Pamiętny wrzesień 1939 r., trwa bohaterska walka obronna Ojczyzny przed hitlerowskim najeźdźcą. Nasza wschodnia granica w siedemnastym dniu zmagań wojennych w bestialski sposób, bez wypowiedzenia wojny, została zaatakowana przez Armię Czerwoną. Związek Radziecki jednostronnie zerwał zawarty i obowiązujący do 1945 r. Pakt o Nieagresji z Polską, zadając nam cios w plecy
Za wkraczającymi regularnymi oddziałami armii sowieckiej do Polski podążały jednostki NKWD, niosąc terror, postrach, represje i śmierć.
Już w pierwszych dniach rozprawiano się z naszymi żołnierzami i oficerami, ludnością cywilną, dokonując licznych aresztowań i mordów. Tysiące żołnierzy, oficerów, policjantów, pracowników pogranicza i służb publicznych wzięto do niewoli i wywieziono na wschód, do Katynia, Miednoje i innych łagrów – miejsc i obozów odosobnienia rozsianych po całym obszarze „nieludzkiej ziemi”.
NKWD aresztowało –obok innych – mojego ojca, byłego oficera legionów, urzędnika magistratu i Prezesa PPS w Baranowiczach. Przebywał w miejscowym więzieniu, gdzie był torturowany, a następnie ze współwięźniami wywieziony do Mińska. Wszelki ślad po nim zaginął. Prawdopodobnie został zamordowany w Kuropatach k. Mińska, gdzie spoczywają tysiące bezimiennych bohaterów. Ginęli za to, że byli Polakami, że kochali swoją Ojczyznę.
10 lutego 1940 r. – pierwsza masowa akcja represyjno-deportacyjna NKWD objęła osadników wojskowych, leśniczych i ich rodziny. Przebiegała w antysanitarnych warunkach, przy silnych mrozach. Wielu nie dojechało do miejsca przeznaczenia (w większości okolice Białego Morza). Zmarłych wyrzucano z wagonów na tory. Transport mknął dalej na wschód. W tej akcji deportowano trzech braci Ojca z rodzinami (14 osób).
W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. NKWD dokonało rewizji w naszym domu. Przewrócono wszystko, padło złowieszcze słowo: „sobirajtieś”. Pozwolono zabrać ze sobą żywność na trzy tygodnie drogi oraz po 30 kg innego bagażu na osobę. Pod osłoną nocy załadowano mnie z matką i siostrą do ciężarówki i odwieziono na dworzec kolejowy w Baranowiczach. Wpakowano nas do bydlęcego wagonu towarowego, a drzwi zaplombowano. Transport składał się z ponadpięćdziesięciu wagonów, w każdym było ok. 40 osób. Obejmował ok. 2 tys. zesłańców. W wagonach panowały zaduch, przygnębienie i płacz. Ludzie modlili się, dyskutowali o dalszej przyszłości, jeszcze inni milczeli z zaciętą twarzą. Wzdłuż torów kolejowych masa ludności wyległa pożegnać krewnych, bliskich czy znajomych. Odpędzali ich czerwonoarmiści i enkawudziści. Pociąg ruszył. W wagonach płacz, modlitwy. Rozległy się: „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Rota”, „Boże, coś Polskę”, „Pod Twą Obronę”. Słychać było okrzyki „trzymajże się!” i widać kreślone znaki krzyża. Odprowadzający biegli za transportem. Po dwóch godzinach jazdy minęliśmy byłą granicę w Stołpcach.
Przez zakratowane okna wagonów zobaczyliśmy sowiecki „raj na ziemi”. Na postojach przekradali się do transportu wynędzniali ludzie, obdarci, nędznie ubrani. Wyciągając ręce, prosili o kawałek chleba. Przepędzani byli i bici przez czerwonoarmistów. Wzdłuż trasy stały nędzne lepianki, ziemianki. Jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy dawał nam wiele do myślenia. „Boże, dokąd nas wiozą? Jaka czeka nas przyszłość i poniewierka?” – zastanawialiśmy się.
Po trzech tygodniach, zmęczeni i zarośnięci, dotarliśmy do stacji Pietuchowo na granicy Republiki Rosyjskiej i Kazachstanu. Była to druga akcja NKWD, a dotyczyła rodzin urzędników, policji i polskiej inteligencji.
Do wagonów podjechały ciężarówki, załadowano nas i wozy ruszyły w różne strony północnego Kazachstanu. Nad ranem dotarliśmy do Nikołajewki, dużej wsi w presnowskim rejonie.
Rozmieszczono nas tymczasowo w pięciu bazach kołchozowych. Za posłanie służyła rozrzucona na podłodze słoma. Pomimo zmęczenia podróżą nikt nie myślał o spaniu czy wypoczynku.
Powoli obeszliśmy trzy równoległe ulice, przy których rozmieszczone były biedne lepianki, ziemianki. Gdzieniegdzie pojawił się bogatszy drewniany dom. Duża cerkiew, położona w środku wsi, bez krzyża i dzwonnicy, spełniała w tym czasie rolę kołchozowego klubu. Na niedbale pomalowanych ścianach prześwitywały fragmenty świętych.
Grupa miejscowych wyrostków, która podążała za nami, powitała nas głośnymi zaczepkami, podbarwionymi wrogą ideologią. Rozlegało się w języku rosyjskim: „ białoruczki, kapitalisty, kułaki, podpalacze stogów” itp. Posypały się kolejne złośliwe docinki i wulgarne słowa pod adresem Polaków. Zaśpiewano nam znaną piosenkę z 1920 r. o psach atamanach i polskich panach. Kiedy te prowokacje nie dały efektu, poleciał zza węgła lepianki kamień. Michał, jeden z naszych chłopców, zaczął pojękiwać, krwawił. Wycofaliśmy się na bazę.
O zmroku spotkała nas miła niespodzianka. Grupa wiejskich staruszków w podeszłym wieku z Archipem Pawłowiczem Gomzowem na czele złożyła nam wizytę. Powitali nas po chrześcijańsku, z ikoną i modlitwą „Ojcze Nasz”. Przeprosili za ranny incydent z młodzieżą, z zapewnieniem, że więcej się to nie powtórzy. Wyjmowali z zanadrza chleb, sól, mleko, mąkę, słoninę. Tłumaczyli, że chociaż sami niewiele mają, chcą się podzielić z potrzebującymi. „Pan nasz, Jezus Chrystus, nakazywał dzielić się z bliźnimi. Nie jesteście naszymi wrogami, bardzo wam współczujemy” – w przyjacielskiej, pełnej zaufania atmosferze potoczyły się rozmowy. Posypały się rady, jak przygotować się do długiej, ostrej zimy. Radzili podjąć pracę. Będzie praca, to i kawałek chleba będzie. Archip Pawłowicz okazał się nie tylko przyjaznym człowiekiem, ale i opiekunem mojej rodziny. Jego przybycie oznaczało, że na stole pojawi się coś do zjedzenia, a to miało swoje znaczenie. Kierownikiem elewatora był Rozganiejew, który okazał się człowiekiem przyjaznym Polakom. Przymykał oko, gdy garście zboża trafiały do walonek – wojłokowych butów pracujących tam Polaków.
Całkowity brak środków do czystości i higieny osobistej nie ustrzegł nas przed wszawicą. Niewielki skutek odnosiła dezynfekcja odzieży w baniach (łaźnie). Insekty były wszędzie; w głowie, pościeli czy bieliźnie, dokuczały niemiłosiernie dniem i nocą. Prana bielizna i pościel w ługu popiołu drzewnego wkrótce zmieniły swój kolor z białego na szaroziemisty. W sklepach brakowało żywności, odzieży, obuwia i innych artykułów przemysłowych. Wielki popyt był na nasze ciuchy. Wymienialiśmy je na pszenicę, mąkę, ryby i inną żywność. W tej wymianie pieniądz nie odgrywał żadnej roli. Pojawienie się w sielmagu (sklep) jakiegoś towaru, a zwłaszcza alkoholu, powodowało powstawanie ogromnych kolejek.
Panował terror i strach. Miliony sowieckich obywateli osadzono w obozach i łagrach. Przyjazd do sielsowieta (gminy) NKWD wywoływał ogromny lęk i panikę, zwykle kończył się aresztowaniem kogoś. Trzeba było uważać na prowokatorów gotowych zniszczyć ludzkie życie. Taki los spotkał panią Olgę Gobryk z Baranowicz. Pracowała w kołchozowej kuźni. Kowal zaintonował popularną piosenkę o tym jedynym wolnym kraju, gdzie człowiek swobodnie oddycha pełną piersią. Wywiązała się dyskusja. Końcowy jej wynik to przyjazd NKWD i wyrok: pięć lat łagrów.
Nadeszła bardzo surowa syberyjska zima. Śnieg po kolana. Mrozy dochodzące do 40 st. Celsjusza, a czasem i więcej. Z powodu braku opału niektórzy miejscowi, tak jak my, mieszkali w niedogrzanych lepiankach. Przez okna pokryte grubą warstwą lodu i szronu nic nie było widać. Na ścianach lepianki wilgoć, mróz i szron. Brakowało kiziaków (cegiełki z łajna bydlęcego mieszanego z wodą i słomą). Były one prawdziwym skarbem, trudnym do kupienia.
22 czerwca 1942 r. hitlerowskie Niemcy napadając na swego przyjaciela – Związek Radziecki – zapoczątkowały nową wojnę. Wszyscy mężczyźni zdolni do obrony kraju odeszli do wojska. W kołchozie zaczęło brakować rąk do pracy. Pozostali tylko starcy, kobiety i dzieci. Na froncie armia niemiecka odnosiła błyskawiczne sukcesy, zagarniając coraz to nowe obszary. Związek Radziecki przystąpił do koalicji antyhitlerowskiej i nawiązał stosunki dyplomatyczne z naszym rządem w Londynie. Zostaliśmy sojusznikami.
Na mocy amnestii zwalniani z więzień i łagrów Polacy wyruszyli do Buzułuku, Kujbyszewa i Saratowa, gdzie zaczęto tworzyć Armię Polską pod dowództwem gen. Andersa.
Z wielką radością utraciliśmy obywatelstwo radzieckie z 1939 r., przyznane nam bez naszej woli i zgody, po aneksji wschodnich terenów Polski przez ZSRR. Wydane udostowierenije (tymczasowe zaświadczenie) stwierdzało, że jako amnestionowani obywatele polscy mamy prawo do swobodnego przebywania na terenie ZSRR z wyłączeniem stref przygranicznych, zakazanych itp. Toczył się spór w sprawie mordu polskich oficerów i policjantów w Katyniu, dokonany przez Związek Sowiecki, który w sposób kłamliwy i haniebny próbował winą obarczyć hitlerowskie Niemcy. Katyń był jedną z wielu przyczyn ewakuacji z ZSRR do Iranu polskiej armii (113 tys. osób z rodzinami).
Znów rozpoczęły się represje i prześladowania. Uznano nas za zdrajców. 16 stycznia 1943 r. Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych ZSRR cofnął decyzję o obywatelstwie polskim. Zażądano zwrotu wydanych udostowierenij. Wręczono nowe rosyjskie dowody osobiste, gdzie nie było już mowy o polskim obywatelstwie. Za odmowę przyjęcia radzieckiego dokumentu skazano 1500 osób na dwa lata więzienia. Dowody te zostały przyjęte przez ogół Polaków dopiero po wprowadzeniu zapisu: „narodowość polska”.
Pod hasłem „wszystko dla frontu, wszystko dla zwycięstwa” opustoszały elewatory w kołchozach. Odmieniła się karta historii. Armia Czerwona stała się siłą nacierającą, wyzwalającą okupowane tereny.
W 1943 r. na przednówku głód zaglądał nam w oczy. Matka i Siostra za masło, ziemniaki i mleko robiły na drutach swetry dla miejscowych. Upieczony na blaszce podpłomyk dzieliliśmy na cztery części. Ponieważ było nas troje, każdy otrzymywał swoją część, a czwarta dzielona była znów na trzy. Dochodziły do tego szklanka mleka, jeden lub dwa kartofle i łyżka stołowa topionego masła. Była to dzienna racja żywnościowa spożywana o zachodzie słońca. Tłuszcz utrzymywał siłę, ale żołądek domagał się swego, utrudniając sen. Zachorowałem na malarię.
W 1943 r. nowo powstały Związek Patriotów Polskich w ZSRR objął opieką, pomocą oświatową i kulturalną rodziny polskie na zsyłce. Powstała I Armia Polska w ZSRR pod dowództwem gen. Berlinga, która przeszła szlak bojowy od Lenino do Berlina. Powołano do życia Polsko-Radziecką Komisję Mieszaną (ds. repatriacji osób narodowości polskiej i żydowskiej). Otrzymaliśmy karty repatriacyjne uprawniające do powrotu do Polski. Po sześciu latach poniewierki i represji nadszedł upragniony dzień powrotu do umiłowanej i utęsknionej Ojczyzny. Z radością i bez żalu opuszczaliśmy niegościnną ziemię Kraju Rad. Wracaliśmy w nieplombowanych wagonach. Byliśmy wolni. Nikt nas nie pilnował. Nie było chętnych do ucieczki. W odwrotnym kierunku, na wschód, podążała nowa zmiana zesłańców; partyzantów, żołnierzy i oficerów Armii Krajowej.
Gdy wracam myślami do tamtych czasów, nasuwa mi się pytanie, jak mogliśmy to wszystko znieść i wytrzymać. Odpowiedź brzmi: tylko głęboka wiara w Boga, miłość i przywiązanie do ojczystego kraju, tęsknota za Ojczyzną, chęć szybkiego powrotu do Niej pozwoliły nam wytrwać. Myśmy ostali.
Sławomir Machay
Komentarze opinie