
Niepowtarzalny nastrój, romantyczne (czasami aż do bólu) piosenki i dwoje utalentowanych artystów, czyli po prostu Anita Lipnicka i John Porter na walentynki
Poetyckie teksty, melodyjne utwory i garść niezłego, aczkolwiek improwizowanego humoru. Goście sobotniego koncertu, którego można było wysłuchać w Centrum Kultury i Sztuki, otrzymali dawkę bardzo ciepłych, przesyconych miłością utworów. A wszystko za sprawą pary: wokalistki, poetki i autorki tekstów, Anity Lipnickiej oraz mieszkającego w Polsce od 1976 r. Walijczyka, Johna Portera.
Być może to właśnie fakt, że muzycy zarówno w życiu prywatnym, jak i na scenie tworzą parę. Być może walentynkowy nastrój sprawił, że wydźwięk wszystkich piosenek, jak i każdej z osobna, otrzymał dodatkowy, nader romantyczny charakter. – W moim odczuciu był to bardzo osobisty koncert. Niezależnie od warstwy muzycznej, dowcipne komentarze budowały jego odmienność. Dodatkowy klimat kształtowała szczerość artystyczna wykonawców. Pięknym wykończeniem koncertu były kompozycje kwiatowe.
Walentynkowy koncert potwierdził, że pewne uroczystości, rocznice i symbole wyznaczają w zabieganym świecie moment zatrzymania, wyciszenia. Dobrze, że takie dni chcemy spędzać w większym gronie, o czym świadczy także ogromne zainteresowanie filmowymi walentynkami, zorganizowanymi przez Kino Centrum – powiedziała Barbara Fibingier, dyrektor Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu.
Szczere piosenki z serduszkiem
Podczas koncertu kaliszanie wysłuchali piosenek pochodzących przede wszystkim z pierwszej wspólnej płyty artystów, powstałej pod wpływem muzycznego i osobistego zauroczenia. Warto wspomnieć, że album, zatytułowany „Nieprzyzwoite piosenki”, powstawał przez prawie rok w Londynie, a pierwszy singiel promujący krążek – piosenka autorstwa Johna Portera pt. „Bones of Love” – nie musiał długo czekać, by stać się przebojem. Harmonia dwojga muzycznych wrażliwych dusz doskonale wpasowała się w gusta przybyłych na koncert (nie tylko) zakochanych. Dzięki nawiązaniu wspaniałego kontaktu z widownią muzycy wraz z każdą piosenką zdawali się niemalże dialogować z publicznością.
Dźwiękowo-słowny dialog
Szczery, niewyreżyserowany wcześniej dialog kontynuowany był (jak to zresztą w przypadku tychże artystów często bywa) podczas przerw między utworami. John Porter żartował z Polaków. Anita Lipnicka z „podeszłego” wieku Johna. John śmiał się z blond włosów Anity. Ona celnie ripostowała kolejne jego dowcipne wypowiedzi. Ta płynąca ze sceny spontaniczna, często szeptana rozmowa dodała do – momentami kipiącego romantyzmem koncertu – niespodziewaną dawkę dobrego humoru. Sami artyści, mimo dręczącego ich przeziębienia stanęli na wysokości zadania i wraz z każdą (mi)nutą rozkręcali się na scenie. Nic dziwnego, że kaliska publiczność przyjęła muzyków bardzo ciepło. Pomysł, by duet Lipnicka i Porter poruszył kaliszan w walentynkowy wieczór, okazał się nader trafiony. (ab)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
nuda... szkoda, że nie zaprosili kogoś bardziej skocznego
nader nudny chyba...pierwsze piosenki może i brzmiały romantycznie, ale kolejne 10 już nie. taka sama tonacja i... to było trochę nudne. wolałbym już słuchać po raz enty Turnała