
W Kaliszu Wyganowscy herbu Łodzia są wiązani przede wszystkim z dworem w Warszówce. Tutaj w 1860 r. przyszedł na świat Wojciech, syn Zygmunta i Jadwigi Gałczyńskiej, późniejszy właściciel Złotnik Wielkich. Jeszcze w czasach międzywojennych był on uznawany za wzór gospodarza. Dzisiaj pamięć o Wojciechu ze Złotnik przechowuje rodzina i potomkowie tych, którzy kiedyś u niego pracowali
Był to urodzony reformator, indywidualista, wróg wszelkiej rutyny i schematyzmu w myśleniu. Drażniły go ciągle narzekania sąsiadów na podłe ceny zboża, mleka, wełny, koni dostarczanych do wojska, gniewało go lenistwo myśli, brak inicjatywy, życie nad stan i kurczenie się majątków parcelowanych między chłopów, którzy ciężką pracą jednak dorabiali się – wspominali Mieczysław Fijałkowski i Edward Sojecki, byli praktykanci Wojciecha Wyganowskiego. Życiorys ziemianina nie obfituje w spektakularne wydarzenia. Nie licząc efektów upartej, pozytywistycznej pracy.
Niemieckie doświadczenia
Zygmunt, właściciel Warszówki, powstaniec styczniowy, był prezesem Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Kaliszu. Jego synowie, Wojciech i Jan, dorastali wśród patriotycznych pamiątek i nasiąkali poszanowaniem do pracy. Tylko w ten sposób w popowstaniowej rzeczywistości można było zamanifestować swoje oddanie sprawom kraju. Gospodarka po stronie rosyjskiej kulała. Rolnictwo w porównaniu z pruskim Księstwem Poznańskim istniało w formach przestarzałych i nieefektywnych. Przeciwko uwarunkowaniom skazującym polskie majątki na degradację miał w przyszłości wystąpić Wojciech Wyganowski. Był ku temu świetnie przygotowany. Po ukończeniu gimnazjum w Kaliszu (dzisiaj I LO im. A. Asnyka) podjął studia na Wydziale Rolniczym Politechniki w Rydze, wiedzę uzupełniał na paryskiej Sorbonie. Praktykując w niemieckich gospodarstwach ziemianin rozpoczynał od podstaw – kosy i pługa. Z Saksonii Wyganowski przywiózł nowoczesne spojrzenie na organizację pracy, opartą na wykwalifikowanej sile. Jak ją znaleźć? Wojciech poszedł w pole; przypatrywał się robotnikom, wyławiając najzdolniejsze, przodujące jednostki. I znalazł to, czego szukał. Doszedł wkrótce do przekonania, że w gospodarstwie właśnie na tych ludziach oprzeć się należy, wykorzystując nie tylko ich umiejętności i sprawność, ale i doświadczenie – wspominali jego pracownicy. Na czym polegał sens wprowadzanej zmiany? W Królestwie robotnik najczęściej spotykał się z rządcą i ekonomem, właściciel majątku był niedosięgłą instancją. Wojciech wyszedł do ludzi i sam bez pośredników oceniał ich umiejętności. Do swoich praktykantów zwykł mawiać: „Uczcie się od chłopów, którym macie rządzić, bo oni obcując bezpośrednio z ziemią mają czasem lepsze wyczucie roboty niż my”.
Ziemianin
Coś jeszcze wyróżniało Wyganowskiego – pilnie liczył. Był słynny z tego, że gospodarował z kredką w ręku, analizując opłacalność poszczególnych hodowli. Gdy rachunek się nie zgadzał, zmieniał produkcję. Jego wynikająca z kalkulacji niechęć do obór mlecznych stała się tematem szerszych polemik na łamach branżowej, obowiązkowej dla postępowych ziemian „Gazety Rolniczej”. W okresie międzywojennym na tych samych stronach gospodarz będzie prowadził rubrykę z własnymi rozważaniami.
Kredka w ręku okazała się skutecznym środkiem pomnażającym dochody. Pierwszym majątkiem, na którym Wojciech wypróbował swoje siły i wiedzę, był Pietrzyków. Kupił go w 1886 r. po ślubie z Kazimierą Kozarską z Pruśnowic. W ciągu 28 lat dokupił Złotniki Wielkie, Nosków (wspólnie z Zygmuntem Chełmskim), Skarszew; z wielkim powodzeniem prowadził także folwark Kamień (dzierżawa) i inne. Po wykupieniu od Repphanów 3500 ha ziemi wraz z cukrownią i lasami został założycielem, udziałowcem i prezesem głośnej spółki akcyjnej Zbiersk. Odtąd na jego polach rosły głównie buraki cukrowe.
Lubił działać. Trudno go sobie wyobrazić w zastygłej pozie modlitewnej kontemplacji wznoszącego prośby do niebios, jak został pokazany inny przedstawiciel kaliskiego ziemiaństwa Piotr Karśnicki (właściciel Majkowa) na słynnym fresku Włodzimierza Tetmajera z Kaplicy Polskiej w katedrze św. Mikołaja. Żywiołem Wojciecha była aktywność, zmiana wynikająca z działania.
Gospodarz
Swoich robotników do wydajnej pracy zachęcał premiami, awansami dla najlepszych (prowodyr – dozorca – włodarz - kierownik gospodarstwa) oraz przykładem. Sam wstawał o 4 rano, objeżdżając samochodem firmy Benz rozrzucone folwarki. Praca musiała iść sprawnie. „Trzeba było być w polu i obserwować, co tam się działo, np. w lecie podczas żniw. Żniwiarki na przeprząg, zboże w mendlach szeroko rozstawionych… natychmiast podorujące pługi (wówczas konne), siewniki siejące poplony i młocarnie młócące wprost z mendli. Stert stawiano niewiele. Zboże odstawiano natychmiast do młyna. Prasowaną słomę układało w stosy kilku ludzi. Śrutowniki obok lokomobili mełły ospę z pośladów dla opasów na zimę (…) a wszystko szło składnie, logicznie, bez gwałtu i krzyku, ujęte krzepko w rękach wykwalifikowanych ręczniaków, fornali, włodarzy i gospodarzy – chłopów zamiast rządców”.
Zdolności ekonomiczne i umiejętności sprawnego zarządzania Wojciech łączył z pasją uczenia innych. Należał do organizatorów szkoły handlowej w Kaliszu. Przy majątkach otwierał warsztaty praktycznego rolnictwa – szkoły życia i solidności w robocie. Młodzi z dyplomami wyższych uczelni w kieszeni słuchali tutaj osób najbardziej doświadczonych w pracy na roli – chłopów. Najlepszych z uczących się pan Wyganowski brał do Kamienia. Podobno „Przejść przez Kamień” to był rekord, bowiem prezes poczynał sobie z takim jak w podchorążówce i chwytał pod włos” (…). Niejeden usłyszał: „Praktyczne rolnictwo nie dla pana, weź się pan do teorii!”. Ci którzy wytrwali, byli zobowiązani organizować pogadanki dla „młodszych braci w pługu”.
Na ludzi prostych miał inne sposoby. Do anegdoty przeszła reprymenda, jaką usłyszał jeden z przodowników przez słuchawkę telefonu (wtedy nowość): „Ależ jedzie od Ciebie, Rochu, tą gorzałą, jedzie!”.
Pan na Złotnikach
Swój sposób patrzenia Wojciech Wyganowski spopularyzował w cieszącej się sporym zainteresowaniem broszurce pt. „Dlaczego nie mamy dochodu z gospodarstwa” (1909). Po wybuchu I wojny światowej dowiódł, że nie tylko ma wiedzę i odwagę, ale także fantazję. Nie mogąc obsadzać własnej ziemi, prezes w kilku wagonach wywiózł ludzi, konie i narzędzia rolnicze w łomżyńskie, gdzie zajął się tym, co najbardziej lubił – organizacją pracy w polu (ten epizod świetnie opisuje Mieczysław Jałowiecki w zaczytywanym w Kaliszu i okolicach tomie wspomnień „Requiem dla ziemiaństwa”).
Niepodległość Wojciech Wyganowski powitał jako osoba niemal 60-letnia. Wspominali praktykanci: – Był osobistością znaną w całym kraju, wszędzie zwracającą na siebie uwagę szerokim gestem, wspaniałym wzrostem i wielką tuszą, nie licującą z jego niepospolitą wprost ruchliwością. Miał jeszcze zobaczyć koniec II RP. Napaść hitlerowców w 1939 r. zastała go w Złotnikach Wielkich. Tutaj zmarł w następnym roku. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu katolickim przy rogatce w Kaliszu. Obok męża spoczęła żona Kazimiera. Ich syn Stanisław, odznaczony krzyżem Virtuti Militari za udział w wojnie 1920 r., został zamęczony przez Niemców w 1944 r.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie