
Rozświetlone od neonów, gwarne w dzień powszedni i świąteczny, przeczące szarości czasów, w których zostały zbudowane. Kaliniec i osiedle XXV-lecia, dziś jedne z najludniejszych osiedli miasta, wraz z okolicznymi dzielnicami były w czasach Polski Ludowej synonimem dostatku i nowoczesności. I choć napotykając hasło „nowoczesność”, obecni mieszkańcy bloków i wieżowców polemizują nad jego słusznością, to w rozmowie z nimi zawsze obecny jest sentyment. Do mleka pozostawionego przy drzwiach mieszkania, do starszej pani od magla, do długich sukien z tafty i żorżety, mieniących się na dancingach. Przy tych wspomnieniach ujmujące jest jeszcze coś. Ochota dzielenia się wrażeniami z tamtych czasów, a nawet… duma, że było się ich częścią.
Urbaniści swoje, warunki rzeczywiste swoje
Po natrafieniu na plany całego południowo-zachodniego Kalisza, w tym osiedla Kaliniec, na światło dzienne wychodzą niezrealizowane zamiary urbanistów i architektów, z których duży procent trudno nam sobie dziś wyobrazić. Jedna z poważniejszych różnic pomiędzy rzeczywistym a planowanym wyglądem okolicy widoczna jest przy skrzyżowaniu ul. Górnośląskiej i Buczka (dzisiejszą Legionów). O ile wzdłuż tej drugiej zachowuje się zabudowę jednorodzinną sprzed 1945 r. oraz z wczesnego okresu PRL, to w zamiarach planistów objawia się chęć wyburzenia pałacyku Müllerów (dzisiejszej Biblioteki Głównej) i utworzenia w tym miejscu wylotu ul. Marii Konopnickiej. W przestrzeni tej zwracają uwagę przede wszystkim wieżowce (nigdy nie powstały) naśladujące kształt tych z os. XXV-lecia PRL. Wzdłuż ulicy Adama Asnyka, zamiast obecnie znajdujących się 4-piętrowych bloków, również miały wznosić się wieżowce, a w ich sąsiedztwie pozostawać miały pojedyncze kamienice czynszowe z początku XX w. Zwłaszcza o jednej z nich – u wylotu Asnyka do Serbinowskiej – słychać często ze strony mieszkańców wybudowanych obok osiedli. W piwnicy secesyjnej czynszówki znajdował się magiel ręczny, wspominany przez jednego z mieszkańców osiedla XXV-lecia. – Od właścicielki okoliczni mieszkańcy dowiadywali się o najrozmaitszych plotkach, i to z całego miasta. Ta kamienica, jak i dwie pozostałe widoczne na makiecie projektowanych osiedli, znika z przestrzeni u schyłku lat 70., by ustąpić miejsca wieżowcom pomiędzy ulicami Adama Asnyka, a Górnośląską.
W obszarze makiety uwagę zwraca także obecność dwóch wieżowców przy skrzyżowaniu Serbinowskiej z al. Wojska Polskiego. W tym przypadku powody, dla których wzniesiono tylko jeden z nich, są dwojakie. Według jednej, mniej prawdopodobnej opinii zaniechano budowy drugiego wieżowca po tym, jak w ścianach pierwszego dopatrzono się pęknięć. Obwiniając o to grząski teren lub nawet ubytki pod jego powierzchnią, miały podnieść się głosy o wstrzymaniu prac po drugiej stronie Serbinowskiej. O przyczynach takiej kolei rzeczy świadczą jednak bardziej oczywiste fakty – prawdziwe zapotrzebowanie na budownictwo mieszkalne mogło nie być aż tak duże, jak zakładali urbaniści i architekci, a i planów zagospodarowania powyższego terenu mogło powstać wówczas więcej.
Seta i lorneta w „Serbinowskiej” oraz bigos na winie w „Dworcowym”
Na plac budowy, jakim były Kaliniec i osiedle XXV-lecia w latach 70., dostaniemy się spacerując od Rogatki. Podążając Górnośląską, mijamy dziś praktycznie zapomniane miejsca. Przechodzimy obok „Kujawianki”, popularnego taniego baru z napojami alkoholowymi. Dalej mijamy „Bursztynową” z kwitnącym tam literackim życiem Kalisza. Następnie, wędrując obok „Merino” i pierwszych delikatesów, zza koron drzew wyłania się bryła Orbis Prosny z nocnym lokalem „Piekiełko”. Bliżej dworca, przy Serbinowskiej (w miejscu dzisiejszego banku PKO), trafiamy do baru o nazwie ulicy, przy której się znajdował. Wchodząc do wnętrza spostrzegamy charakterystyczną posadzkę z lastriko, małe stoliki kryte ceratą w pepitkę i umieszczone na nich wazoniki z kwiatkami. Czy można pokusić się o lepsze symbole tamtych czasów? „Serbinowska” co prawda nie pieściła podniebień wykwintną kuchnią, ale nie przeszkadzało to w zdobyciu jej dużej popularności. W latach 60. zapamiętana jako drewniana knajpa, później przebudowana w technologii płyt „promonto”, serwowała sztandarową przystawkę z tytułu tego akapitu. Jak dobrze smakowała para zimnych nóżek, czyli tytułowa lorneta, wraz z gorzałką, wiedzą to już nieliczni byli goście „Serbinowskiej”.
Dworzec kolejowy podobnie jak dzisiaj, prócz oczywistej funkcji, dla której go wybudowano, pełnił mimowolnie jeszcze kilka innych. Obszerna poczekalnia z miejscami siedzącymi i… leżącymi prócz ogrzewania zapewniała także zaplecze gastronomiczne, czym zaskarbiała sobie sympatię nie tylko Kaliszan, ale także przyjezdnych. Choć próżno było szukać wytrawnego wina w bigosie, który tam serwowano, i mimo prześmiewczej opinii o tym daniu, w skład którego kucharz rzekomo dodawać miał „co mu się nawinie”, o „Dworcowej” nie mówiono nigdy źle. Dostrzegamy tutaj obraz – mozaikę wielu kultur, zawodów, ludzi z różnych części kraju, o różnych celach i zamiarach, w jakich odwiedzali Kalisz. Tutaj woda sodowa nie uderzała do głowy, chyba że od wróżb starych cyganek…
Jedna taka ulica, jedno takie osiedle
Opinię zakładającą „wyższość” mieszkańców bloków i wieżowców na Kalińcu i XXV-lecia PRL ukażemy wyłącznie w świetle geograficznym. Rzeczywiście, lokatorzy nowych zachodnich osiedli miasta spoglądali na dachy kamienic i wież kościelnych śródmieścia Kalisza jakby z góry. Do tego swoiście „uprzywilejowanego” położenia można przypisać jeszcze więcej pozytywów mieszkania w bloku z płyty. Wymieńmy dwa, bodaj najważniejsze: czystość i otwarta przestrzeń. Mając do wyboru odymione (na fotografiach wręcz czarne) kamienice staromiejskiej części Kalisza oraz nowe budownictwo otwartych osiedli, wybór padał w większości na tę drugą możliwość. Czynników, które o tym decydowały, a także okoliczności, które przemawiały za pozostaniem w blokowiskach, było (i nadal jest) sporo. Przytaczając wspomnienia jednego z mieszkańców tej części miasta, w czasach, gdy budowano Kaliniec i osiedle XXV-lecia, „wszystko było pod ręką”. Dowiadujemy się m.in. o dobrze zaopatrzonym sklepie mięsnym w nieistniejącej już przedwojennej kamienicy, pośród dzisiejszych wieżowców przy skrzyżowaniu Serbinowskiej z Górnośląską. Jak również o świadczonych „wszelkiego rodzaju usługach”, chociażby w popularnym „Blaszaku” czy mniejszych pawilonach handlowych.
To, co przedstawiane jest w wyjątkowo malowniczy sposób, to niegdysiejsze oświetlenie „jednej takiej ulicy Kalisza”. Mowa oczywiście o Górnośląskiej w latach 60. i jej oświetleniu jarzeniowym. Owe lampy jarzeniowe nad asfaltem rozwieszano na linach przymocowanych do budynków. – Po zapadnięciu zmroku zdawało się patrzeć na oświetlony tunel łączący centrum z zachodnimi dzielnicami, w tym Kalińcem – wspomina jeden z mieszkańców. Przy okazji tych słów przywołuje także pamięć o nielicznych charakterystycznych antyreklamach napoju dla burżuazji – negowanej za czasów Władysława Gomułki Coca Coli.
W drugiej części rozprawy nad Kalińcem i osiedlem XXV-lecia o tym, gdzie jadano po Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, o cygańskich rytmach u „Barbary i Bogumiła”, a także o pierwszych w Kaliszu pokazach striptizu. Zapraszamy.
Mateusz Halak,
Joanna Filipczak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie