Reklama

Paradny Kalisz

09/12/2009 14:57

O wojskach i zjazdach cesarskich

Dzisiaj jesteśmy odzwyczajeni od takich widoków. Ostatnim czasem, kiedy w Kaliszu w odświętnym szyku prezentowały się jednostki wojskowe, było międzywojnie. Parady odbywające się za carów dyktowała polityka najeźdźcy, ale trudno tym uroczystościom odmówić szczególnego piękna

Pierwsza połowa XIX w. dostarczyła trzech okazji do manifestacji siły. Były to zjazdy cesarskie z 1813 r. i 1835 r. oraz odkrycie pomnika – żeliwnego obelisku – dla utrwalanie pamięci o tych wydarzeniach na pl. św. Józefa. Każda z uroczystości zyskała niezwyczajną oprawę wojskową. Żołnierzy uczestniczących w paradach liczono na tysiące. Rozmach i precyzja, z jakimi organizowano defilady, z pewnością była godna władców ponapoleońskiej Europy.

Żołnierze malowani     
Bardzo znanym źródłem ikonograficznym pozwalającym realnie przyjrzeć się drugiemu cesarskiemu spotkaniu nad Prosną jest obraz G. Schwarza przechowywany w Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej. Niejedno miasto takiego skarbu mogłoby nam zazdrościć. Niewysokich lotów dziełko, niewielkie też gabarytowo, okazuje się kapitalnym źródłem informacji,  bo też nie z artystycznych pobudek, ale dla oddania realiów powstało. Autor z dokładnością współczesnych aparatów fotograficznych (widać nawet kostki bruku) „odrysował” na płótnie wydarzenia, które rozegrały się o godzinie 7 wieczorem 11 września 1835 r. na placu św. Józefa. Dzień ten car Mikołaj I wybrał, aby specjalnie ugościć w „swoim” mieście króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III. Nawet złotawo-różowa poświata, która scala wszystkie plany kompozycji obrazu, nie jest przekłamana. Pogodne jesienne wieczory tak przecież wyglądają. Dzień musiał być ciepły, a zaplanowany cesarski „fajerwerk” kończył go widowiskowo. 
Co zatem dzieje się na placu? Niemal całą przestrzeń zajmują szeregi żołnierzy.  Są ustawieni tak, że pośrodku, vis-a-vis balkonu budynku dzisiejszego starostwa tworzy się pusta przestrzeń. Pierwszy plan ożywiają mundurowi uchwyceni w ruchu, zaprzężony wóz i wystrojone w „balzakowskie” suknie kaliszanki. Ostatnią osobą, której udało się znaleźć na płótnie, jest wartownik w prawym dolnym rogu. Dla wnikliwych oczu to być może najciekawsza część obrazu. Przyglądając się uważnie mundurom, można zobaczyć całą różnorodność wojsk – znakomity dowód rozległości rosyjskiego cesarstwa. Wśród żołnierzy znaleźli się m.in. przedstawiciele egzotycznych dla mieszkańców nadprośniańskiego grodu ludów. Wspominał nierozpoznany z imienia i nazwiska świadek tamtych wydarzeń na łamach „Kaliszanina”: „Wojska wszelkiej broni, włącznie z kilkoma pułkami piechoty i nieco kawalerii pruskiej, było wtedy zebranego przeszło 60 tys. i po raz pierwszy widziano wtedy w Europie Czerkiesów i Kurdów, którzy nie tylko z ubraniem, ale również rysami twarzy, a głównie zręcznością swoją w robieniu i rzucaniu lancą, harcowaniu na dzielnych swych koniach i strzelaniu w pełnym pędzie do celu, powszechne obudzali  podziwienie” [pis. oryg.]. Schwarz również umieścił konie na swoim obrazie. Zwierzęta w dość statyczne przedstawienie  wprowadzają ruch, ożywienie, choć o „harcowaniu” 11 września na wieczornym placu nie mogło być mowy. Na widocznym po prawej w głębi balkonie już stanęły koronowane głowy, za moment rozlegnie się muzyka.

Malowana zorza
Capstrzykowi przed ówczesnym gmachem Komisji Wojewódzkiej z rozkazu cesarza nadano tytuł „Wieczorowa zorza”. Na placu św. Józefa, tak jak pokazał to Schwarz, zagrała orkiestra złożona z 600 muzykantów, 1500 doboszów i fajfrów (grający na fletach). Całość ukoronował pokaz fajerwerków. Jeszcze po latach o znakomitości widowiska pisano: „Ognie sztuczne wówczas spalone uważano za arcydzieło pirotechniki”. Czy był to pierwszy w historii miasta spektakl światło i dźwięk?
Mikołaj I zajechał do Kalisza niemal miesiąc wcześniej, aby osobiście dopilnować przygotowań. Miasto do uroczystości szykowano już od wiosny: „kazano odmalować wszystkie domy, a na  miejscu starej szopy służącej za teatr postawiono gustowny teatrzyk ozdobiony kolumnami z dekoracjami i ornamentami pędzla Sachettego”. Gród oglądany z perspektywy trochę przypominał obleganą twierdzę. Pejzaż wokół najeżył się białymi namiotami wojskowych. To pod miastem najczęściej można było podziwiać sprawność kaukaskich kozaków. Na okolicznych polach sprzymierzeńcy rozbili obóz politycznej przyjaźni. Ludzie jednak wiedzieli swoje. Kiedy w główny dzień uroczystości wiatr zerwał transparent przedstawiający rosyjskie i pruskie wojska podające sobie ręce, „różne czyniono przepowiednie”.

Pomnik w oprawie
Zaledwie sześć lat później mieszkańcy oglądali podobne widowisko. Tym razem bohaterem głównym był żeliwny obelisk – pomnik zaprojektowany przez znanego architekta doby Królestwa Polskiego, wychowanka kaliskiego Korpusu Kadetów Jana Jakuba Gaya. „Na uroczystość tę przymaszerował w dniu 21 czerwca [1841 r.] cały pułk Wiekołudzki strzelców i 8 bateria artylerii z m. Warty. W piechocie znajdowało się 5 sztabooficerów, 56 oberoficerów, 2800 żołnierzy, artyleria zaś składała się z jednego sztaboficera i 6 oficerów i 170 żołnierzy” – pisał „Kaliszanin” w 1888 r. Tak jak poprzednio piechotę zakwaterowano w okolicznych wsiach, od Dobrzeca po Piwonice; artyleria swój obóz rozbiła na Tyńcu. „Po nabożeństwie odbyła się wielka parada wojskowa, w czasie której strzelano z broni ręcznej i z dział”. Wszystko po to, aby odkryć obelisk, na którego cokole wyryto utrwalone w pamięci kaliszan słowa: „Niechaj pobłogosławi Bóg Wszechmogący związek i przyjaźń Rosji z Prusami dla spokoju i dobra obydwu narodów i dla strachu wspólnych ich wrogów”.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do