Reklama

Staromiejskie rewolucje

25/01/2013 13:57

Problem zauważyli sami kaliszanie. Coś złego dzieje się z centrum miasta. Objawem są pojawiające się w sklepowych oknach kartki z napisem „likwidacja”. Upadają kawiarnie, pustoszeją puby, a wieczorami hula tu już tylko wiatr. Teraźniejszość stanie się jutro historią, naszą historią, dlatego dzisiaj zwracamy uwagę na problem, który z całą siłą ujawnił się w zeszłym roku

Jakiś czas temu gościliśmy w pobliskim Ostrowie Wielkopolskim. Jeśli probierzem intensywności życia może być wieczorny gwar na ulicach i w lokalach, to porównanie musi być dla nas upokarzające. W godzinach wieczornych widzieliśmy tam całkiem sporo ludzi i pełne klientów restauracje. Niestety, u nas obraz jest zupełnie inny. Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi. Zetknęliśmy się z opiniami, że „Ostrów umiera”, lecz na tym tle centrum naszego miasta jest już dawno trupem. Nie chcemy się znęcać, ale hasło: „Kalisz. Młode duchem najstarsze miasto w Polsce” coraz bardziej brzmi jak ironia lub pobożne życzenie. Można pominąć to milczeniem lub udawać, że nic się nie dzieje. Można też zmierzyć się z rzeczywistością, próbując zrozumieć przyczyny. Degradacja to proces wieloletni – efekt złożonych zmian, zaniedbań, pomyłek i błędów.

Pozostaje spacer po parku
Jeszcze po II wojnie światowej dzielnica staromiejska wyznaczała nie tylko centrum, ale była niemal z miastem tożsama. Po PRL odziedziczyliśmy starówkę zdegradowaną, z nieudaną rewaloryzacją i licznymi problemami, choćby w kwestii parkowania. Przemiany po
1989 r. zapoczątkowały ucieczkę mieszkańców z tej części Kalisza. Nie jest tu bowiem ani wygodnie, ani funkcjonalnie (poczynając od dojazdu, po uciążliwych sąsiadów). Nic dziwnego, że zamożniejsi wolą własny dom na przedmieściach. W dodatku właściciele kamienic, myśląc o pewniejszym zysku, pozbywają się lokatorów z nadzieją na wynajęcie mieszkań na biura. Zjawisko to zauważane jest w wielu miastach, gdzie centra tracą funkcję mieszkaniową, stając się dzielnicami turystycznymi.
W Kaliszu proces przebiega odmiennie. Oprócz oczywistego spostrzeżenia, że odwiedza nas za mało turystów, być może jedna z odpowiedzi na pytanie o upadek lokali i sklepów kryje się w urbanistyce i socjologii. W latach 60. i 70. XX w. rozpoczęto rozbudowę miasta. Nie miała ona równomiernego charakteru, ale skupiła się na zachodnich obrzeżach Kalisza. Tworząc wielkie blokowiska przy ul. Hanki Sawickiej i osiedle Dobrzec, nikt nie mógł przewidzieć, że te okolice staną się samowystarczalnym miastem. Choć brakuje wiarygodnych badań, jego mieszkańcy (22.900 osób w 2005 r.) prawdopodobnie w nikłym stopniu korzystają z centrum Kalisza. Mało jest powodów, żeby je odwiedzać, skoro nawet na zakupy jeździ się do hipermarketów i jedynej (na razie) galerii. Biblijna mądrość głosi: „Albowiem temu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie; a temu, kto nie ma i to, co ma, będzie odjęte”.
Takie miasta jak Kalisz, z ubogą ofertą pracy i niewielkimi atrakcjami, nie są w stanie zatrzymać młodych ludzi, żądnych rozwoju zawodowego i rozrywki. Wcale się nie dziwimy, skoro innym, choć gorzka to konstatacja, pozostaje życie rodzinne – spacer z wózkiem po parku, atrakcje aquaparku i wizyta w galerii handlowej. Upraszczamy? Być może, ale takie są nasze (czy tylko nasze?) odczucia. Dalsza opowieść o upadku centrum naszego miasta przypomina błędne koło – nie warto odwiedzać tego miejsca, bo nie ma tam nic atrakcyjnego. Nie ma, bo nie ma odwiedzających.

Magiczne słowo na „r”
Zatracając charakter dzielnicy centralnej, starówka staje się jednym z wielu kaliskich osiedli. Brak centrum oznacza, że Kalisz będzie (jest?) odbierany jako miasto pogrążone w marazmie. Skoro nie da się zmienić ludzkich zachowań, trzeba zmienić dzielnicę staromiejską – uczynić ją atrakcyjną, by stała się dobrym miejscem do zamieszkania, zwiedzania, zakupów i wypoczynku. W ten sposób wracamy do magicznego (i nadużywanego) słowa: „rewitalizacja”. Proces, z którym wiąże się tyle nadziei, to nie prosta odnowa budynków i ulic, ale rewolucja w funkcjonowaniu i myśleniu o miejskiej przestrzeni. W dodatku, jeśli ma być ona skuteczna, musi uwzględnić przynajmniej najbliższe okolice, w tym bezwzględnie rzekę, park z plantami, aleję i newralgiczne punkty, np. Złoty Róg czy Nowy Rynek. Każde działanie musi być poprzedzone analizą przeprowadzoną przy użyciu narzędzi właściwych naukom zainteresowanym problemem. Starówka wymaga namysłu nie tylko architektów i urbanistów, ale przedstawicieli ekonomii, socjologii, specjalistów od spraw transportu i wielu innych nauk. To oni (nie pomijając głosu mieszkańców i np. przedstawicieli lokalnego biznesu) powinni wypracować założenia i program rewitalizacji.
Nie będzie łatwo i bezboleśnie. Przy maksymalnym zaangażowaniu kolejnych władz (pamiętajmy, że dysponują one niewystarczającymi środkami i nie są wszechwładne) szacujemy, że sukces w postaci tętniącego życiem centrum uzyskamy za dwadzieścia lat. Nic dziwnego, skoro degradacja trwała pół wieku. Na przeszkodzie rewolucji stoją brak pieniędzy i specjalistów oraz niski kapitał kulturowy (m.in. wiedza, kultura i zaangażowanie mieszkańców). Jesteśmy miastem, w którym na poważnie rozważa się możliwość zasypania głównego koryta rzeki, a w dyskusji na temat przebudowy rynku nie biorą udziału architekci, o urbanistach i socjologach nie wspominając.
Wydaje się jednak, że od szczegółowego projektu obejmującego całość dzielnicy powinniśmy się powstrzymać. Przez dwadzieścia lat może się sporo zmienić, a jeden zdezaktualizowany plan (z lat 70. XX w.) spoczywa już w archiwum.

„Efekt Bilbao”
Rewitalizacja powinna skupić się na poprawie, a nawet zbudowaniu od nowa infrastruktury użytkowej, unowocześnieniu standardu budynków i stworzeniu dla dzielnicy atrakcyjnej estetyki. Jednak najpiękniej i najwygodniej urządzona dzielnica pozostanie martwa, jeśli nie nadamy jej nowych, ożywczych funkcji, co oznacza nie tylko przekształcenia społeczne, przebudowy i nowe realizacje architektoniczne. Wspomnijmy tylko o tzw. „efekcie Bilbao”, czyli zakończonej sukcesem przemianie upadającego hiszpańskiego miasta. W jej wyniku udało się stworzyć 4361 miejsc pracy, a liczba turystów w 2005 r. wyniosła 965 tys. osób. Choć przez „efekt Bilbao” rozumie się najczęściej inwestycje w kulturę, Hiszpanie nie mieliby sukcesu, gdyby nie rozpoczęto od rewolucyjnego, dobrze przemyślanego planu rewitalizacji (np. inwestycje w infrastrukturę transportową).
Prawdę mówiąc, coś w rodzaju podobnego efektu już mamy. Sanktuarium św. Józefa jest dziś znanym ogólnopolskim centrum pielgrzymkowym. Czy stało się to za sprawą cudu, czy może da się ten fenomen racjonalnie wytłumaczyć? Może warto po prostu uwierzyć, że ma się dobry produkt do sprzedania? A może trzeba wywołać mechanizmy, które znacznie podniosą atrakcyjność tego, co mamy? Choć Kaliszowi daleko do 300-tysięcznego Bilbao i sum tam wydatkowanych na odnowę, wzorzec da się zaadaptować do lokalnych warunków. Potrzebna jest odwaga.

Problemy i pytania
Unikając odpowiedzi, jak powinna przebiegać rewitalizacja, wskażmy przykładowe problemy. Naprawa estetyki może przebiegać według dwóch wzorców. Twórczym podejściem jest nadanie centrum Kalisza nowoczesnej oprawy, świadczącej o artystycznych możliwościach naszej epoki. Niestety, trudno wskazać lokalne projekty, które uzyskały ogólnopolskie uznanie; wiele z nich (sztandarowa fontanna „Nastroje” przy pl. Kilińskiego) trzeba uznać za koszmarne. Pozostaje sięgnąć po uznane nazwiska lub konkursy. Te ostatnie należałoby tak przeprowadzić, by przyciągnąć architektoniczne znakomitości. Dodatkowo (wzorzec drugi) można nawiązać do przedwojennych projektów lub sięgnąć po rekonstrukcję. Ważna jest spójność idei. Jeśli zaprojektujemy kostkę brukową dla rynku, to powinna być ona wzorem dla większości nawierzchni. Jeden z najbardziej nabrzmiałych problemów to komunikacja (transport), np. parkowanie i dojazd. Aby go rozwiązać, trzeba pogodzić sprzeczne interesy. Przyjazne centrum jest wolne od aut. Sprzeczność polega na tym, że mieszkańcy muszą bezwzględnie mieć możliwość dojechania do domu (choćby z większymi zakupami), kupcy z towarem do sklepów, a wszyscy, także turyści, powinni wygodnie zaparkować w okolicach pożądanego miejsca.
Jak rozwiązać problem wszechobecnej i szpetnej reklamy, zdegradowanych budynków prywatnych? Jak pogodzić interesy prywatne i społeczne? Jak sprawić, aby w rewitalizacji wzięli udział mieszkańcy, np. właściciele kamienic? Prawdziwy węzeł gordyjski, a przecież wciąż jedynie ślizgamy się po powierzchni rewitalizacji. Starówka to kulturalna pustynia, a funkcja nielicznej infrastruktury kulturalnej jest (z wielkim szacunkiem dla indywidualnej pracy) dyskusyjna. Konieczne jest skupienie tej infrastruktury w centrum, jej wzmocnienie, a nawet zbudowanie od podstaw. W Bilbao symbolem sukcesu stało się, choć brzmi to nieprawdopodobnie, muzeum o niezwykle efektownej architekturze.
Zakończmy marzenia otrzeźwiającymi pytaniami. Czy jesteśmy gotowi? Czy w naszych warunkach możliwa jest taka rewolucja? Jak uzasadnimy nasze odpowiedzi? Artystyczna wizja zniszczonej starówki, dzieło pana Wiktora Bartela, którym ilustrujemy tekst, to oczywiście żart. Na czym jednak polega sukces Ostrowa? Wydaje się, że rozwiązanie zagadki tkwi (oczywiście poza mentalnością) w samej urbanistyce. Nasz sąsiad ma mniejszą powierzchnię skupioną w relatywnie niewielkiej odległości od centrum, w dodatku nie ma tu wielkich blokowisk – dominuje zabudowa jednorodzinna (50 proc.). Nie dość, że w ten sposób struktury społeczne są bardziej stabilne, to ten typ zabudowy sprzyja traktowaniu centrum jako najbliższego i najbardziej atrakcyjnego miejsca zakupów czy wypoczynku. Najważniejszą i jedyną alternatywą dla centralnej części miasta pozostaje Galeria Ostrovia.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do