) podjął studia na Wydziale Rolniczym Politechniki w Rydze, wiedzę uzupełniał na paryskiej Sorbonie. Praktykując w niemieckich gospodarstwach ziemianin rozpoczynał od podstaw – kosy i pługa. Z Saksonii Wyganowski przywiózł nowoczesne spojrzenie na organizację pracy, opartą na wykwalifikowanej sile. Jak ją znaleźć? Wojciech poszedł w pole; przypatrywał się robotnikom, wyławiając najzdolniejsze, przodujące jednostki. I znalazł to, czego szukał. Doszedł wkrótce do przekonania, że w gospodarstwie właśnie na tych ludziach oprzeć się należy, wykorzystując nie tylko ich umiejętności i sprawność, ale i doświadczenie – wspominali jego pracownicy. Na czym polegał sens wprowadzanej zmiany? W Królestwie robotnik najczęściej spotykał się z rządcą i ekonomem, właściciel majątku był niedosięgłą instancją. Wojciech wyszedł do ludzi i sam bez pośredników oceniał ich umiejętności. Do swoich praktykantów zwykł mawiać: „Uczcie się od chłopów, którym macie rządzić, bo oni  obcując bezpośrednio z ziemią mają czasem lepsze wyczucie roboty niż my”. 

Ziemianin 
Coś jeszcze wyróżniało Wyganowskiego – pilnie liczył. Był słynny z tego, że gospodarował z kredką w ręku, analizując opłacalność poszczególnych hodowli. Gdy rachunek się nie zgadzał, zmieniał produkcję. Jego wynikająca z kalkulacji niechęć do obór mlecznych stała się tematem szerszych polemik na łamach branżowej, obowiązkowej dla postępowych ziemian „Gazety Rolniczej”. W okresie międzywojennym na tych samych stronach gospodarz będzie prowadził rubrykę z własnymi rozważaniami.
Kredka w ręku okazała się skutecznym środkiem pomnażającym dochody. Pierwszym majątkiem, na którym Wojciech wypróbował swoje siły i wiedzę, był Pietrzyków. Kupił go w 1886 r. po ślubie z Kazimierą Kozarską z Pruśnowic. W ciągu 28 lat dokupił Złotniki Wielkie, Nosków (wspólnie z Zygmuntem Chełmskim), Skarszew; z wielkim powodzeniem prowadził także folwark Kamień (dzierżawa) i inne. Po wykupieniu od Repphanów 3500 ha ziemi wraz z cukrownią i lasami został założycielem, udziałowcem i prezesem głośnej spółki akcyjnej Zbiersk. Odtąd na jego polach rosły głównie buraki cukrowe.
Lubił działać. Trudno go sobie wyobrazić w zastygłej pozie modlitewnej kontemplacji wznoszącego prośby do niebios, jak został pokazany inny przedstawiciel kaliskiego ziemiaństwa Piotr Karśnicki (właściciel Majkowa) na słynnym fresku Włodzimierza Tetmajera z Kaplicy Polskiej w katedrze św. Mikołaja. Żywiołem Wojciecha była aktywność, zmiana wynikająca z działania.  

Gospodarz
Swoich robotników do wydajnej pracy zachęcał premiami, awansami dla najlepszych (prowodyr – dozorca – włodarz - kierownik gospodarstwa) oraz przykładem. Sam wstawał o 4 rano, objeżdżając samochodem firmy Benz rozrzucone folwarki. Praca musiała iść sprawnie. „Trzeba było być w polu i obserwować, co tam się działo, np. w lecie podczas żniw. Żniwiarki na przeprząg, zboże w mendlach szeroko rozstawionych… natychmiast podorujące pługi (wówczas konne), siewniki siejące poplony i młocarnie młócące wprost z mendli. Stert stawiano niewiele. Zboże odstawiano natychmiast do młyna. Prasowaną słomę układało w stosy kilku ludzi. Śrutowniki obok lokomobili mełły ospę z pośladów dla opasów na zimę (…) a wszystko szło składnie, logicznie, bez gwałtu i krzyku, ujęte krzepko w rękach wykwalifikowanych ręczniaków, fornali, włodarzy i gospodarzy – chłopów zamiast rządców”.    
Zdolności ekonomiczne i umiejętności sprawnego zarządzania Wojciech łączył z pasją uczenia innych. Należał do organizatorów szkoły handlowej w Kaliszu. Przy majątkach otwierał warsztaty praktycznego rolnictwa – szkoły życia i solidności w robocie. Młodzi z dyplomami wyższych uczelni w kieszeni słuchali tutaj osób najbardziej doświadczonych w pracy na roli – chłopów. Najlepszych z uczących się pan Wyganowski brał do Kamienia. Podobno „Przejść przez Kamień” to był rekord, bowiem prezes poczynał sobie z takim jak w podchorążówce i chwytał pod włos” (…). Niejeden usłyszał: „Praktyczne rolnictwo nie dla pana, weź się pan do teorii!”. Ci którzy wytrwali, byli zobowiązani organizować pogadanki dla „młodszych braci w pługu”.
Na ludzi prostych miał inne sposoby. Do anegdoty przeszła reprymenda, jaką usłyszał jeden z przodowników przez słuchawkę telefonu (wtedy nowość): „Ależ jedzie od Ciebie, Rochu, tą gorzałą, jedzie!”.

Pan na Złotnikach 
Swój sposób patrzenia Wojciech Wyganowski spopularyzował w cieszącej się sporym zainteresowaniem broszurce pt. „Dlaczego nie mamy dochodu z gospodarstwa” (1909). Po wybuchu I wojny światowej dowiódł, że nie tylko ma wiedzę i odwagę, ale także fantazję. Nie mogąc obsadzać własnej ziemi, prezes w kilku wagonach wywiózł ludzi, konie i narzędzia rolnicze w łomżyńskie, gdzie zajął się tym, co najbardziej lubił – organizacją pracy w polu (ten epizod świetnie opisuje Mieczysław Jałowiecki w zaczytywanym w Kaliszu i okolicach tomie wspomnień „Requiem dla ziemiaństwa”).
Niepodległość Wojciech Wyganowski powitał jako osoba niemal 60-letnia. Wspominali praktykanci: – Był osobistością znaną w całym kraju, wszędzie zwracającą na siebie uwagę szerokim gestem, wspaniałym wzrostem i wielką tuszą, nie licującą z jego niepospolitą wprost ruchliwością. Miał jeszcze zobaczyć koniec II RP. Napaść hitlerowców w 1939 r. zastała go w Złotnikach Wielkich. Tutaj zmarł w następnym roku. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu katolickim przy rogatce w Kaliszu. Obok męża spoczęła żona Kazimiera. Ich syn Stanisław, odznaczony krzyżem Virtuti Militari za udział w wojnie 1920 r., został zamęczony przez Niemców w 1944 r.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do