Reklama

Z visami na tygrysy

31/01/2019 00:00

Rozważania na temat Powstania Warszawskiego

1 sierpnia 1944 r. jedna z kompanii powstańczego zgrupowania Garłuch zdobywała lotnisko Okęcie. Grupa 60 ludzi została uzbrojona w 1 karabin z 10 nabojami, 1 pistolet z 1 magazynkiem i 3 granaty. Z całego oddziału po tym natarciu przeżyło 4 ludzi. „Ciała nie przypominały nawet sit. To były krwawe kawałki mięsa, przemieszane z odzieżą, bez rąk, nóg, głów, niepodobne do tego, że były kiedyś istotami ludzkimi” – pisze anonimowy autor, powołując się na wspomnienia swego dziadka – powstańca, który przeżył dlatego, że spóźnił się na zgrupowanie

Opinie na temat powstania warszawskiego w okresie powojennym ewoluowały od totalnej negacji w latach 40. i 50. po bezkrytyczny entuzjazm obecnie. W tych ocenach brakowało zawsze jednego – trzeźwego osądu. „Dla szerokich rzesz społeczeństwa, dla polityków, a nawet (o zgrozo!) niektórych kręgów historyków nasza przeszłość to coś w rodzaju mitologii, którą można dowolnie modyfikować, stosownie do obowiązujących mód i trendów, tudzież politycznych zamówień” – ocenia Andrzej Solak w publikacji „Powstanie warszawskie – mitologia zrywu”, rozprawiając się jednocześnie ze wszystkimi mitami, jakimi przez dziesięciolecia obrosło powstanie z 1 sierpnia 1944 r.
Powstanie jest, zdaniem autora, całkowitym zaprzeczeniem realizowanej od początku wojny rozsądnej polityki kierownictwa Polski Podziemnej, w której starano się przede wszystkim skoncentrować na  ochronie substancji narodowej, unikaniu niepotrzebnych strat i nieprowokowaniu okupanta do stosowania represji. „Wezwania komunistów do natychmiastowego powstania powszechnego traktowano jak antypolską prowokację, która musiałaby zakończyć się klęską” – twierdzi autor.
Dlaczego zatem powstanie wybuchło? Skąd ta nagła metamorfoza? Czy rozkaz do jego rozpoczęcia przyszedł z Londynu, czy był autonomiczną decyzją kierownictwa AK? I ostatnia istotna kwestia – czy powstańcy zostali zdradzeni przez sojuszników?
„Powstanie było błędem, bowiem z wojskowego punktu widzenia nie miało żadnych szans” – ocenia prof. dr Andrzej Targowski z Western Michigan Uniwersity, prezes Światowej Rady Badań nad Polonią (powstaniec warszawski) w książce „Dziedzictwo powstania warszawskiego”. Z bezsensu powstania  zdawały sobie sprawę władze w Londynie. Wódz Naczelny, generał Kazimierz Sosnkowski udzielił wyraźnych wskazówek generałowi Okulickiemu o niedopuszczeniu do wybuchu powstania. „Powstanie byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym pociągnąć za sobą niepotrzebne ofiary”. Jednak Okulicki, wbrew instrukcjom, był gorącym zwolennikiem idei powstania powszechnego, którego celem była „szybka i wielka porażka, gdzie krew lałaby się strumieniami, a mury waliły w gruzy”. Hekatomba  ofiar miałaby, zdaniem zwolenników tej idei, zresztą nielicznych, zmusić rządy światowych mocarstw pod presją ich własnych opinii publicznych do zmiany decyzji podjętych w Teheranie.

Sojusznicy nie zdradzili powstańców, bowiem nigdy nic im nie obiecywali. Przeciwnie, wyraźnie przeciwstawiali się takiej akcji zbrojnej, nie chcąc komplikować sobie relacji ze Stalinem. Formułując taką tezę, prof. Targowski staje w opozycji do opinii większości historyków, w tym również samego Normana Daviesa, który uważa, że skoro Polska była członkiem koalicji antyhitlerowskiej, to zasługiwała na solidne wsparcie.
Ani Churchill, ani tym bardziej Roosevelt nie mogli ryzykować konfliktu ze Stalinem  – ripostuje Targowski – mając na uwadze rychłe zaangażowanie ZSRS w wojnę na Dalekim Wschodzie. „Sojusznikom bardziej zależało na wygraniu wojny z Niemcami i Japonią niż wdaniu się w taktyczny dla nich konflikt o granice i ustrój Polski. Dla nich była to cena pokonania Niemców rękami Sowietów” – ocenia profesor. A ryzyko zawarcia separatystycznego pokoju między ZSRS a Rzeszą było bardzo realne.
W świetle tego powstanie  jawi się jako próba wymuszenia na aliantach działań, na jakie wcześniej nie wyrażali zgody ze względów strategicznych ani taktycznych. „Nawet przy najlepszej woli aliantów latem 1944 r. nie było żadnych możliwości udzielenia powstaniu pomocy militarnej” – konkluduje Andrzej Solak. – „W owym czasie toczyli oni ciężkie boje we Francji, Holandii, Belgii i Włoszech. (...) Poza tym Warszawa znajdowała się poza zasięgiem ich bombowców startujących z włoskiego Brindisi. Kosztem dużych strat lotnicy alianccy dokonali zrzutów, niestety, równo obdarowując obie walczące strony.
Równie absurdalne wydają się postulaty przysłania na pomoc brygady spadochronowej gen. Sosabowskiego czy zaangażowania polskich myśliwców w służbie RAF-u w sytuacji, kiedy w okolicach Warszawy w dyspozycji Armii Krajowej nie pozostawało ani jedno lotnisko, brak było obsługi naziemnej, mechaników, kontrolerów lotów czy obrony przeciwlotniczej. „Te postulaty wręcz ośmieszały stronę polską i jedynie obnażały indolencję kadry dowódczej AK” – pisze autor.

Na fali krytyki aliantów za nieudzielenie pomocy powstaniu dostaje się również Stalinowi. Pytanie: dlaczego? „Zdradzić może sprzymierzeniec a nie wróg” – studzi rozgorączkowanych Solak. Przecież od 17 września 1939 r. ZSRS był formalnie naszym wrogiem i nie zmienia tego fakt uczestnictwa w koalicji antyhitlerowskiej. Jeśli ktokolwiek w owym czasie liczył, że ZSRS udzieli powstaniu pomocy w jakiejkolwiek formie, „pomimo aneksji ponad połowy polskiego terytorium, Katynia i wywozu setek tysięcy Polaków na wschód”, to jedynie potwierdzał tym opinię politycznego ignoranta. Oczywiście Stalin mógł pomóc, ale tego nie uczynił. „Z pewnością radowały go decyzje naszego dowództwa, w wyniku których, niemieckimi rękami, zniszczono kwiat antykomunistycznej konspiracji i ułatwiono późniejsze skomunizowanie Polski”.
Komentując decyzję o wybuchu powstania w kontekście stosunków polsko-sowieckich, a zwłaszcza żale strony polskiej o wstrzemięźliwość Rosjan, prof. Marian Stępień w „Nieznanych kulisach katastrofy powstania warszawskiego” przytacza opinię uczestnika powstania i historyka Władysława Poboga Malinowskiego. „Największy nonsens w przygotowaniu powstania polegał na tym, że przygotowując akcję militarną skierowaną przeciwko Niemcom, a politycznie – przeciw Związkowi Radzieckiemu, nie przewidywano co zrobić, jeśli jego władze nie cofną się przed gwałtem. Jeżeli powstanie miało być manifestacją polityczną wobec Rosji, to dlaczego nie myślano lub nie liczono się poważnie z tą konsekwencją, że i Rosja zrozumie  ten skierowany przeciwko niej sens polityczny, a więc nie zechce popierać tego, co jest zwrócone przeciwko niej? Dlaczego sądzono, że Rosja będzie kierować się względami operacyjnymi a nie politycznymi?”

Wyrachowanie Stalina obróciło się przeciwko niemu samemu. Apologeci powstania, nie bez pewnej złośliwej satysfakcji, posługują się argumentem, jakoby przez fakt nieudzielenia pomocy militarnej powstaniu i zatrzymanie ofensywy na prawie pół roku Stalin utracił możliwość zajęcia znacznie większej części Niemiec i powiększenia sowieckiej strefy wpływów. Właściwie trudno odmówić pewnej logiki takiego rozumowania i tak samo, zdaniem Jana Nowaka Jeziorańskiego, kalkulowali dowódcy AK decydując o wybuchu powstania. „Przecież Sowietom musi zależeć na tym, żeby przed aliantami zająć jak największą część Niemiec, że tą najcenniejszą zdobyczą nie jest Polska, tylko łup niemiecki, Berlin i cały ten olbrzymi potencjał. Dlatego, logicznie rzecz biorąc, trudno było uwierzyć, że Stalin gotów jest pozwolić na tę olbrzymią zwłokę. (…) Uważaliśmy, że celem Stalina jest Berlin. Powstała zwłoka, której ofiarą padła Warszawa, a która uratowała Berlin. Bo przecież sam fakt, że Berlin został podzielony, wynikał z tej zwłoki” – argumentuje Nowak Jeziorański w rozmowie z Andrzejem Wajdą. „Kurier z Londynu” oraz wielu podobnie myślących zapomina, że kwestie nowego podziału Europy, Niemiec i Berlina zapadły dużo wcześniej, w Teheranie i Jałcie. Stalin nie musiał się nigdzie spieszyć.

Z trudem przyjmując do wiadomości klęskę powstania w aspekcie militarnym, jego apologeci podnoszą aspekt moralny. „Ale czy potrzeba było 200 tysięcy trupów i spalonego miasta, by wykazać moralną wyższość warszawskiego idealisty nad niemieckim bandytą z oddziałów Dirlewangera czy Reinefartha?” – pyta retorycznie Andrzej Solak. Równie mało przekonujące są tezy, że powstanie uratowało suwerenność Polski (jeśli uznać, że satelicki PRL z sowieckim agentem, jako prezydentem, sowieckim marszałkiem na czele armii, aparatem bezpieczeństwa, kontrolowanym przez ludzi Stalina, był suwerennym krajem) i zapobiegło wchłonięciu Polski przez ZSRR; dzięki powstaniu Polska nie stała się „siedemnastą republiką”. Co do ostatniego argumentu, każdy gimnazjalista wie, że Stalin nie zamierzał w 1945 r. przyłączać Polski, ale tworzyć blok krajów całkowicie podporządkowanych i kontrolowanych przez ZSRS.
Rzeczowej analizy nie wytrzymują też następne z podnoszonych argumentów, mianowicie teza o nieuchronności wybuchu powstania z powodu radykalizacji nastrojów wśród warszawskiej młodzieży oraz nieuchronności zagłady stolicy czy to w wyniku działań wojennych, czy też metodycznie zrealizowanej zagłady miasta-symbolu polskości, którą Niemcy mieli rzekomo w planach od dawna. Krytycy kontrargumentują: „Lewobrzeżna część miasta została zniszczona w wyniku powstania w 25 proc., resztę zniszczono dopiero po zakończeniu walk i właśnie te zniszczenia były reakcją na wybuch powstania (Hitler podpisał rozkaz o unicestwieniu Warszawy dopiero po wybuchu powstania). Po drugie, Niemcy mogliby się bronić w stolicy Polski przed nacierającymi Rosjanami, ale niekoniecznie. W styczniu 1945 r. oddziały sowieckie zajęły Warszawę prawie bez walki. Wreszcie AK-owska młodzież nie była bandą niezdyscyplinowanych warchołów, która nie uznaje hierarchii i znaczenia rozkazów. Wszak 28 lipca 1944 r., po odwołaniu pierwszej mobilizacji, AK-owcy bez szemrania rozeszli się do domów.

Co by było, gdyby do powstania nie doszło? Najprawdopodobniej byłoby  tak, jak w Czechosłowacji – spekuluje prof. Targowski. „Małe straty, parę lat kohabitacji, a później całkowite przejęcie władzy przez Sowiety. Ale nie zginęłoby 200 tys. ludzi, 300 tys. nie byłoby rannych, a pół miliona nie opuściłoby  na zawsze stolicy. A Warszawa byłaby tylko zniszczona, a nie zmiażdżona”. Ten bilans, mierzony liczbą poległych, kubaturą zniszczonych domów, nie jest pełnym obrazem katastrofy. Liczy się również, a może przede wszystkim, jakościowa waga poniesionych strat. Bowiem o bycie narodu decydują jego warstwy żywotne – elity. A powstańcze kadry, po eksterminacjach obu okupantów, były ich ostatnią rezerwą. I ta rezerwa została zniszczona. „Gdyby się ocaliła, to nawet zakładając deportacje po przejściu frontu, żywe siły patriotyczne mogłyby silniej oddziaływać na sytuację po wojnie” – ocenia Jacek Trznadel w „Powstaniu o ukrytym celu”. „Bez elit naród został wydany na sowietyzację, co w dużej mierze się udało. Przepadły również skarby narodowe, których nigdy nie można narażać jako podstawowej substancji bytu narodowego”.

Prawdziwi bohaterowie powstania
Bezprzykładne bohaterstwo szeregowych żołnierzy powstania, idących do boju ze świadomością klęski, małych chłopców w za dużych mundurach i w hełmach spadających na oczy, łączniczek, sanitariuszek, „cywili znoszących to, co wedle normalnych, ludzkich kryteriów było nie do zniesienia” sprawiło, że powstanie warszawskie weszło na stałe do narodowego panteonu powstań i pamięci narodowej. Tym samym rzeczowa dyskusja stała się wręcz niemożliwa, a jakiekolwiek próby oceny, w naszym przypadku inspiratorów i sprawców tej narodowej tragedii, są traktowane jako zamach na narodową  świętość.
Warto zatem przypomnieć opinię mjra Stanisława Żochowskiego, członka Sztabu Generalnego, który pod datą 4 sierpnia 1945 r. zanotował: „Płk Demel polecił mi przygotować uzasadnienie dla odznaczenia gen. Bora krzyżem Virtuti Militari II klasy. Odszukałem statut Orderu. II klasa może być przyznana generałowi za samodzielne działanie, które było zwycięską bitwą lub walnie przyczyniło się do zwycięstwa. Złożyłem wniosek na oddanie  gen. Bora pod sąd za zniszczenie stolicy, spowodowanie ogromnych strat i nieosiągnięcie żadnego celu” (cyt. za: Marian Stępień, „Nieznane kulisy katastrofy powstania warszawskiego”).
23 sierpnia 1944 r. gen. Władysław Anders w depeszy do Mariana Kukiela, ministra obrony narodowej, pisał: „Czujemy się mali wobec bohaterstwa Warszawy. (...) Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie. (...) W warunkach tych stolica pomimo bezprzykładnych w historii bohaterstw z góry skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność”.

Z visami na Tygrysy
Duch walki i determinacja powstańców nie mogły zniwelować ogromnej przewagi Niemców w sile ognia. 1 sierpnia 45-tysięczny warszawski garnizon AK dysponował zaledwie 3500 jednostkami broni długiej, w tym 657 pistoletami maszynowymi, dwoma działkami przeciwpancernymi i 29 granatnikami przeciwpancernymi PIAT. Nie brakowało tylko butelek z benzyną, ok. 12 tys., jednak ich wartość bojowa była dyskusyjna. Naprzeciw tym szczuplutkim siłom Niemcy rzucili Dywizję Pancerną Hermann Goering, 3. Dywizję Pancerną SS Totenkopf, 5. Dywizję Pancerną SS Viking oraz 19. Dolnośląską Dywizję Pancerną Wehrmachtu. Na szczęście dla powstańców część oddziałów tych jednostek była zaangażowana w walkę z Rosjanami. Niemniej jednak siły niemieckie dysponowały 300 wozami pancernymi, ciężką artylerią oraz lotnictwem szturmowym.

Hekatomba powstania
Trudno precyzyjnie ustalić wielkość strat. Szacuje się, że w walkach zginęło od 120 do 200 tys. ludności cywilnej, od 16 do 18 tys. powstańców oraz 2 tys. 718 poległych i zaginionych „berlingowców” (żołnierzy z I Armii WP, którzy uczestniczyli w nieudanym desancie na Czerniakowie – przyp. PP).
Straty niemieckie oceniano początkowo na ok. 26 tys. żołnierzy, w tym 10 tys. poległych, 7 tys. zaginionych oraz 9 tys. rannych. Jednak wkrótce po zakończeniu powstania ppłk dypl. Felicjan Majorkiewicz oszacował je na około 10-12 tys. zabitych i rannych. Z kolei źródła niemieckie podają liczbę 1 tys. 570 zabitych i  8 tys. 374 rannych żołnierzy z grupy von dem Bacha. Po uwzględnieniu strat z pierwszych dni powstania historycy proponują zaokrąglić te liczby do 2 tys. zabitych i 10 tys. rannych. W sumie więc na każdego zabitego Niemca przypadało 10 Polaków, a po uwzględnieniu strat wśród ludności cywilnej proporcje te wynoszą jak 60-75 do 1.

Piotr Piorun
Opr. na podst. A. Solak, Powstanie warszawskie – mitologia zrywu; A. Targowski, Dziedzictwo powstania warszawskiego; M. Stępień, Nieznane kulisy powstania warszawskiego; D. Baliszewski, Przerwać tę rzeź; J. Trznadel, Powstanie o ukrytym celu – rozmowa A. Wajdy z J. Nowakiem Jeziorańskim.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do