Reklama

W pogoni za czasem

01/02/2013 09:35

Zima. Wspominamy powstanie styczniowe i pomstujemy
na drogi. Zasypane, dziurawe, oblodzone. W czasach początków motoryzacji było podobnie i… zupełnie inaczej. Zawsze chcieliśmy się przemieszczać jak najszybciej i jak najwygodniej. Wynik tej gonitwy ciągle jest ten sam: im bardziej zwiększamy prędkość, tym mniej mamy czasu

Na początku były sanie.
    Ilekroć śnieg zasypie nam Kalisz, widzimy ten obraz. Przedmieściem Wrocławskim jedzie rozpędzony wóz na płozach, ciągnięty przez dwa rącze konie. To pojazd patrona kaliskiego Trybunału – Gowarzewskiego. Furman
w wysokiej czapie trzyma
w ręku bicz, za kozłem siedzą dwie pasażerki. Nieco dalej mniejsze sanie. Koń ze śmiesznie podniesioną, rachityczną nogą wygląda jakby defilował. Wysiłek nieznanego autora włożony w ukazanie ruchu przynosi komiczne efekty, twórca niewiele też wiedział o budowaniu perspektywy – w tym cały urok. Dla współczesnych skromne malowidło ze zbiorów muzealnych jest jednak skarbem, bo mówi o realiach i pejzażu miasta w przeddzień utraty statusu guberni (1844).
    Mijały lata, ale krajobraz i sposoby komunikacji się nie zmieniały. „Spotykamy jeżdżących sankami zbyt spiesznie po ulicach i bez dzwonków; tacy zasługują na pociągnięcie do odpowiedzialności prawnej” – narzekał „Kaliszanin” w latach 70. XIX w., mimowolnie dopisując komentarz do opisanej wyżej sceny. Jeżeli dzisiaj narzekamy na niedogodności podróży, spójrzmy z uśmiechem na drogowe przygody naszych przodków.

Ani śladu drogi
Nie ma chyba tematu, którego nie poruszył Adam Chodyński. Jako kronikarz bywał prawnikiem, historykiem, moralistą, poetą i ekologiem. W 1900 r. „Gazeta Kaliska” opublikowała jego głos w sprawie zadrzewiania dróg. Tekst przyszedł nam do głowy na widok pni kolejnych potężnych drzew spiłowanych z początkiem zimy na Pólku. Powstała wyrwa w krajobrazie, o której szybko zapomnimy. Z przekory i sentymentu zatrzymamy się w tym miejscu. Gdy drogami były lokalne, udeptane tradycją trakty, jedynymi kierunkowskazami pozostawały drzewa. Dzisiaj uznawane za niebezpieczne dla rozpędzonych aut, kiedyś wysokie korony tkwiące w „bezkresnej dali” ratowały życie: „Jakie to dla podróżującego jest pożądanym, gdy udając się do jakiejś wioski nie potrzebuje pytać się o drogę do niej, utykać po rowach, brudach, błotach, co jeśli bywa nieprzyjemne we dnie, to tym bardziej niemiłym, a nawet niebezpiecznym [jest] w nocy. (…) W naszym kraju polistym [!], gdy śnieg grubą warstwą pokryje rozległą płaszczyznę, wtedy jest ona jak ocean śnieżny, na którym i kompas, ze względu na teren, nic by nie pomógł. (…) Tym przewodnikiem mogą być tylko drzewa”. Wprawdzie zarówno kontekst rozważań naszego Adama, jak i realia zdezaktualizowały się, ale dalszy ciąg jego tekstu ma niezaprzeczalną właściwość – z łatwością przenosi w czasie: „Pewnego razu w zimie bardzo śnieżnej, wypadało nam z Warty pojechać do Kalisza. Wyruszyliśmy w drogę o 9 rano z rana. Po minięciu drzew za miasteczkiem wyjechaliśmy na trakt wiodący do pierwszej wsi (…), a niemającej na uboczu żadnej wioski, ani też jednego drzewka. Po przybyciu zaledwie wiorsty [ponad kilometr] zgubiliśmy drogę dość w innej porze wygodną, lecz wtedy zasypaną śniegiem. Wjeżdżamy na pola, przewracamy się w rowach, ryjemy w głębokich dołach i bruzdach – i ani rusz dalej, bo nie ma śladu drogi. Na dobitkę utrapienie mgła rozsnuła swój welon, a po niej zrywa się straszliwa zamieć śnieżna. Wreszcie po mnóstwie trudnościach wracamy do Warty. Gdyby to było nocą, bylibyśmy zginęli w pobliżu miasteczka, jakby na jakimś stepie w czasie szalejącego huraganu (…)”. Przez niemal dziesięć lat Chodyński był w Warcie obrońcą Sądu Pokoju. Do Kalisza wrócił w 1865 r., już jako mąż i ojciec czwórki dzieci (piąte urodziło się już nad Prosną). Z tego czasu musi też pochodzić wspomnienie.

Kurierką
Uciążliwości podróżowania były na trwałe wpisane w trudy życia. W 1877 r. lokalna prasa publikuje uwagi pasażera: „Trudną i ciężką jest droga do królestwa niebieskiego, i trudną a ciężką bardzo jest droga do miłego naszego Kalisza. Że droga do raju jest trudną, to rzecz naturalna, ale dlaczego drogi wiodące do Kalisza rywalizują w trudnościach wiodącymi do raju, to już rzecz zupełnie niezrozumiała. Jedyne dwie arterie, któremi cały ruch przez Łódź i Kutno, powinny by być przedmiotem nieustannej naszej uwagi (…)”. Piszący swój pesymizm tłumaczył świeżymi „wrażeniami”, tj. sińcami i guzami nabytymi w środku kolebiącej się kurierki: „Wyobraź sobie arkę, gmach cały niesłychanej objętości i wagi, podzielony na trzy przedziały, szczelnie zapakowany podróżnikami, z okazałym kozłem, na którym dominuje pocztarek [pocztylion], a w razie potrzeby konduktor, zapchany od góry do dołu pakunkami; wyobraź sobie gmach ten toczący się z piskiem i hukiem, jękiem i trzaskiem po szosach, a zrozumiecie, jakich potrzeba nerwów, jakiego zdrowia, by cało przybyć z Kutna lub Łodzi do Kalisza (…)”. 
    W podobnych warunkach przybył do Kalisza 21 października 1829 r., Fryderyk Chopin. Jak podaje Henryk F. Nowaczyk, odkrywca wielu śladów kompozytora w Wielkopolsce Południowej, nasz wirtuoz korzystał z „pojazdu osobowego” wprowadzanego na trakt Warszawa – Kalisz w tym samym roku. Wehikuł był zbudowany „na wzór dyliżansów angielskich na ośmiu resorach leżących stalowych”. W środku jechało sześć osób. Dodatkowe miejsca przygotowane były na zewnątrz – dwa przy koźle z tyłu dyliżansu, jedno przy woźnicy. Bagaże podróżnych chowano do kufrów i skrzyń umieszczonych po bokach pojazdu. Obwieszony pakunkami ciężar prowadziła czwórka koni, pokonując milę (mila pocztowa to ok. 7,5 km) przez 40 minut. Chopin swoją podróż z Warszawy rozpoczął dzień wcześniej, tj. 20 października. Na ul. Warszawskiej w Kaliszu (u zbiegu z Grodzką) przed ówczesnym budynkiem poczty (proj. Sylwester Szpilowski – 1819, przebudowa Franciszek Reinstein – 1823) wysiadł po ponad 24 godzinach spędzonych w turkoczącym dyliżansie. Było to wówczas najszybsze i najwygodniejsze rozwiązanie.
 
Tylko koni, tylko koni żal…
Cytowany już pasażer kurierki zwrócił uwagę także na ten problem: „Biedne zwierzęta, musiały ich praojce w raju zakazanego skosztować owsa, jak mówi Hejne”. Stąd, od dróg, na których ciężko pracowały konie, zaczyna się inna podróż. Okulałe, nierzadko maltretowane czworonogi wystawiały swoim właścicielom świadectwo wewnętrznego ubóstwa. Dla wierzących w postęp moralny XIX-wiecznych pozytywistów był to niewątpliwy znak ułomności. W poszerzającym się polu świadomości wykiełkuje w końcu myśl systemowej opieki nad zwierzętami i karania ich oprawców.

Zdobywcy szos
Im bliżej kolejnego stulecia, tym częściej dochodzi do drogowych incydentów z udziałem mechanicznych rumaków. Spłoszone niebywałym widokiem konie stają dęba, szarpią wozy razem z pasażerami, by uciec jak najdalej od przerażającego huku. Sytuację starano się urzędowo unormować. „Przy ruchu na szosach samochodów winny być zachowane wszelkie przepisy komunikacji szosowej. W razie spotkania z końmi bieg samochodów winien być zredukowany do minimum i samochód winien się usunąć, o ile możności, na brzeg szosy. (…) Ministerium komunikacji zastrzega sobie, iż może nie wydawać pozwolenia na ruch samochodowy po niektórych szosach ze względu na znaczny na nich ruch konny” – informowała „Gazeta Kaliska” w 1896 r. Z drugiej strony motoryzacja niewątpliwie stała się jednym z synonimów nowoczesności. Trzy lata później ten sam tytuł pisał: „Czy nie za wiele naraz, odezwał się do mnie jeden z Przyjaciół. (…) Teatr, samochody, asenizacja, ależ to rzecz pyszna, i z radości wierzyć się nie chce, że to wszystko wkrótce będziemy mieli (…)”. Jak przewidywał dziennikarz, widzowie do nowego przybytku sztuki scenicznej mieli przyjechać już „na samochodach urządzonych z komfortem, przebywających w ciągu 7 godzin przestrzeń do Kutna, bez trzęsienia, ciasnoty i oświetlenia należycie”. W tym samym roku zawiązała się spółka, której trzy samochody francuskiej marki de Dion-Bouton kursowały między stolicami guberni – Kaliszem i Piotrkowem. Sto dwadzieścia osiem kilometrów auta pokonywały w ciągu, bagatela, 6 godzin. Choć obowiązywał podział na pierwszą i drugą klasę, gazeta zapewniała, że obie urządzono z komfortem, tj. z lustrami, dzwonkami elektrycznymi i latarniami acetylenowymi (karbidówkami). Dla zachęty dodajmy, że „karetka pocztowa” na przebycie tej samej drogi potrzebowała prawie 22 godzin…
Świat dopiero nabierał prędkości, ale zmiana była oczywista. Życie zaczęło pędzić. Tendencja stała się zauważalna na całym świecie, od miast Ameryki do kaliskiej ulicy Wrocławskiej: „W Nowym Jorku panuje obecnie moda na chodzenie szybko, chodzić należy szybko, bardzo szybko. Cały Nowy Jork hołduje tej mani” („Gazeta Kaliska” 1900). W tym samym roku w Berlinie hrabia Zeppelin, konstruktor nowoczesnego sterowca, wygłosił odczyt o żegludze powietrznej. Trzy lata później nad ziemię wzbił się pierwszy samolot z silnikiem spalinowym.

Motomania   
Najlepsze czasy dla motoryzacji miały dopiero nadejść. W międzywojniu samochód stał się nie tylko atrybutem nowoczesnego życia, jak narty czy tenis, ale również narzędziem państwowej propagandy. „Jak najlepsze rozwiązanie zagadnień komunikacyjnych w państwie, jest jednym z głównych czynników jego rozwoju mocarstwowego. W zagadnieniach tych automobilizm po kolejnictwie zajmuje pierwsze miejsce. Dlatego też każdy uświadomiony państwowo obywatel, powinien gorąco popierać rozwój automobilizmu. Tembardziej [!] że oprócz korzyści natury ogólnej, automobilizm jako sport stanowi jedną z najlepszych rozrywek kulturalnych, związanych z rozwojem hartu ducha i ciała” – grzmiał gen. Aleksander Osiński, inspektor armii. Swój wkład w propagowanie nowego środka lokomocji mieli także kaliszanie. „Trzeba raz zerwać ze staroświeckim sposobem stawiania sprawy jakoby automobil był luksusem. Automobil jest codziennym, koniecznym niezbędnym środkiem lokomocji. (…) Automobil to cudowna, pożyteczna maszyna, która skraca odległość i pozwala miasta budować na szerokich przestrzeniach – dawno już sobie zasłużył, aby go otoczyć opieką i udostępnić masom, a nie gnębić podatkami” – apelował urodzony nad Prosną płk Juliusz Ulrych, dyrektor Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Wbrew słowom polscy dowódcy chętnie fotografowali się przy ekskluzywnych czeskich Tatrach i luksusowych amerykańskich Buickach. Samochód trafił pod strzechy dopiero dzisiaj, wraz z Internetem. Przebyte kilometry i prędkość przestały wywierać wrażenie. Świat wirtualny uczynił nas zdobywcami jeszcze jednej przestrzeni – czasu. Tylko nie bardzo wiadomo, kto jest zwycięzcą tego wyścigu.

Anna Tabaka,
Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do