Reklama

Zwierzę w sercu ludzkim

14/07/2011 13:32

Kolejną kanikułę Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Kaliszu rozpoczęło akcją „Nie porzucaj mnie przed wakacjami”. Los czworonogów w rękach ludzi pozbawionych współczucia po raz wtóry zwraca naszą uwagę na historię kształtowania się nowoczesnej wrażliwości

Cekarze, czyli hycle mor-        dujący bezpańskie psy, ryby żywcem obdzierane z łusek, gęsi duszone w obecności gapiów – dawne gazety są pełne podobnych opisów. Dotychczas w Kaliszu niewiele zwracaliśmy na nie uwagę. Do obrazu eleganckiego świata XIX w. takie sceny nie pasują. Tak było. Ale czy tak być musi?

Śmierć białych piękności
Po wiekach obojętności o zwierzęcej gehennie zaczęło się mówić coraz głośniej. Powszechny obrazek miejski z II poł. XIX stulecia ożywia relacja „Kaliszanina” z 1871 r.: „Miała głowę zwieszoną w dół, wykrzywioną szyję nie do poznania; jej ręce białe silnie skrępowane powrozem, wykręcone przemocą, przedstawiały widok smutny. Wleczono ją. Poniżona i cierpiąca wydawała głos litości, który nie miał oddźwięku w sercu ludzkim”. Była to gęś, a raczej – wiele gęsi niesionych przez kucharki starozakonnych do rzezaka. Do sprawy dręczonych ptaków gazeta wróciła jeszcze raz w języku na tyle barwnym, że dzisiaj opis mógłby służyć jako wskazówki dla filmowego reżysera: „Jechały w długim, drabiniastym wozie, a jechało ich wiele. Każda ustrojona była w szatę białą, jakby na jaką wielką uroczystość. Brakło im tylko wieńców na głowach i kokard na piersiach. W tym pochodzie triumfalnym zatrzymały się przed rogatką miasta, wychylając z ciekawości głowy.(…); niestety pojawił się rój napastników, który każdą z owych piękności schwycił za śnieżno-białą szyję i począł ciągnąć w swoją stronę. (…) Ofiary napaści próbowały się bronić, skarżąc się ochryple w niebogłosy, tak im dokuczał ból szyj wyprężonych jak struny i ściskanych zasmolonymi rękami. Nikt przecież nie zważał na lament i owszem, matrona w wielkim czepcu, z czerwoną twarzą (…) poczęła targ o biedne istoty. (…) Niekiedy wóz przystawał i słychać było jak pewien z napastników, otyłej babie zdrajczyni swoich pupilek, płacił srebrniki; była to cena krwi. Ofiarę wysadzano natychmiast dławiąc ją dalej za gardło lub nieludzko w pas trzymając tak, że aż leciały płatki odzienia wydartego szamotem (…)”.Gęsi padły ofiarą ekonomiki i przekupniów.

Budki cekarzy
Nie do pozazdroszczenia był los psów zagubionych lub pozbawionych właściciela. Błąkające się zwierzęta najczęściej padały ofiarą hycla zwanego cekarzem. W tym kontekście nie dziwi liczba prasowych ogłoszeń o zagubionych psiakach. Zaginięciom sprzyjał bezmyślny zwyczaj wypuszczania pupili bez opieki. Zezwalały na to przepisy policyjne. Wymagano jedynie, aby ulubieniec (ale tylko w porze letniej) miał założony druciany kaganiec. Sam proceder „likwidacji” był nieludzki. Zwierzę łapano na pętlę, a co działo się dalej opisuje zbulwersowany czytelnik „Kaliszanina”: „Widzieliśmy (…) w rękach oprawcy małą psinę duszoną postronkiem przed wsadzeniem do worka; kilkunastu chłopaków biegło za oprawcą z dzikimi okrzykami”. Policmajster Kalisza sztabs-kapitan Jakowlew ostrzegał: psy pokazujące się na ulicach bez kagańców, bez względu na rasę, będą zabijane. Jeszcze w latach 70. XIX stulecia nie potrafiono zdobyć się na wydanie zakazu tych mordów. Przepis mówił jedynie, żeby „wyłapywanie” odbywało się przed godziną 8 rano, ponieważ nieprzyjemne sprawia na publiczności wrażenie. W 1872 r. cekarze zostali wyposażeni w drewniane budki na kółkach, służące do łapania psów. Nie złagodziło to losu zwierząt, a jedynie usunęło okrutny obraz z oczu kaliszan. Komentował czytelnik: „Szczyty osiąga się powoli i to złe kiedyś ustanie, ku czemu budki (…) pierwszy krok stanowią. Budki te osładzają poniekąd ostatnie chwile najwierniejszym na ziemi zwierzętom – przez niewiernych swych panów – ludzi na pastwę wydanych”.

„Czarnyszka” Zofii
i Adama Chodyńskich
Na szczęście gazeta przekazuje również pogodne scenki. Pojawienie się niespotykanych lub tresowanych zwierząt budziło zaciekawienie: „Za pewnym wojskowym służący przyniósł do Parku wydrę, która puszczona w wodę obok tamy igrała w swoim ulubionym żywiole, była przytem posłuszna gwizdaniu pana jak pies” („Kaliszanin”, 4 sierpień 1871 r.). Dodajmy, że pismo miało zwyczaj odnotowywać zjawiska przyrodnicze, takie jak przylot słowików. Z zaciekawieniem przekazywano opowieść o suczce niejakiego Zieglera. Psina miała przynosić dzieciom w pyszczku żywe i niezranione ptaszki (np. ukradzioną w sklepie Wybrańskiego przepiórkę) oraz karmiła własnym pokarmem małego kociaka. Ulubionym przez epokę ptakiem był oczywiście łabędź, któremu poświęcono wiele poetyckich wynurzeń: „Uczucia tkliwe, westchnienia tęskne, obrumieniły poezją szyje łabędzie” – pisano w 1879 r. z okazji sprowadzenia pary tych ptaków do kaliskiego parku.
Wracając do psów. Ten najpopularniejszy domowy czworonóg mógł być zamiennie synonimem biedy, luksusu albo przywiązania. W świadomości kaliszan długo przetrwał obraz –  późniejszych najbogatszych w mieście przedsiębiorców – Repphanów wjeżdżających do miasta saniami zaprzężonymi w psy. Zapewne echem tej opowieści jest notka prasowa z 1872 r.: „Przed kilkoma dniami przez ulice naszego miasta toczył się wózek napełniony betami, a ciągniony przez psa, któremu człowiek pomagał. Wózek otaczała gromadka dzieci, a pies zjadliwie szczekał na przechodniów. Ktoś z obecnych odezwał się, że to rodzina przyszłych kapitalistów”.
Najpiękniejsza przekazana potomnym historia z udziałem psa zdarzyła się rodzinie Chodyńskich. W 1866 r. po tragicznej śmierci Zofii Chodyńskiej (nazwanej w tekście dyskretnie panią Z. CH.) maleńki, ale bardzo przywiązany do niej piesek, leżąc przy katafalku, ruszyć się nie chciał. „Zanim pogrzebano jego panią, „Czarnyszka” (imię psiny) przed kilku jeszcze dniami mająca prześliczny czarno-jedwabisty włos, posiwiała nagle na łebku sierścią mleczną. Za pogrzebem pobiegła na cmentarz, a gdy pustki domowe opuściła na czas pewien rodzina, piesek ani odwołać, ani do jadła nakłonić się nie dał. Obawiając się wypadku wścieklizny przy wyraźnych objawach jakby głębokiej melancholii, poczciwego pieska oddano ze łzami i żalem w ręce oprawcy”.

Towarzystwo ludzi współodczuwających
Niebagatelną rolę w uwrażliwieniu społeczeństwa odegrał „Kaliszanin”. Pewnemu Włochowi prezentującemu w kwietniu 1872 r. cielę z obciętą nogą doradzono, aby obciął sobie ucho i sam pokazywał się za opłatą. O otwartości świadczy przyjazny artykuł o wegetarianizmie (nr 42 z 1872 r.). W 1871 r. podjęto próbę rozszerzenia działalności warszawskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (zał. 1868 r.): „Otrzymaliśmy od W[ilemożne]-go Birona Naczelnika Zarządu żandarmskiego powiatów Kaliszskiego i Turekskiego, korespondencję co do celów i działań (…) Towarzystwa (…). W liście swym szanowny korespondent wychodząc z uwagi, że obecnie działalność wspomnianego towarzystwa rozciągniętą została na całe 10 guberni Królestwa Polskiego, i na zasadzie upoważnienia J[aśnie ] W[wielmożnego] Naczelnika Warszawskiego Żandarmskiego Okręgu Generał Majora świty Jego Cesarskiej Mości barona Frederyksa, jako prezydentującego w Warszawskiem oddziale Towarzystwa, wzywa nas, abyśmy za pomocą naszego pisma starali się zachęcić mieszkańców m. Kalisza i guberni do przyjęcia udziału w towarzystwie mającem na celu poprawę losu zwierząt, wykorzenienie okrucieństw w obchodzeniu się z niemi, a zatem i złagodzenie obyczajów ludzi” („Kaliszanin” z 31 stycznia 1871 r.). Chętni otrzymywali legitymację zwaną „biletem” i ustawę opisującą funkcjonowanie organizacji. Nie powinno nas zdziwić nazwisko pierwszej osoby, która zgłosiła swój akces, był to dawny właściciel „Czarnyszki” – Adam Chodyński. Wraz z historykiem do towarzystwa zapisał się redaktor naczelny Jan Tański. „Kaliszanin” z 1888 r. (nr 80) donosił jednak o niepowodzeniu inicjatywy.
Na szczęście los zwierząt częściowo poprawiły przepisy polowania dla guberni Królestwa Polskiego (1871 r.). Nie tylko ograniczały one rzeź zwierząt łownych, ale m.in. zakazywały tępienia ptaków śpiewających, w szczególności słowików. W tym samym czasie rada państwa wprowadziła prawo: „Za sprawianie zwierzętom domowym najpróżniejszych męczarni, winni ulegają karze pieniężnej nie przenoszącej 10 - u rubli”.
To, co nie udało się w latach 70. XIX stulecia, zakończyło się sukcesem w 1894 r., kiedy powstał kaliski oddział towarzystwa. W 1912 r. liczył on 23 członków rzeczywistych i 4 honorowych; utrzymywano także lecznicę dla zwierząt. Prezesem w tym roku był lekarz weterynarii A. Krajewski.
Francuski filozof, prekursor oświecenia, Kartezjusz (zm. 1650) uważał, że zwierzęta są mechanizmami pozbawionymi zdolności odczuwania bólu. Kto zaprzeczy?  

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do