
– wspomnienia kaliszanina Mieczysława Adamczewskiego, uczestnika Powstania Warszawskiego
Rdzina Adamczewskich mieszkała przy ul.Śródmiejskiej, wówczas Piłsudskiego w Kaliszu. Ojciec pana Mieczysława – Józef prowadził sklep galanteryjny i pracownię rękawiczek damskich. Kiedy wybuchła wojna, znawca kobiecej ręki, a zarazem działacz Stronnictwa Narodowego przystąpił do konspiracji – sklep stał się tajnym punktem kontaktowym. Tę funkcję pełnił do 1941 r. Pewnego dnia do jego mieszkania wtargnęli hitlerowcy. „Alle raus!!!” – krzyczeli. – W ciągu 20 minut zostaliśmy pozbawieni dachu nad głową i wraz z całym dobytkiem wylądowaliśmy na ulicy – wspomina pan Mieczysław. Rodzina przeniosła się do Opatówka. Józef Adamczewski nadal działał w konspiracji, niestety szybko został namierzony i dostał zawiadomienie, że musi wiać. Uciekł do Warszawy. Po wyjeździe poszukiwanego przez gestapo ojca narozrabiał również dziesięcioletni wówczas Mieciu. – Razem z kuzynami pobiliśmy kilku hitlerjugendowców – uśmiecha się senior. Karą za wybryk miała być wywózka chłopców na roboty do Rzeszy. – Załadowali nas do transportu, ale kolejarze zostawili nam u góry uchylone drzwiczki. Na moście maszynista zwolnił i wyskoczyliśmy z pociągu. Przez najbliższych kilka dni ukrywałem się w okolicznych stodołach. W końcu przyszedł kurier od ojca z poleceniem, że mam się u niego zjawić. Wystraszony dziesięciolatek, bez dokumentów, nie miał pojęcia jak z Kraju Warty przedostać się do położonej w Generalnej Guberni stolicy. – Z pomocą przyszedł przysłany przez ojca wywiad i kolejarze. Zwieźli mnie do Gałkówka, 3 km od granicy. Tam wręczono mi kijek i kazano... gonić 3 krowy! W Żakowicach miałem skręcić tam, gdzie jedna z nich – łaciata. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem, ale wszystko wykonałem jak mi przykazano. Podążyłem za łaciatą i w jej towarzystwie, nieświadom niczego, przekroczyłem zieloną granicę. Na miejscu czekał na mnie ojciec.Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie