Reklama

List Dąbrowskiej – nie czytać

18/11/2009 13:57

W styczniu 1960 r. Maria Dąbrowska przyjechała do Kalisza na jubileusz 1800-lecia miasta. Widziała więcej niż inni. Sześć miesięcy później miała wziąć udział w Zlocie Wychowanków Szkół Kaliskich wpisanym w program obchodów. Nie przyjechała. Nadała list, który pominięto w czasie oficjalnej gali. Wymowny symbol epoki

Kontakty Marii Dąbrow-        skiej z jej rodzinnym Kaliszem układały się różnie. Władzy zależało na jak najlepszych stosunkach z uznaną pisarką, a autorka, zawieszona między wspomnieniami a rzeczywistością, starała się dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji. Swoje najżywsze spostrzeżenia notowała. Na oficjalne zaproszenia przyjeżdżała, a jeżeli zdrowie nie pozwalało wybierać się w podróż, przynajmniej dziękowała pisemnie. Tak się stało w przypadku Zlotu Wychowanków Szkół Kaliskich zwołanego na lipiec 1960 r. Wcześniej odbyła się inauguracja osiemnastu wieków grodu.

W jarzeniowym świetle…
Władze do przygotowań podeszły ambicjonalnie. Jubileusz, który udało się „wmontować” w uroczyste obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, miał wynieść Kalisz pośród innych jako „miasto w Polsce najstarsze”. I choć dzisiaj, bywa, slogan jest powtarzany z przekąsem, nikt nie zaprzeczy, że hasło okazało się nośne, bo trwałe. Świetnie pasowało do czasów, w których udowadniano rzeczy nieprawdopodobne, a oczywiste przerabiano na nieprawdopodobne. Autorytet i osiągnięcia świetnego archeologa Krzysztofa Dąbrowskiego kaliskie aspiracje kazały jednak traktować poważnie, a świeże wówczas odkrycia na Zawodziu prowadzone pod kierunkiem badacza pozwoliły wpisać gród w program badań nad początkami państwa polskiego. Kanoniczna dla badaczy przeszłości praca „Osiemnaście wieków Kalisza”, powstała pod redakcją prof. Aleksandra Gieysztora i Krzysztofa Dąbrowskiego, jest pokłosiem tamtych starań. W konsekwencji po raz pierwszy od czasów powojennych miasto ożyło, jakoś tam wyładniało, rozświetliło się, co nie zmienia faktu, że opowieść toczy się w latach 60., kiedy świeży bochenek chleba należał do towarów „deficytowych”.     Obchody były silnie upolitycznionym przedsięwzięciem. Dwa tygodnie przed planowaną inauguracją gazeta donosiła: „Delegacja [kaliska] pojechała do Warszawy do premiera Cyrankiewicza, patronującemu uroczystościom Jubileuszu XVIII Wieków Kalisza. (…) Towarzysz Cyrankiewicz wysłuchał informacji przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej o przygotowaniach jubileuszowych, w której przedstawił m.in. sprawy o porządkowaniu miasta, instalowaniu światła jarzeniowego, tynkowaniu budynków śródmieścia, naprawie nawierzchni ulic, inwestycjach sportowych, przemysłowych, szkolnych i kulturalnych (…)”. Myśl była przewrotna. Inaugurację zaplanowano na 23 stycznia, dzień przejęcia Kalisza przez Sowietów. Na wieczór zapowiedziano capstrzyk z pochodniami, w niebo poszybowały kolorowe rakiety. W zakładach pracy i szkołach odbyły się wieczornice i zabawy połączone ze spotkaniami z przedstawicielami Armii Czerwonej, wojska i działaczami rewolucyjnym.

…i w kwieciu
Maria Dąbrowska zaproszenie na jubileusz przyjęła bez wątpliwości. Podanej daty nie powiązała politycznie. Podczas inauguracji wraz z grafikiem Tadeuszem Kulisiewiczem miała otrzymać tytuł Honorowego Obywatela Miasta Kalisza. Do zaproszenia dodano auto, które w piątkowy ranek 22 stycznia podjechało pod warszawski dom pisarki. W drodze do miasta nad Prosną autorce „Nocy i dni” towarzyszyła kaliska polonistka, Halina Sutarzewicz, jak zapamięta Dąbrowska, „na pierwszy rzut oka sympatyczna, ładna, ładnie ubrana, siwawa, lecz o młodej sylwetce i twarzy pani”. Literatka jechała, aby świętować urodziny miasta, z którego jeszcze przed I wojną światową wyruszyła na studia do europejskich uczelni, dla którego jako dwudziestokilkoletnia kobieta zaledwie pisała obszerne relacje z Belgii. Jechała do miasta w jej oczach świetnego, najpiękniejszego na świecie „o najpiękniejszym parku, najpiękniejszej rzece, najpiękniejszych ulicach, mostach, najpiękniejszych nocach i dniach”.   
Uroczystości rozpoczynały się następnego dnia w południe w Teatrze im. W. Bogusławskiego sesją rad narodowych miejskiej i powiatowej. Gości posadzono sztywno za długim stołem, dla parady obficie ozdobionym wiązankami kwiatów. Obradom przewodniczył wicepremier Piotr Jaroszewicz. Dopiero wtedy honorowi goście mieli się dowiedzieć, w czym biorą udział. „Sesja miejskiej i powiatowej rad narodowych w teatrze pozbawiona była absolutnie wszelkiej sztampy i oficjalności (…)” – relacjonowała prasa. „Cała sesja miała charakter wybitnie propagandowy i upolityczniony. Przemówienia były nie tylko monstrualnie długie i złe, ale wszystkie nieodmiennie kończyły się awanturami z neohitleryzmem w Niemczech Zachodnich (…)” – zanotuje w „Dziennikach” pisarka. „Panował wprawdzie w sali nastrój uroczysty, ale równocześnie jakiś bardzo swobodny „domowy” – rozwijał fantazje dziennikarz. Dąbrowska polityczną hucpę puentowała: „Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, ale „źle” i „nie u siebie” czuję się w tym wszystkim. Bardzo źle. Fatalnie”. Jak w takiej sytuacji przyjąć tytuł? Jak się zachować? Halina Sutarzewicz zapamiętała, że Dąbrowska była oschła, a dyplom przyjęła z komentarzem „podobnych mam już sporo”.
Trzeba było jeszcze przecisnąć się przez tłum przed teatrem i przetrwać… bankiet w ratuszu. Na stołach zgrzebność, w kieliszkach wódka, na ustach toasty za „drużbę polsko-sowiecką”. W oczach Dąbrowskiej sytuację ratował jedynie prof. Gieysztor, który zaproponował przechylić kieliszki: „Za sprawcę tego, że się teraz tak musimy męczyć, za Klaudiusza Ptolemeusza”…
Tak ugoszczona pisarka następnego dnia opuściła Kalisz.

„Jeśli znajdą się wśród Was…” 
Na lipcowy Zlot Wychowanków Szkół Kaliskich chciała przyjechać, miała ochotę na spotkanie po latach z koleżankami z przedwojennej pensji Heleny Semadeniowej, na spojrzenia w przeszłość kraju.  W planach przeszkodziła długa choroba. Emocje rozbudzone przez myśl o wyjeździe, z pewnością także wspomnienia z  ostatniego pobytu nad Prosną nie dawały spokoju. Dąbrowska zamknęła je w liście skierowanym do Komitetu Organizacyjnego Zlotu Byłych Wychowanków Szkół Kaliskich: „(…) Jeśli znajdą się wśród Was osoby, które ze mną albo w tym samym czasie, uczyły się w szkole nieodżałowanej pani Heleny Semadeniowej, przesyłam im serdeczne koleżeńskie uściski. Jeśli zabraknie w Zjeździe tych spośród kolegów i koleżanek, którzy zmarli przedwcześnie jak moi bracia, uczniowie kaliskiej Szkoły Handlowej, Stanisław i Bogumił Szumscy, jeśli zabraknie tych, co zginęli walcząc o niepodległość Polski, jak syn tejże Heleny Semadeniowej, Tadeusz Semadeni i moja siostra Jadwiga Szumska, polegli w czasie powstania warszawskiego, jeśli zabraknie wreszcie tych, co z racji swojego pochodzenia padli ofiarą hitlerowskiego antysemityzmu – wszystkim im pamięć i cześć (…)”.
List został odczytany przez przewodniczącą sekcji szkół żeńskich zjazdu Anielę Wende do grona kobiet. Podczas gali w teatrze „ze względu na to, że podobnych (sic!) listów i depesz, i to nieraz od osób bardzo ważnych (sic!) było dużo, trzeba było z tego zamiaru zrezygnować i żadnej wypowiedzi nie odczytano” – tłumaczyła po latach Sutarzewicz. Dla Dąbrowskiej, która chciała mówić do wszystkich (liczyła na to, że jej przesłanie zostanie wydrukowane w lokalnej prasie), był to akt jednoznaczny z odebraniem jej głosu. Co by się stało, gdyby pisarka dojechała na zjazd i wkroczyła na scenę Teatru im. W. Bogusławskiego?

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do