
Rzeka towarzyszy dziejom miasta od najdawniejszych czasów. Liczne odnogi Prosny zapewniały Kaliszowi obronę, malowniczy wygląd, ale też stanowiły poważne zagrożenie dla mieszkańców miasta
Kapryśna, zmieniająca często swój bieg Prosna miała być jedną z przyczyn upadku starego grodu na Zawodziu. W XIII w., kiedy lokowano nowe miasto, rzeka płynęła środkiem rynku. Wkrótce „zawalidrogę” zasypano, ale aż do II wojny światowej nieistniejąca rzeka stanowiła granicę między zasięgiem dwóch parafii – Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Mikołaja. W 1362 r. król Kazimierz Wielki nadając miastu wieś Tyniec, zobowiązał jego mieszkańców, że „będą robić wiecznymi czasy w rzece” i utrzymywać ją spławną na szerokość 12 łokci. Na pochodzącym z 1785 r. planie miasta widać nie tylko dawno zapomniane odnogi, ale zasypane stawy i bagna.
Tu zaszła zmiana
Wraz z rozwojem miasta w XIX w. rozpoczęło się regulowanie i niwelowanie rzeki. W latach 1841 - 1842 według projektu inżyniera Teodora Urbańskiego, ale częściowo w oparciu o stare koryta, utworzono Bernardynkę i kanał Rypinkowski. Do pracy tej sprowadzono rosyjskich chłopów zwanych kacapami. Skrupulatny co do grosza, a właściwie kopiejki, Chodyński podaje koszt tych działań – 50314 rubli kop. 61 ˝. Trzydzieści trzy lata później ostatecznie uregulowano parkowy odcinek kanału Babinka. Ostatnich korekt dokonali hitlerowcy, którzy m.in. wyprostowali fragment rzeki płynący w pobliżu Domu Rzemiosła (wtedy Deutsche Haus). Oni też doprowadzili do, planowanego jeszcze przez władze polskie, zasypania Babinki. Historia wrzuconych do rzeczki książek należy do najbardziej znanych działań okupanta. Mało kto wie, że nie tylko one posłużyły do likwidacji dawnego koryta. Pod koniec lat 80. XX stulecia, kiedy na skutek przenikania wody do gruntu zaczęła osiadać Szkoła Podstawowa nr 3, rozkopano i skanalizowano fragment po dawnym kanale przy koszarach Godebskiego. Wśród sterty wykopanych gruzów i śmieci można było znaleźć setki porozbijanych porcelanowych naczyń, końskie czaszki i wiele innych przedmiotów wrzuconych do dawnego kanału. Jeszcze w 1958 r. w parku w okolicach restauracji KTW straszyła nieczynna tama. Dziś jedyną pozostałością po dawnej Babince pozostaje niewielki strumyk płynący w parku.
Żywe obrazy
Wielość wody pozwalała poetycko usposobionym kaliszanom II poł. XIX w. przyrównywać do Wenecji. Fantazje o włoskich gondolach realizowano urządzając wieczorne przedstawienia na wodzie. Raz do roku w noc świętojańską na Prosnę wypływały misternie przyozdobione łodzie. Z pomocą dekoratorów przekształcano je w dostojne łabędzie, czy miniaturowe okręciki pod pełnymi żaglami. Na umówiony znak ciemność rozświetlały pochodnie i rozlegała się tajemnicza pieśń w wykonaniu kaliskich chórów. Jednak główną atrakcję wieczoru stanowiły inspirowane malarstwem „żywe obrazy”. Były to rekonstruowane na tratwach sceny z literatury, historii, bądź nawiązujące do czerwcowego święta. Wbrew nazwie, ale zgodnie z konwencją epoki „aktorzy” najczęściej zastygali w bezruchu, tworząc naśladownictwo powszechnie znanych dzieł. Przyjrzyjmy się przykładowemu przedstawieniu z dnia 25 czerwca 1899 roku: „Łódź towarzystwa cyklistów przedstawiała olbrzymi bicykl z kwiatów, na którego wierzchu gruchała para gołąbków. U spodu bicyklu wśród kwiecia ugrupowani byli cykliści w swych strojach uroczystych (…) Około 10 wieczorem na estradzie zbudowanej na wodzie zaczęły się ukazywać obrazy z żywych osób, symbolizujące towarzystwa wioślarskie, cyklistów i straż ogniową. Ostatnia instytucja wystąpiła z ruchomym obrazem, nadzwyczaj efektownie i oryginalnie pomyślanym. Oto przed chatą stojącą w płomieniach pogorzelcy załamują ręce i w niemej rozpaczy przyglądają się dzielnej akcji ratunkowej (…)”. Romantyczną scenerię tego i innych wieczorów dopełniały już nieistniejące obiekty. Była to rzeźba bogini Psyche. Całość uzupełniała jeszcze jedna wyspa, nazwana żartobliwie Kubą i jakby wyczarowany z baśni drewniany budyneczek przystani Cesarskiego Towarzystwa Ratowania Tonących.
Przerwane przedstawienie
Rzeka lubiła robić mieszkańcom złośliwe psikusy. Dziewiątego marca 1888 r. w teatrze w alejach Józefiny (obecnie podwórze kamienicy nr 15) odbywało się właśnie przedstawienie „Hrabina Sara”. „W roli tytułowej hrabiny O’ Donner występowała pani Lubońska (…). Postać Sary tchnęła pewnym kolorytem i dowodzi modelowania się artystki na dobrych wzorach”. Właśnie dobiegał końca czwarty akt, gdy na do akcji wkroczył niezapowiedziana bohaterka – Prosna! Na szczęście: „(…) gdy woda poczęła przeciekać do teatru, nie pozwolono dokończyć przedstawienia i wyproszono widzów, którzy jeszcze suchą nogą do domów, w pół godziny całe wnętrze teatru zapełniła woda”.
Rodzajowy obrazek nie powinien przysłonić innego, złowrogiego oblicza rzeki. Scenariusz powtarzał się niemal każdego roku: „Powódź!... rozległ się jeden okrzyk z piersi nadprośniańskich nizin, na widok fal bijących o wątłe ściany ich domków. (…) Prośnie widać za ciasno było w jej wąskim korycie dalejże buńczuczno a szumnie hulać po łąkach i polach (…) jakby mszcząc się za to że ją wałami i tamami spętano. (…) Jak okiem zasięgnąć woda i woda. Patrząc z głównego wału w parku przedstawia się widok pyszny, majestatyczny i straszny zarazem” – pisał „Kaliszanin” (14 III 1871 nr 18). Woda pochłaniała też przypadkowe ofiary – nieostrożnych pływaków, bądź nocnych włóczęgów. Wypadkom sprzyjały strome skarpy i ciemności panujące w skąpo oświetlonym gazowymi latarniami mieście. Do szczególnie niebezpiecznych rejonów należał fragment między gospodą zwaną Strzelnicą a Piwonicami z tzw. diabelskim dołkiem (okolice mostu kolejowego). Jeszcze w okresie międzywojennym memento stanowiły ustawione nad brzegiem rzeki spróchniałe krzyże. W pamięci dawnych kaliszan utrwaliły się zwłaszcza dwa zdarzenia.
Tragedia, która wstrząsnęła miastem
Pochodzący z Koła naczelnik straży pożarnej i cukiernik Wehner, wiązany jest najczęściej ze sławną w końcu XIX stulecia cukiernią znajdującą w parku. Pod koniec tego stulecia miejsce to i nazwisko kojarzyło się z prawdziwym dramatem. W 1898 r. obie córki Wehnera zginęły w niebezpiecznych nurtach Prosny. Wspominał po latach w 1958 r. profesor Stefan Biernacki: „Panienki były młodziutkie (11 i 14 lat); w pogodny wieczór kwietniowy usiadły na żerdzi nadbrzeżnej i, nucąc jakąś piosenkę, przypatrywały się wezbranym tego roku falom. Nagle żerdź się załamała i dziewczyny wpadły w nurt”. Kiedy rozpoczęto poszukiwania, nikt nie znał przyczyny zniknięcia. Dopiero uszkodzona barierka doprowadziła do tragicznych domysłów. Przeszukiwaniu rzeki przy użyciu długich bosaków przypatrywało się całe miasto. W końcu w nocy, w blasku pochodni z odnogi rzeki przy cukierni wydobyto dwa „złączone w ostatnim uścisku” ciała. Choć w pogrzebie na cmentarzu ewangelickim wzięło udział pół miasta nikt dziś nikt już nie wie, gdzie znajduje się grób tragicznie zmarłych nastolatek. Nie znamy też ich imion.
Sprawa Dawidowicza
Jeszcze nie umilkły echa śmierci sióstr, gdy rok później miasto obiegła kolejna sensacyjna informacja. Trzydziestopięcioletni Bernard Dawidowicz był znanym kaliskim przedsiębiorcą – fabrykantem rękawiczek. W dniu 22 września 1899 r., około godziny 8 wieczorem mężczyznę ubranego w czarny tużurek widziano po raz ostatni w pobliżu cukierni Wehnera. W artykule pt. „Tajemnicze zniknięcie” „Gazeta Kaliska” podejrzewała, że nieszczęśnik, błądząc w ciemnościach, wpadł do rzeki i utonął. Inne na ten temat zdanie miały kaliskie przekupki głosząc, że zaginiony został z pewnością zamordowany. Ponieważ przeszukanie rzeki nie pomogło rozwiązać zagadki, rodzina za informacje o losie zaginionego wyznaczyła wysoką nagrodę. W końcu po tygodniu przechodząca koło sztucznych ruin w parku kobieta dostrzegła pływające w rzece zwłoki. Rozpoznano w nich fabrykanta. W ubraniu topielca nie znaleziono nic prócz zapałek i papierośnicy. Być może brak pieniędzy doprowadził do pojawienia się kolejnych pogłosek o tym, że Dawidowicz padł ofiara zemsty i grabieży. Plotki były na tyle silne, że wznowiono śledztwo i ekshumowano ciało. Ostatecznie nie stwierdzono, aby w śmierci brały udział inne osoby. Nieszczęśnik utonął nieopodal tego samego miejsca, które pochłonęło siostry Wehner.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie