– Zochna, nie płacz, przywiozę ci lalkę z Berlina – mówił ojciec, gdy widziałam go po raz ostatni... Potem przysłał trzy kartki ze Starobielska. Do Berlina nie dotarł...
17 września 1939 r. Stalin oficjalnie nie wypowiedział wojny Polsce. Z tego powodu naczelny wódz sił zbrojnych Edward Rydz-Śmigły polecił: „z Sowietami nie walczyć”. W czasie chaotycznego przebiegu kampanii wrześniowej zdezorientowane oddziały polskie trafiały w ręce NKWD... stamtąd do obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Od marca do czerwca 1940 r. w Katyniu, Charkowie i Kalininie wymordowano 22 tys. więźniów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Byli wśród nich oficerowie, wojskowi, policjanci, pracownicy więziennictwa i innych służb mundurowych.
– Zochna, nie płacz przywiozę ci lalkę z Berlina – pocieszał oficer WP Stanisław Anglik swą kilkuletnią córeczkę, pewien rychłego powrotu do domu. To było ich ostatnie spotkanie, wrześniowy poranek 1939 r. Do Berlina nie dotarł. Kilka miesięcy później... – Przysłał trzy kartki. Pisał, że jest w Starobielsku, prosił o ciepłą odzież. Poprzez znajomych ze Lwowa mama próbowała wysłać paczkę, ale oni otrzymali odpowiedź: „obóz jest zlikwidowany, więźniowie przewiezieni są w inne miejsce” – oczywiście nie powiedzieli, w jakie – wspomina Zofia Stefaniak. Ani ona, ani jej mama nie miały wówczas pojęcia, co naprawdę znaczyła ta informacja. Po wojnie poszukiwały ojca m.in. przez Czerwony Krzyż. Bezskutecznie. Na podstawie kartek – ostatnich śladów i pamiątek po nim – oraz różnych „przecieków” podejrzewały, że podzielił los reszty polskich oficerów zamordowanych na Wschodzie, lecz pewności nie miały. Podobnie jak wszyscy, z oczywistych względów... milczały. Dziś pani Zofia posiada tylko jedną pamiątkę po swoim ojcu. Jest nią... szabla! – Zaraz po wojnie mama była na UB, spędziła tam trzy dni, stojąc w lodowatej wodzie. Jak wróciła do domu, od razu spaliła kartki ze Starobielska. W ten sposób po ojcu została nam tylko szabla. Mama nie wiedziała co z nią zrobić, więc ją zakopała... Szabla zardzewiała, wojny nie widziała! – żartuje pani Zofia. Ojciec pani Zofii „w cywilu” był nauczycielem fizyki i matematyki. Nie był jedynym z jej krewnych, który zginął z rąk NKWD. W obozie w Starobielsku Stanisław Anglik spotkał... swego szwagra – Bogusława Raczkowskiego, przed wojną nauczyciela WF w gimnazjum w Chorochowie na Wołyniu. – To dzięki niemu ojciec przysłał aż trzy kartki, bo można było dwie, ale że wuj był kawalerem, odstąpił mu jedną swoją – wspomina siostrzenica. Ale to jeszcze nie koniec tragicznych losów rodziny pani Zofii. W Katyniu zginął jej kolejny wuj – Dobiesław Jakubowicz. Był również nauczycielem, w dodatku z literackim zacięciem. W obozie pisywał pamiętniki, które zostały niedawno opublikowane.
„Test rąk”
– Sowietom zależało przede wszystkim na wymordowaniu elity, bo wówczas pozostawia się naród bez głowy – komentuje pani Violetta Słupianek, historyk, pisząca pracę na temat Katynia.
Podczas kampanii wrześniowej wyłapywali całe oddziały Wojska Polskiego, następnie przeprowadzali selekcję. W miejscach internowania prosili, aby zgłaszali się wszyscy oficerowie i inni wyżsi stopniem. Niektórzy uznając, że postępują w zgodzie z honorem, meldowali się dobrowolnie, inni – jakby przeczuwając co ich czeka – zdzierali z mundurów pagony i odznaczenia wojskowe. Wówczas Sowieci przeprowadzali tzw. „test rąk”.
– Łatwo było rozpoznać dłonie inteligenta, więc kazali wszystkim pokazywać ręce. Po „teście” chłopów – głównie tych z terenów dzisiejszej Ukrainy i Białorusi – odsyłali do domów; oficerów, mundurowych i inteligencję do obozów, pozostałych... na Sybir – mówi pani Violetta.
Nie tylko inteligencja...
Wysocy rangą oficerowie i elita stanowili znaczną część więźniów Starobielska i Kozielska. W Ostaszkowie internowano, a następnie wywieziono i rozstrzelano pracowników policji, żandarmerii, służb więziennych i pozostałych „mundurowych”. Do nich żywiono szczególną nienawiść jako funkcjonariuszy organów sanacyjnej Polski.
– Mój ojciec był wielkim patriotą. Przed I wojną światową, w 1913 r. wyemigrował z bratem do Ameryki. W 1918 na apel Paderewskiego przybył zza oceanu do Francji, gdzie wstąpił do armii gen. Hallera. Po I wojnie wrócił do Polski i zaciągnął się do straży granicznej na Wschodzie, potem do policji – opowiada Tadeusz Żelaziński, kaliszanin, urodzony na Wileńszczyźnie. W połowie września 1939 r. jego ojciec Józef dostał rozkaz, aby się stawić do wojska... Po kilku miesiącach przyszła kartka z Ostaszkowa z prośbą o kalosze i ciepłą odzież. – Z tą kartką mama poszła na NKWD, pozwolono jej wysłać paczkę. Wysłała, ale odpowiedzi nie otrzymała. Wkrótce po tym, 13 kwietnia 1940 r. wywieziono nas, tj. mnie, mamę i brata, do północnego Kazachstanu – opowiada pan Tadeusz. Podobny los spotkał wszystkie rodziny więźniów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska zamieszkałe na terenach zajętych przez Sowietów.
Zmowa milczenia
Po powrocie z ZSRR rodzina pana Żelazińskiego również poszukiwała ojca przez Czerwony Krzyż. Bezskutecznie. – Mama wróciła z Kazachstanu bardzo schorowana. Usiłowała uregulować swój stan cywilny, aby otrzymać rentę. Dopiero w 1951 r. dostała postanowienie, w którym napisano, że ojciec zginął wskutek działań wojennych. Wkrótce po tym zmarła. Nie wiedziała do końca, że ojciec został rozstrzelany... Pan Tadeusz podejrzewał, w jaki sposób i gdzie zginął jego ojciec. Niemal całkowitą pewność uzyskał dopiero gdy zobaczył książkę „Zbrodnia katyńska”, wydaną w 1982 r. w Londynie, która niestety nie zawierała nazwisk. Na potwierdzenie tragicznej prawdy o losie najbliższych rodziny pani Zofii i pana Tadeusza musiały czekać długo, aż do 1990 r. Wówczas 13 kwietnia agencja informacyjna TAS ogłosiła całemu światu, że Związek Radziecki przyznał się do popełnienia zbrodni w lasach Katynia, więzieniach Charkowa i Kalinina. Ówczesny prezydent RP Wojciech Jaruzelski przywiózł z Moskwy spis Polaków więzionych w obozach Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa.
– Na jednej z nich pod numerem ósmym było nazwisko mojego ojca. Dopiero wtedy, po pięćdziesięciu latach dowiedziałam się całej tragicznej prawdy o jego śmierci – kwituje pani Zofia.
Plama na życiorysie
W sprawie Katynia władze milczały przez lata. Jeśli pojawiały się jakieś informacje, kłamano, że zbrodnię popełnili Niemcy. Hasło „Katyń” nie pojawiało się w encyklopediach aż do 1991 r. Rodzina Gabrieli Zych bardzo wcześnie znała prawdę o mordzie dokonanym na jej teściu Stefanie Zychu i tysiącach innych Polaków. Kulisy tej zbrodni ujawnili po raz pierwszy Niemcy, którzy w 1943 r. odkryli groby i dokonali ekshumacji.
– O losie męża teściowa dowiedziała się z listy ofiar Katynia opublikowanej 16 maja 1943 r. przez władze niemieckie w gazecie „Goniec Krakowski” – mówi pani Gabriela. – Potem, kiedy naziści wysłali teściową na roboty do Rzeszy, co miesiąc wypłacali jej 100 marek jako wdowie po zamordowanym mężu oficerze! – wyznaje z niedowierzaniem pani Gabriela. Po powrocie do kraju pani Zych, podobnie jak wszystkie wdowy, potrzebowała dokumentu potwierdzającego jej stan cywilny. Gdy zgłosiła się w tej sprawie do władz PRL-u, otrzymała odpis skrócony aktu zgonu, na którym napisano, że jej mąż zginął wskutek działań wojennych w 1946!
Choć oficjalnych prześladowań nie było, powojenne władze utrudniały rodzinom pomordowanych studiowanie, obejmowanie wysokich stanowisk, przyznawanie rent, stypendiów i akademików.
– Mąż marzył o tym, aby zostać wojskowym. W czasie wojny brał udział w Powstaniu Warszawskim. Zawsze mówił prawdę... Kiedy po wojnie wstąpił do szkoły oficerskiej we Wrocławiu, kazano mu napisać życiorys. Napisał. Wszystko – o ojcu, o Katyniu, o AK. W ten sposób na zawsze pożegnał się ze szkołą i karierą wojskową – kwituje pani Zych.
Kaliskie rodziny pomordowanych więźniów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa założyły w 1989 r. stowarzyszenie Rodzina Katyńska. Z inicjatywy i funduszy stowarzyszenia powstał w Kaliszu, w ogrójcu oo. jezuitów Pomnik Ofiar Katynia. Dziś stowarzyszenie liczy 60 członków. Obecnie jego prezesem jest Gabriela Zych.
Komentarze opinie