Reklama

Przyspieszone dojrzewanie

31/01/2019 00:00

Wspomnienia maturzysty 1938 roku

Pisemna matura – z łaciny i greki, ustna z matematyki. Zamiast studiów – podchorążówka. Mając lat dwadzieścia dowodził plutonem. Śmierci uniknął... cudem. – To Opatrzność decyduje: czas na wieczną wartę czy nie – zapewnia Feliks Pałys, żołnierz września, prezes Światowego Związku Żołnierzy AK o. Kalisz

Jako typowy Kolumb urodził się w 1919 r. Do szkoły – i to nie byle jakiej – chodził w Ostrowie Wlkp. Państwowe Gimnazjum Męskie od 1936 r. im. Józefa Piłsudskiego było szkołą typu staroklasycznego; prócz przedmiotów ogólnych wykładano tam języki starożytne: łacinę i grekę oraz kulturę starogrecką i starorzymską. Radził sobie doskonale. Za świetne wyniki zwolniono go z opłacania połowy czesnego. – Państwowe szkoły były płatne, ale jeśli stan majątkowy rodziców nie pozwalał na opłatę czesnego, za dobre wyniki zwalniano z połowy opłaty – wyjaśnia. Przykład dla prymusa szedł z góry. Oprócz Felka zawzięcie uczyło się trzech jego starszych braci – jeden w szkole średniej, a dwóch na studiach prawniczych i medycznych. – Nasze gospodarstwo opisywane było w lokalnej prasie jako ewenement! Było jedynym w powiecie, gdzie czwórka synów uczyła się poza domem. A to dlatego, że wszyscy byliśmy zwalniani z połowy opłat za dobre wyniki – chwali się pan Pałys. Źródłem dochodów zdolnego humanisty były korepetycje, których udzielał z języka polskiego i historii kolegom z młodszych klas. – Można było to robić tylko najlepszym uczniom wyłącznie za zgodą profesorów danego przedmiotu! – zaznacza. Felek był ciekawy świata, lecz kiedy ks. prof. Ziemski chciał zapisać go do harcerstwa – odmówił. – Synu, kupię ci mundurek, zobaczysz góry, morze – zapewniał katecheta.
 – Nie mogłem zostać harcerzem, bo każde moje wakacje to była praca na 11 ha w gospodarstwie rodziców! Z Polski znałem tylko Ostrów, Raszków i rodzinną Moszczankę – wspomina. W siódmej klasie na szkoleniu wojskowym w Rozewiu po raz pierwszy zobaczył morze.

Z poczucia obowiązku
 W maju 1938 r. w związku z napiętą sytuacją za zachodnią granicą władze zaapelowały do świeżo upieczonych maturzystów: Ojczyzna was potrzebuje! Wstępujcie na szkolenia wojskowe!   W odpowiedzi na państwowy apel Felek zamiast na studia poszedł do wojska. Nie był jedyny. Razem z nim prawie trzy czwarte wielkopolskich maturzystów z maja 38 zgłosiło się na ochotnika do Szkoły Podchorążych Rezerwy. Większość, podobnie jak Felek, do pobliskiego Szczypiorna. – Dlaczego to zrobiłem? Z obowiązku wobec Ojczyzny – odpowiada.  Odbył roczne szkolenie i kurs w dowodzeniu artylerią przeciwpancerną.Otrzymał przydział do II batalionu 60. pułku piechoty na stanowisko dowódcy plutonu artylerii przeciwpancernej. Lato 1939 miało bardzo szybki przebieg: lipiec – gorące przygotowania. Trzecia dekada sierpnia – ostre pogotowie w pułku. Koniec sierpnia – wymarsz na pierwszą linię przewidywanego uderzenia hitlerowców ( Tarchały k. Odolanowa, w pobliżu ówczesnej granicy). Felek poszedł na wojnę.

Pierwszy sukces
 W walkach pod Dobrą n. Nerem  rozbili pierwsze oddziały hitlerowskie. – Wycofywaliśmy się w kierunku Uniejowa. Z powodu intensywnych bombardowań Luftwaffe mój pluton z działami ciągnionymi przez konie przemieszczał się wyłącznie nocą, polnymi drogami. Szosami, w popłochu uciekała ludność cywilna. O świcie stanęliśmy na moście na Warcie. Chwilę przed naszym przybyciem nad mostem przeleciały bombowce. W obawie przed kolejnym nalotem wydałem rozkaz – zatrzymać pluton! Staliśmy nieruchomo w pustym terenie na środku mostu... odliczaliśmy sekundy... Czekaliśmy: umrzemy czy nie? Mieliśmy szczęście. Nie nadlecieli. Po prawej stronie mostu stał gen. Walter z Dywizji Kaliskiej. Wezwał mnie do siebie: „Podchorąży, gdzieście się tak dobrze uczyli?” – zapytał. Zatrzymanie plutonu na środku mostu  nazywa się samoobroną liczącą na szczęśliwy zbieg okoliczności. To modelowe zachowanie podczas bombardowania, w sytuacji kiedy nie ma się gdzie ukryć. Wymaga ogromnej odwagi i... zimnej krwi. Każdy ruch, a nie daj Boże, panika to widoczny cel dla lotnika. – Oczywiście wszyscy się baliśmy, gdyśmy tak stali, ale najważniejsze na wojnie... nie dać poznać i... zachować spokój! – wyjaśnia podchorąży. W walkach pod Uniejowem II batalion, wraz z cudem ocalałym plutonem,  brał udział w rozbiciu kolumny pancernej wroga.
– Z Uniejowa wycofano nas w rejon  zajętej przez hitlerowców Łęczycy z zadaniem odbicia miasta – wspomina podchorąży. Walki trwały od 9 do 11 września. Łęczyca i Tum Łęczycki zostały zdobyte. Na przedpolach miasta młody podchorąży spotkał... swego gimnazjalnego wychowawcę, zastępcę dowódcy kompanii, a w cywilu wykładowcę łaciny i greki, prof.  Bohdana Chrzanowskiego. – Felek, co za spotkanie, żyjesz?  To zobaczymy się po wojnie, pamiętaj o tym – przykazał nauczyciel. – Cieszę się ze spotkania, do zobaczenia po zwycięskiej walce – odpowiedział uczeń. Kilkadziesiąt minut później goniec zameldował: panie podchorąży, pana profesor zginął. – Przez osiem lat był moim wychowawcą... To było straszne przeżycie – wspomina senior.

Najtrudniejsza decyzja
W zdobyciu Łęczycy w Tumie Łęczyckim, w opuszczonej stodole żołnierze plutonu znaleźli... ponad 50 rannych żołnierzy wermachtu. Młodzi żołnierze podjęli wstępną decyzję, aby w ramach zemsty i odwetu rozstrzelać wroga. – Kiedy przyszedłem na miejsce, mieli już bagnety na karabinach i przymierzali się do wydania strzałów. W ich imieniu wystąpił mój zastępca, który domagał się rozkazu rozstrzelania. Argumentował liczbą ofiar wśród cywili, bombardowanych przez lotników--bandytów i żołnierzy, którzy zginęli w walkach – wspomina. Rannych Niemców było aż 50! Decyzja o ich życiu spoczywała w rękach... dwudziestoletniego dowódcy.
 – Rozkazałem: zdjąć bagnety, zarepetować zamki. Do rannych  powiedziałem: „Daruję wam życie, od tej pory jesteście jeńcami”. To była bardzo trudna decyzja, ale nie mogłem wydać innego rozkazu. Nie można strzelać do bezbronnych – to morderstwo!  Mam czyste sumienie – wyznaje wzruszony.

Zginąć na obcej ziemi?
Kampania wrześniowa dogorywała. Po kapitulacji Warszawy 27 września 1939, w której pluton pana Feliksa bronił Bielan, młody podchorąży dowiedział się o podjęciu uchwały, powołującej do życia nową formę walki w nowych warunkach – Polskie Państwo Podziemne. Dowództwo Wojskowe i Cywilne apelowało: „Przegraliśmy bitwę, ale wojna trwa nadal!”.  Poczuł się powołany. Pod koniec września trafił do obozu w Łowiczu. Następnie do Tomaszowa Mazowieckiego, dokąd naziści przesiedlili jego rodziców. Na ulicy, podchorąży artylerii, przedwojenny zasłużony działacz peeselowskiej organizacji młodzieżowej Wici  został zaczepiony przez funkcjonariusza wywiadu. – Wiedział o mnie wszystko i... zaproponował mi wyjazd do Francji. Miałem do wyboru: być w wojsku albo w kolumnie ochraniającej wicepremiera Mikołajczyka – mówi. Znów musiał wybierać. – Ze względu na rodziców zrezygnowałem. Moja mama, prosta kobieta, powiedziała mi wtedy: „Pojedziesz do Francji, zginiesz na obcej ziemi”. Zostałem w Polsce.

Konspiracyjna wpadka
 Pełen zapału doświadczony podchorąży rozpoczął pracę w konspiracji. Otrzymał skierowanie do obwodu Konin. – Moim zadaniem było organizowanie kolejnych komórek AK w terenie.  Wszystko byłoby dobrze, gdyby... nie wpadł! Wydał go kolega z organizacji w trakcie przesłuchania przez gestapo. W drodze z katowni do więzienia zmasakrowany biciem więzień w ostatniej chwili zdołał szepnąć strażnikowi – Polakowi: „Przekaż, że wydałem Felka  Pałysa”. – Uratował mi życie. Później został stracony przez powieszenie w Inowrocławiu – mówi wzruszony. Strażnik natychmiast wysłał żonę „na wizytę” do Władysława Pałysa, lekarza, brata Feliksa. Przekazała wiadomość. –  Błyskawicznie uciekłem. Schronił się u kolegi w niedalekim Kole. Stamtąd przedostał się do Warszawy, a następnie trafił do okręgu radomsko-kieleckiego. – To, że żyję, było wielkim wyczynem kolegi, który mimo pobicia miał przytomny umysł, strażnika i mojego brata. Wszyscy ryzykowali życiem.

Życie za życie
Zaraz po wojnie strażnik więzienny został skazany na śmierć w trybie doraźnym za zdradę narodu w służbie wroga. – Gdy siedział w więzieniu, jego żona poszła do mojego brata i opowiedziała o aresztowaniu i wyroku. Tylko moje zeznania mogły go uratować, ale nikt nie wiedział, gdzie jestem. Brat zgłosił się do sądu i po ustaleniu że był pośrednikiem w zorganizowaniu mojej ucieczki wystąpił jako świadek koronny. Na tej podstawie sąd zmienił artykuł oskarżenia i strażnik został uniewinniony.

 Wyzwolenie
W czerwcu 1944 r. pan Feliks znalazł się w Sandomierzu. Objął dowództwo kompanii w tamtejszym batalionie. W trzeciej dekadzie lipca ruszyły działania akcji w planie Burza. Na tereny wschodnie zaczęła wkraczać Armia Czerwona. – Z radością witaliśmy wyzwolicieli. W okolicach Baranowa oddziały AK pomagały im forsować Wisłę. Początkowo stosunki między nami były życzliwe. Potem rozpoczęły się kradzieże zegarków, następnie rowerów, wreszcie... aresztowania akowców.
 
Na Dziki Zachód
Po sześcioletniej tułaczce pan Feliks powrócił do rodzinnej Moszczanki. Zgodnie z młodzieńczym pragnieniem zwiedził niemal całą Polskę. Nie zaprzestał konspiracji, nadal był członkiem AK. Działał w ramach Wielkopolskich Grup Operacyjnych Warta oraz Wolność i Niepodległość, których celem było zapobieganie bezpodstawnym aresztowaniom.  – Poza tym zająłem się montowaniem Mikołajczykowskiego PSL, które było najsilniejszym ugrupowaniem na wsi w powiecie ostrowskim – wspomina. We wrześniu 1945 odwiedziło go... SB.  – Szczęśliwie nie było  mnie w domu, dla własnego bezpieczeństwa od dłuższego czasu nocowałem w terenie. Aresztowali mojego ojca jako zakładnika – mówi ze smutkiem. Uciekł na tzw. „Dziki Zachód” (ziemie odzyskane), gdzie na lewych dokumentach pracował do końca 1946 r. W 1947 ujawnił się po ogłoszonej w styczniu amnestii.

Anna Frątczak
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do