Reklama

Przerażające wizje przyszłości PZW

05/12/2021 07:00

Ryba psuje się od głowy! Polskie przysłowie w doskonały sposób obrazuje to, co dzieje się na najwyższym szczeblu Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW). Trwa wielki bój o władzę (koryto), bo tylko tak można nazwać cel działań stronnictw, które ścierają się w bezpardonowej walce. Choć wydawać się może, że Statut Polskiego Związku Wędkarskiego powinien być podstawą działań Zarządu Głównego, okazało się, że jednak tak nie jest. Jego działania negatywnie ocenił Sąd, przed którym odbyła się rozprawa o naruszenie statutowych przepisów.

  Opozycja obecnych władz, zgodnie z wymogami tego dokumentu, zebrała odpowiednią ilość głosów potrzebnych do zwołania zjazdu nadzwyczajnego. Zarząd Główny PZW, wbrew zawartym w statucie przepisom zignorował je, przez co złamał podstawowy akt prawny naszej organizacji. Nakazano, wyrokiem sądu, działania zgodne z jego treścią. Bez względu na wynik zmagań co najmniej dwóch frakcji wierchuszki, warto uzmysłowić sobie, że absolutnie nie chodzi w nich o dobro przeciętnego wędkarza, a jedynie o profity dla siebie. My jesteśmy jedynie dostarczycielami pieniędzy, o które walczą nasi prominentni działacze.

   W ostatnim czasie, we wszystkich Kołach PZW, odbywają się zebrania sprawozdawczo-wyborcze. W większości przypadków, bez względu na liczebność tych kół, na zebraniach pojawia się coraz mniejsza ilość wędkarzy. Ta tendencja trwa nieprzerwanie od kilku lat. Jej źródeł należy szukać w dotychczasowych działaniach władz PZW wszystkich szczebli. Zarząd Główny, choć działa za parawanem z napisem „dobro wędkarzy”, nas szaraczków ma głęboko w poważaniu. Naprawdę ważne dla wszystkich sprawy, od lat pozostają nie do rozwiązania.  Jedyna odpowiedź, którą można usłyszeć na  stawiane chyba przez wszystkich wędkarzy postulaty brzmi: nie da się. 

  Okręgi wędkarskie, co można odczytać z wypowiedzi prezesów Okręgów (choćby zasiadających w Zarządzie Głównym PZW), uważają się za wszechwiedzące organizacje mędrców (jakże to przypomina dawną PZPR), których jedynym zmartwieniem są tępi, nic nie rozumiejący wędkarze, którzy wciąż czegoś chcą, a przecież powinni wiedzieć, że – nie da się. Nawet wówczas, kiedy ci „tępi”, z własnej inicjatywy podejmują działania na rzecz dobra wielu wędkarzy, ich wysiłek jest zaprzepaszczany, bo kierunek tych działań nie odpowiada światłym przemyśleniom panów prezesów. Najlepiej byłoby, co pokazał lockdown ogłoszony w 2020 r, jakby tak wprowadzić go na stałe. Nic nie trzeba robić, bo jest zakaz wychodzenia z biura. Nikt nie może przyjść do biura, bo jest zakaz poruszania się. Nie ma zarybień, bo skąd wziąć materiał zarybieniowy skoro jest zakaz przemieszczania się. Nie ma zebrań, więc zgodnie z przepisami wciąż u władzy są ci wybrani w poprzedniej kadencji. Jednym słowem: bosko, cicho i spokojnie. Postulaty, które przedstawiają wędkarze na zebraniach swoich macierzystych Kół, trafiające do Zarządów Okręgów, często nie są w ogóle analizowane, a jeśli już, to najczęściej trafiają do kosza, bo – nie da się. 

  Wydaje się jednak, że brak na zebraniach wędkarzy jest bardzo na rękę wszystkim decydentom. Nikt nie stara się, włącznie z Zarządem Głównym PZW, dokonać analizy takiego stanu, i podjąć jakichkolwiek działań w celu jego zmiany. W większości przypadków frekwencję zapewniają przedstawiciele zarządów, komisji rewizyjnych i sądów koleżeńskich, a ponieważ problem istnieje od dawna, postarano się, aby w przepisach znalazł się odpowiedni zapis. Pozwala on przeprowadzić – co warte podkreślenia zgodnie ze statutem – zebranie w drugim terminie. Wówczas, nie ważne ilu członków liczy Koło, każda ich ilość jest wystarczająca do wprowadzenia w życie podjętych na zebraniu decyzji, a drugi termin, to 15 minut później od wyznaczonego pierwotnie czasu rozpoczęcia zebrania. 

  Zasadne jest zatem pytanie: dlaczego wędkarze nie uczestniczą w zebraniach swoich Kół? Odpowiedź jest prozaiczna i powszechnie znana każdemu działaczowi od Koła w Pipidówku, do Zarządu Głównego włącznie: bo nie wierzą, aby ich głos miał jakąkolwiek wartość! Bo nie wierzą, że ich problemem może się ktokolwiek zainteresować, a co ważniejsze, próbować poszukać jego rozwiązania. Takich bo…, jest tak wiele, że wędkarze stracili wiarę w skuteczność działań swoich przedstawicieli, którzy w większości zajmują się przede wszystkim swoimi profitami. Ta przypadłość ma jeszcze jedno bardzo niepokojące oblicze. Często słyszy się utyskiwania starych działaczy, że nie ma młodych ich następców. Prawda jest natomiast taka, że nawet jeśli się znajdą, nie pozwalamy im działać według ich pomysłów, a staramy się, aby za wszelką cenę ciągnęli ten wóz w wyjeżdżonych przez nas koleinach. Tylko ci, którzy myślą, mówią, i robią to, co jest zgodne z ogólnie przyjętą polityką działania prezesów, mogą liczyć na ich przychylność.  Wszelkie inicjatywy, pomysły, koncepcje, które odbiegają od dotychczasowych działań, budzą niechęć i nieufność, a w pewnych warunkach mogą prowadzić do zniechęcenia młodego działacza i osadzenia w znanym już krześle z napisem: bo się nie da.

  Obok problemów, które drążą PZW, zaczynają się zarysowywać te nadchodzące, które w przestrzeni publicznej funkcjonują jako ploteczki. Sprawa dotyczy gospodarza wód należących do skarbu państwa, czyli Gospodarstwa Wody Polskie. Pojawiają się opinie, że być może – jak to bywa w ploteczkach – zarządca wód nie zechce podpisywać dzierżaw z PZW. Można odnieść wrażenie, jakby jakieś siły nieprzyjazne naszej organizacji zaczęły wpływać na sposób postrzegania rzeczywistości przez następcę Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Słychać coraz głośniej o wzroście opłat za dzierżawy wód, o zainteresowaniu innymi niż PZW dzierżawcami itp. Czy plotki okażą się prawdziwym zagrożeniem czas pokaże. A my, wędkarze? No cóż, zbliża się Nowy Rok więc legitymacje w dłoń, i po nowe opłaty do kasy marsz.
Marek Grajek

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do