
Nic szczególnego w tym, że spektakl nawiązujący do świąt Bożego Narodzenia ma swoją premierę w okresie przedświątecznym. Ale to dobry pomysł. Można też mieć nadzieję, że będzie chętnie oglądany po świętach. Ocena? Czwórka
Zacznijmy od cytatu. „Do niedawna wierzono, że na wieczerzy wigilijnej pojawiają się dusze zmarłych. Dla takiego przybysza z zaświatów zostawiano nawet wolne miejsce przy stole. Zwyczaj ten przypuszczalnie przetrwał do dzisiaj jako wolne miejsce pozostawione dla niepodziewanego przybysza. Przesądnie wierzono też, że nieposzanowanie świętego wieczoru może wywołać różne nieszczęścia. Do dzisiaj przestrzega się, aby w czas Wigilii nie kłócić się i okazywać sobie wzajemnie życzliwość” - możemy przeczytać w programie „Cichej nocy”. I wszystko to prawda, a na podkreślenie zasługuje zwłaszcza zalecenie, aby się nie kłócić i okazywać sobie życzliwość. Niestety, wszyscy wiemy, że przy wigilijnym stole zdarzają się dyskusje na tematy bzdurne, a często też niestosowne. Szczytem głupoty jest poruszanie tematów politycznych, ale i bez tego przy sianku i opłatku potrafimy złorzeczyć, ubliżać i dawać fałszywe świadectwo.
Tak zaczyna się „Cicha noc”, której autorką jest Amanita Muskaria. Pod tym pseudonimem kryją się aktorka Gabriela Muskała i jej siostra Monika, tłumaczka. Taka też jest cała pierwsza część dwugodzinnego spektaklu w reżyserii Jana Buchwalda. Ne grzeszy aktorskimi czy realizacyjnymi fajerwerkami. Jest przewidywalna, a nawet trochę nużąca. Jeśli coś w niej zasługuje na pochwałę, z pewnością są to światła. Docenić warto też scenografię autorstwa Wojciecha Stefaniaka. Ale na tym chyba koniec. Zbędnym wtrętem jest wątek Magdy uprawiającej jogę, medytację i zorientowanej na ekologię. Do zasadniczego tematu nie wnosi to niczego, a niepotrzebnie wydłuża czas trwania spektaklu. Ten wątek należało tylko zasygnalizować i na tym poprzestać. Jednak stało się inaczej i dygresja rozrosła się ponad miarę. Nie jest to winą aktorki, której reżyser przypisał akurat tę rolę, lecz raczej autorek całej sztuki. Efekt jest jednak taki, że widz najpierw odczuwa dłużyznę, a potem nie potrafi przypisać wątku jogi do niczego, co dzieje się w części drugiej.
A może mała amputacja?
Spektaklowi Jana Buchwalda z pewnością pomogłoby obcięcie tego i owego. Gdyby był o 15 albo 20 minut krótszy, mógłby na tym tylko zyskać. Niewykluczone zresztą, że tak się stanie, bo jest rzeczą dopuszczalną i w teatrze niejednokrotnie praktykowaną, że korekt dokonuje się także po premierze i w miarę grania. Nie ulega jednak wątpliwości, że część druga jest lepsza niż pierwsza. Pierwsza broniłaby się tylko wtedy, gdyby potraktować ją jako satyrę na obyczajowość Polaków. Kilka w miarę dowcipnych i złośliwych dialogów to zbyt mało, by opierać na tym całą sztukę czy choćby jej część. Co innego część druga. Tu akcja nabiera rozpędu, a zdarzenia i znaczenia zaczynają się kumulować. Przygotowania do Wigilii nabierają wymiaru symbolicznego, kotłują się wątki z Mickiewicza i Wyspiańskiego. Są więc odniesienia do Nocy Dziadów i Tańca Chochołów, są rozrachunki z narodową historią, są powstania i polska martyrologia. Można oczywiście zadać pytania, jak długo tak się da i do czego to prowadzi? Mieszanie takich motywów i symboli w dramaturgii nie jest zabiegiem nowym i dałoby się pewnie wskazać tuzin albo dwa tuziny podobnych przykładów, niekiedy nawet bardziej przekonujących. Mnie jednak najbardziej przekonują moje mokre oczy i ściśnięte gardło. Jeśli u odbiorcy występuje taka reakcja, to znaczy, że o coś chodzi i trud artystów nie był daremny. Ważna rola znów przypada światłu, a także muzyce. Spektakl staje się widmowy, odrealniony, rozgrywający się poza czasem i przestrzenią. I to jest właśnie to, co lubię w teatrze, filmie, literaturze, w każdej dziedzinie twórczości artystycznej.
To główny powód, dla którego warto obejrzeć ten spektakl. Są jakieś inne? Chyba tak. Słyszałem już różne opinie – od skrajnie potępiającej (tekst, a nie spektakl) do bardzo przychylnych, z niewielkimi tylko zastrzeżeniami. Myślę, że istota rzeczy przedstawia się tak: w teatrze najpierw trzeba mieć dobry tekst, a dopiero potem można go spieprzyć albo zrobić z niego arcydzieło. Jest też tak, że raz zrobiony spektakl można potem poprawiać. I nawet jeśli na początku coś się nie udało, potem można zmienić minus w plus. „Cicha noc” powinna zostać dograna, a może nawet ograna. I wtedy będzie dobrze.
Na koniec jeszcze ciekawostka, która pozostała mi w pamięci niezależnie od wrażeń artystycznych. Karp na stole wigilijnym został wymyślony i spopularyzowany przez komunistycznego aparatczyka Hilarego Minca. To dowód, że minus naprawdę można zmienić w plus. Bo nawet zaciekły stalinowiec może mieć czasem dobry pomysł.
Robert Kordes
--------------------------------------------
„Cicha noc” Amanity Muskarii; reżyseria Jan Buchwald; scenografia Wojciech Stefaniak; muzyka Jerzy Satanowski; światło Piotr Pawlik; projekcje wideo Maciej Buchwald i Tomasz Wolff; obsada: Marylka – Agnieszka Dzięcielska, Józek – Zbigniew Antoniewicz, Magda – Kama Kowalewska, Roman – Maciej Grzybowski, Mama – Krystyna Horodyńska, Olga – Bożena Remelska, Ciotka – Ewa Kibler, Wujek – Dariusz Sosiński; Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu; prapremiera 13 grudnia 2019 r.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie