Reklama

Moja droga na Sybir

31/01/2019 00:00
Pamiętny wrzesień 1939 r., trwa bohaterska walka obronna Ojczyzny przed hitlerowskim najeźdźcą. Nasza wschodnia granica w siedemnastym dniu zmagań wojennych w bestialski sposób, bez wypowiedzenia wojny, została zaatakowana przez Armię Czerwoną. Związek Radziecki jednostronnie zerwał zawarty i obowiązujący do 1945 r. Pakt o Nieagresji z Polską, zadając nam cios w plecy

Za wkraczającymi regularnymi oddziałami armii sowieckiej do Polski podążały jednostki NKWD, niosąc terror, postrach, represje i śmierć. 
Już w pierwszych dniach rozprawiano się z naszymi żołnierzami i oficerami, ludnością cywilną, dokonując licznych aresztowań i mordów. Tysiące żołnierzy, oficerów, policjantów, pracowników pogranicza i służb publicznych wzięto do niewoli i wywieziono na wschód, do Katynia, Miednoje i innych łagrów – miejsc i obozów odosobnienia rozsianych po całym obszarze „nieludzkiej ziemi”.
NKWD aresztowało –obok innych – mojego ojca, byłego oficera legionów, urzędnika magistratu i Prezesa PPS w Baranowiczach. Przebywał w miejscowym więzieniu, gdzie był torturowany, a następnie ze współwięźniami wywieziony do Mińska. Wszelki ślad po nim zaginął. Prawdopodobnie został zamordowany w Kuropatach k. Mińska, gdzie spoczywają tysiące bezimiennych bohaterów. Ginęli za to, że byli Polakami, że kochali swoją Ojczyznę.
10 lutego 1940 r. –  pierwsza masowa akcja represyjno-deportacyjna NKWD objęła osadników wojskowych, leśniczych i ich rodziny. Przebiegała w antysanitarnych warunkach, przy silnych mrozach. Wielu nie dojechało do miejsca przeznaczenia (w większości okolice Białego Morza). Zmarłych wyrzucano z wagonów na tory. Transport mknął dalej na wschód. W tej akcji deportowano trzech braci Ojca z rodzinami (14 osób).
W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. NKWD dokonało rewizji w naszym domu. Przewrócono wszystko, padło złowieszcze słowo: „sobirajtieś”. Pozwolono zabrać ze sobą żywność na trzy tygodnie drogi oraz po 30 kg innego bagażu na osobę. Pod osłoną nocy załadowano mnie z matką i siostrą do ciężarówki i odwieziono na dworzec kolejowy w Baranowiczach. Wpakowano nas do bydlęcego wagonu towarowego, a drzwi zaplombowano. Transport składał się z ponadpięćdziesięciu wagonów, w każdym było ok. 40 osób. Obejmował ok. 2 tys. zesłańców. W wagonach panowały zaduch, przygnębienie i płacz. Ludzie modlili się, dyskutowali o dalszej przyszłości, jeszcze inni milczeli z zaciętą twarzą. Wzdłuż torów kolejowych masa ludności wyległa pożegnać krewnych, bliskich czy znajomych. Odpędzali ich czerwonoarmiści i enkawudziści. Pociąg ruszył. W wagonach płacz, modlitwy. Rozległy się: „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Rota”, „Boże, coś Polskę”, „Pod Twą Obronę”. Słychać było okrzyki „trzymajże się!” i widać kreślone znaki krzyża. Odprowadzający biegli za transportem. Po dwóch godzinach jazdy minęliśmy byłą granicę w Stołpcach.
Przez zakratowane okna wagonów zobaczyliśmy sowiecki „raj na ziemi”. Na postojach przekradali się do transportu wynędzniali ludzie, obdarci, nędznie ubrani. Wyciągając ręce, prosili o kawałek chleba. Przepędzani byli i bici przez czerwonoarmistów. Wzdłuż trasy stały nędzne lepianki, ziemianki. Jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy dawał nam wiele do myślenia. „Boże, dokąd nas wiozą? Jaka czeka nas przyszłość i poniewierka?” – zastanawialiśmy się.

Po trzech tygodniach, zmęczeni i zarośnięci, dotarliśmy do stacji Pietuchowo na granicy Republiki Rosyjskiej i Kazachstanu. Była to druga akcja NKWD, a dotyczyła rodzin urzędników, policji i polskiej inteligencji.
Do wagonów podjechały ciężarówki, załadowano nas i wozy ruszyły w różne strony północnego Kazachstanu. Nad ranem dotarliśmy do Nikołajewki, dużej wsi w presnowskim rejonie.
Rozmieszczono nas tymczasowo w pięciu bazach kołchozowych. Za posłanie służyła rozrzucona na podłodze słoma. Pomimo zmęczenia podróżą nikt nie myślał o spaniu czy wypoczynku.
Powoli obeszliśmy trzy  równoległe ulice, przy których rozmieszczone były biedne lepianki, ziemianki. Gdzieniegdzie pojawił się bogatszy drewniany dom. Duża cerkiew, położona w środku wsi, bez krzyża i dzwonnicy,  spełniała w tym czasie rolę kołchozowego klubu. Na niedbale pomalowanych ścianach prześwitywały fragmenty świętych.
Grupa miejscowych wyrostków, która podążała za nami, powitała nas głośnymi zaczepkami, podbarwionymi wrogą ideologią. Rozlegało się w języku rosyjskim: „ białoruczki, kapitalisty, kułaki, podpalacze stogów” itp. Posypały się kolejne złośliwe docinki i wulgarne słowa pod adresem Polaków. Zaśpiewano nam znaną piosenkę z 1920 r. o psach atamanach i polskich panach. Kiedy te prowokacje nie dały efektu, poleciał zza węgła lepianki kamień. Michał, jeden z naszych chłopców, zaczął pojękiwać, krwawił. Wycofaliśmy się na bazę.
O zmroku spotkała nas miła niespodzianka. Grupa wiejskich staruszków w podeszłym wieku z Archipem Pawłowiczem Gomzowem na czele złożyła nam wizytę. Powitali nas po chrześcijańsku, z ikoną i modlitwą „Ojcze Nasz”. Przeprosili za ranny incydent z młodzieżą, z zapewnieniem, że więcej się to nie powtórzy. Wyjmowali z zanadrza chleb, sól, mleko, mąkę, słoninę. Tłumaczyli, że chociaż sami niewiele mają, chcą się podzielić z potrzebującymi. „Pan nasz, Jezus Chrystus, nakazywał dzielić się z bliźnimi. Nie jesteście naszymi wrogami, bardzo wam współczujemy” – w przyjacielskiej, pełnej zaufania atmosferze potoczyły się rozmowy. Posypały się rady, jak przygotować się do długiej, ostrej zimy. Radzili podjąć pracę. Będzie praca, to i kawałek chleba będzie. Archip Pawłowicz okazał się nie tylko przyjaznym człowiekiem, ale i opiekunem mojej rodziny. Jego przybycie oznaczało, że na stole pojawi się coś do zjedzenia, a to miało swoje znaczenie. Kierownikiem elewatora był Rozganiejew, który okazał się człowiekiem przyjaznym Polakom. Przymykał oko, gdy garście zboża trafiały do walonek – wojłokowych butów pracujących tam Polaków.
Całkowity brak środków do czystości i higieny osobistej nie ustrzegł nas przed wszawicą. Niewielki skutek odnosiła dezynfekcja odzieży w baniach (łaźnie). Insekty były wszędzie; w głowie, pościeli czy bieliźnie, dokuczały niemiłosiernie dniem i nocą. Prana bielizna i pościel w ługu popiołu drzewnego wkrótce zmieniły swój kolor z białego na szaroziemisty. W sklepach brakowało żywności, odzieży, obuwia i innych artykułów przemysłowych. Wielki popyt był na nasze ciuchy. Wymienialiśmy je na pszenicę, mąkę, ryby i inną żywność. W tej wymianie pieniądz nie odgrywał żadnej roli. Pojawienie się w sielmagu (sklep) jakiegoś towaru, a zwłaszcza alkoholu, powodowało powstawanie ogromnych kolejek.
Panował terror i strach. Miliony sowieckich obywateli osadzono w obozach i łagrach. Przyjazd do sielsowieta (gminy) NKWD wywoływał ogromny lęk i panikę, zwykle kończył się aresztowaniem kogoś. Trzeba było uważać na prowokatorów gotowych zniszczyć ludzkie życie. Taki los spotkał  panią Olgę Gobryk z Baranowicz. Pracowała w kołchozowej kuźni. Kowal zaintonował popularną piosenkę o tym jedynym wolnym kraju, gdzie człowiek swobodnie oddycha pełną piersią. Wywiązała się dyskusja. Końcowy jej wynik to przyjazd NKWD i wyrok: pięć lat łagrów.
Nadeszła bardzo surowa syberyjska zima. Śnieg po kolana. Mrozy dochodzące do 40 st. Celsjusza, a czasem i więcej. Z powodu braku opału niektórzy miejscowi, tak jak my, mieszkali w niedogrzanych lepiankach. Przez okna pokryte grubą warstwą lodu i szronu nic nie było widać. Na ścianach lepianki wilgoć, mróz i szron. Brakowało kiziaków (cegiełki z łajna bydlęcego mieszanego z wodą i słomą). Były one prawdziwym skarbem, trudnym do kupienia.
22 czerwca 1942 r. hitlerowskie Niemcy napadając na swego przyjaciela – Związek Radziecki – zapoczątkowały nową wojnę. Wszyscy mężczyźni zdolni do obrony kraju odeszli do wojska. W  kołchozie zaczęło brakować rąk do pracy. Pozostali tylko starcy, kobiety i dzieci. Na froncie armia niemiecka odnosiła błyskawiczne sukcesy, zagarniając coraz to nowe obszary. Związek Radziecki przystąpił do koalicji antyhitlerowskiej i nawiązał stosunki dyplomatyczne z naszym rządem w Londynie. Zostaliśmy sojusznikami.
Na mocy amnestii zwalniani z więzień i łagrów Polacy wyruszyli do Buzułuku, Kujbyszewa i Saratowa, gdzie zaczęto tworzyć Armię Polską pod dowództwem gen. Andersa.
Z wielką radością utraciliśmy obywatelstwo radzieckie z 1939 r., przyznane nam bez naszej woli i zgody, po aneksji wschodnich terenów Polski przez ZSRR. Wydane udostowierenije (tymczasowe zaświadczenie) stwierdzało, że jako amnestionowani obywatele polscy mamy prawo do swobodnego przebywania na terenie ZSRR z wyłączeniem stref przygranicznych, zakazanych itp. Toczył się spór w sprawie mordu polskich oficerów i policjantów w Katyniu, dokonany przez Związek Sowiecki, który w sposób kłamliwy i haniebny próbował winą obarczyć hitlerowskie Niemcy. Katyń był jedną z wielu przyczyn ewakuacji z ZSRR do Iranu polskiej armii (113 tys. osób z rodzinami).
Znów rozpoczęły się represje i prześladowania. Uznano nas za zdrajców. 16 stycznia 1943 r. Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych ZSRR cofnął decyzję o obywatelstwie polskim. Zażądano zwrotu wydanych udostowierenij. Wręczono nowe rosyjskie dowody osobiste, gdzie nie było już mowy o polskim obywatelstwie. Za odmowę przyjęcia radzieckiego dokumentu skazano 1500 osób na dwa lata więzienia. Dowody te zostały przyjęte przez ogół Polaków dopiero po wprowadzeniu zapisu: „narodowość polska”.
Pod hasłem „wszystko dla frontu, wszystko dla zwycięstwa” opustoszały elewatory w kołchozach. Odmieniła się karta historii. Armia Czerwona stała się siłą nacierającą, wyzwalającą okupowane tereny.
W 1943 r. na przednówku głód zaglądał nam w oczy. Matka i Siostra za masło, ziemniaki i mleko robiły na drutach swetry dla miejscowych. Upieczony na blaszce podpłomyk dzieliliśmy na cztery części. Ponieważ było nas troje, każdy otrzymywał swoją część, a czwarta dzielona była znów na trzy. Dochodziły do tego szklanka mleka, jeden lub dwa kartofle i łyżka stołowa topionego masła. Była to dzienna racja żywnościowa spożywana o zachodzie słońca. Tłuszcz utrzymywał siłę, ale żołądek domagał się swego, utrudniając sen. Zachorowałem na malarię.
W 1943 r. nowo powstały Związek Patriotów Polskich w ZSRR objął opieką, pomocą oświatową i kulturalną rodziny polskie na zsyłce. Powstała I Armia Polska w ZSRR pod dowództwem gen. Berlinga, która przeszła szlak bojowy od Lenino do Berlina. Powołano do życia Polsko-Radziecką Komisję Mieszaną (ds. repatriacji osób narodowości polskiej i żydowskiej). Otrzymaliśmy karty repatriacyjne uprawniające do powrotu do Polski. Po sześciu latach poniewierki i represji nadszedł upragniony dzień powrotu do umiłowanej i utęsknionej Ojczyzny. Z radością i bez żalu opuszczaliśmy niegościnną ziemię Kraju Rad. Wracaliśmy w nieplombowanych wagonach. Byliśmy wolni. Nikt nas nie pilnował. Nie było chętnych do ucieczki. W odwrotnym kierunku, na wschód, podążała nowa zmiana zesłańców; partyzantów, żołnierzy i oficerów Armii Krajowej.
Gdy wracam myślami do tamtych czasów, nasuwa mi się pytanie, jak mogliśmy to wszystko znieść i wytrzymać. Odpowiedź brzmi: tylko głęboka wiara w Boga, miłość i przywiązanie do ojczystego kraju, tęsknota za Ojczyzną, chęć szybkiego powrotu do Niej pozwoliły nam wytrwać. Myśmy ostali.    
    Sławomir Machay
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do