Reklama

Zamiast faszerować się chemią może warto sięgnąć po „babcine” leki?

Większość leków są pochodzenia chemicznego o natychmiastowym działaniu. Stąd wygodne w stosowaniu. Ludzie po nie chętnie sięgają, bo nie chcą cierpieć i jak wielu twierdzi nie mają też czasu na chorowanie. Zapominają o negatywnych skutkach jakie niesie nadużywanie farmaceutycznych „cudów”. Polska jest na piątym miejscu w Europie pod względem zakupów leków bez recepty a na trzecim w świecie w kupnie leków przeciwbólowych ( bez recepty). Tymczasem w wielu przypadkach nie mniej skuteczna jest medycyna naturalna i „babcine” sposoby leczenia.

   Zbieranie kwiatów i dojrzałych owoców dzikiego bzu, kwiatów lipy, mniszka lekarskiego, młodych pędów sosny, kwiatów nawłoci, hibiskusa, owoców rokitnika,  to tylko niektóre specjały, z których moi znajomi przygotowują eliksiry lub herbatki na jesienne i zimowe przeziębienia. Przypomina mi się dzieciństwo spędzane w górach. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, a pamiętam jak już wówczas z matką wyprawialiśmy się na łąki poza Świeradowem – Zdrojem. Zbieraliśmy np. dziurawiec i piołun. Uważam, że nie ma nic bardziej gorzkiego jak piołun ale też nic tak skutecznie nie pomagało na bóle żołądka jak napar z tego zioła. Zapamiętałem też sytuację kiedy podczas nocnej burzy tuż za granicami miasta runęło olbrzymie drzewo lipy. Drzewo obsypane było pewnie milionami kwiatów. Matka nie mogła przepuścić takiej okazji. Zaraz po obiedzie, jak zniknęły ostatnie ślady nocnego deszczu poszliśmy do lipy. Ale nie po to by oglądać skutki wichury. Wybraliśmy się tam zbierać kwiaty lipy. Nie byliśmy jedynymi, którzy wpadli na taki pomysł.  Dla mnie zbieranie kwiatów lipy to była taka sama naturalna czynność jak wyprawa po piołun i dziurawiec.

                                                To była norma w moim domu

Od wczesnej jesieni do wiosny dzieci oprócz mleka profilaktycznie dostawały do picia herbatki z lipy lub mięty. A  co drugi dzień szklankę przecieru pomidorowego własnej roboty. To nie koniec naturalnej profilaktyki. Raz w tygodniu dzieciaki zmuszane były do wypicia surowego jajka. Robiło się w skorupce dwie dziurki na przeciwległych wierzchołkach. Jeden był większy, sypano do niego szczyptę soli i zaczynał się horror. Przez dziurkę należało wyssać zawartość skorupki. Fuj, ciągnęło się to jak jakiś glut. Ale naturalna profilaktyka przynosiła pozytywne efekty. Zimą nawet przy niskich temperaturach powietrza, rodzice pozwalali dzieciakom szaleć na sankach czy łyżwach non stop nawet kilka godzin. I to bez kurtek. Podstawowy zestaw ubioru to: podkoszulka z długim rękawem, koszula flanelowa i na to gruby wełniany sweter, rajstopy, spodnie. Czapka na głowę, rękawice i można było szaleć aż do obiadu. Byliśmy zahartowani, choroby imały się nas rzadko. A jak już dopadły, to do picia dostawało się gorące  mleko z masłem oraz czosnek, najlepszy antybiotyk. W łóżku należało grzecznie przeleżeć trzy dni, a czwartego już można było szykować się na sanki. Do dzisiaj mimo, że przybyło sporo „krzyżyków” nie wiem co to zimą jest czapka, rajstopy, a tym bardziej kalesony. Rękawice najczęściej leżą w samochodzie, a ciepłe buty najczęściej całą zimę stoją w szafce.

                                    Miastowi  powracają do babcinych leków

   Po przeprowadzce do Kalisza nie zaprzestaliśmy wypraw poza miasto, by zaopatrzyć się w nasze „leki”. Znam kaliszan, którzy potrafią jechać kilkanaście kilometrów, a nawet dalej w poszukiwaniu ziół. Zaskoczeniem było to, że czynią to częściej  mieszkańcy miasta niż podkaliskich wiosek. Wydawałoby się, że „babcine” lekarstwa powinny być im bardziej bliższe. Osoby młode i w średnim wieku owszem coś tam słyszały, że np. przyłożony do chorego miejsca liść świeżej kapusty lub rośliny o nazwie babka doskonale wpływa na zmniejszenie opuchlizny. Byli też tacy, którzy pamiętali, że rzeczywiście mama tak ich kurowała ale jak przyznawali sami tych sposobów leczenia nie kontynuują.

- Jestem za nowoczesny aby ganiać po łąkach za ziołami. Jak zachce mi się herbatki z lipy czy mięty, to kupię w sklepie spożywczym. Jednak nie ma jak tabletki. Mam swoje ulubione i wcale nie muszę chodzić do lekarza by wypisał na nie receptę. Mam ich spory zapas, bo na wszelki wypadek systematycznie dokupuję podczas weekendowych wypraw do supermarketów – mówi jeden z moich rozmówców mieszkaniec gminy Blizanów. Nie był to odosobniony głos. Zdecydowanie więcej głosów za usłyszałem od znajomych i przypadkowo pytanych mieszkańców Kalisza.

                                                 Zbyt często ulegamy reklamom

Odejście od naturalnych lekarstw nie jest przypadkowe. Aby doprowadzić do takiego stanu przez lata pracowały na to sztaby ludzi i wydawano na ten cel miliardy złotych. Siła reklam jest ogromna, a koncerny farmaceutyczne są w polskich mediach drugim reklamodawcą pod względem wydawanych środków.   Polska jest na piątym miejscu w Europie w spożyciu leków sprzedawanych bez recepty. Zdecydowanie najwięcej kupowanych jest środków przeciwbólowych. Jesteśmy na trzecim miejscu w świecie. Tylko na kupno ibupromu wydawane jest około 70 mln złotych rocznie. Analitycy rynku farmaceutycznego twierdzą, że sprzedaż leków bez recepty to nie tylko reklamy ale  napędzają też pozaapteczne zakupy w marketach, kioskach, stacjach benzynowych. Sklepowa sprzedaż leków bez recepty osiąga poziom blisko 500 mln złotych. Na leki bez recepty Polacy wydali w ubiegłym roku około 4 mld złotych. (za Manager Apteki).

                                            Chemiczne leki a skutki uboczne

    Leki chemiczne działają niemal natychmiastowo, są też wygodne i co ważne łatwo dostępne. Jednak zażywający je najczęściej nie czytają ostrzeżeń o możliwych efektach ubocznych. A zdarza się, że te niejednokrotnie zajmują dwie strony kartki formatu A4. Nie zdają sobie sprawy, że decydując się na ich branie przenoszą całkowitą odpowiedzialność na siebie. Jeśli przyjmiemy, że większość chorób ma swoje źródło w zatruciu organizmu toksynami wszelkiej proweniencji, to dokładanie syntetyków ma swoje dalsze konsekwencje. Syntetyk działa w sposób inwazyjny, wchodzi w niekontrolowane relacje z organizmem powodując zachwianie, rozchwianie, zaburzenie równowagi homeostazy. – Sytuacje gdy chory jest na skraju wyczerpania, nie widząc żadnych możliwości, skłania się ku medycynie naturalnej jest bardzo powszechna. Bardzo często jest już o wiele za późno i człowiek z zaawansowanym rakiem, z wyczerpanym organizmem ma nikłe szanse. Wtedy mówi się, że medycyna naturalna jest nieskuteczna, bo wykończyła pacjenta. To ulubiony argument przeciwników – przecież mógł się leczyć – a tymczasem poszedł do znachora. Na totalnie zdewastowany organizm nic się już nie poradzi (www.wolne media.net).

                                       Natura i jeszcze raz natura -  rada 100 - latków

   W ostatnich latach miałem okazję rozmawiać z kilkoma 100 – latkami, mieszkańcami powiatu kaliskiego. Każdego z nich pytałem o stosowaną dietę i najskuteczniejsze leki. W kwestii diety przeczyli wszystkim naukowym zaleceniom zdrowego jedzenia. Po prostu całe życie jedli na co danego dnia mieli ochotę. Prawda jest, że prawie przez całe życie spożywali mięso pochodzące ze zwierząt własnego chowu a warzywa z własnego ogrodu, a mąkę kupowali w młynie. Np. nieżyjący już  100 – latek z Zagorzyna, na własne potrzeby hodował króliki i kury, w tym także nioski. O specyficznej diecie jednej ze 100 – latek opowiadała jej córka - jak sięgam pamięcią mama każdego dnia na śniadanie jadała jajka pod różnymi postaciami. Żaden ze 100 – latków nie prowadził aestetycznego trybu życia, mężczyźni nie gardzili alkoholem, choć nie przesadzali. Papierosy też nie były im obce. Ale wszyscy ciężko pracowali, spędzając większość czasu na świeżym powietrzu. Żaden z nich nie przepadał za lekarzami. Woleli czosnek, cebulę, miód i mleko od chemicznych leków.

    Czy nie warto wsłuchiwać się w to co mówili i mówią 100 – latkowie, a nie teoretycy - naukowcy, szczególnie ci, którzy zaprzedali się koncernom farmaceutycznym? Może lepiej być mniej nowoczesnym i wrócić do korzeni naturalnej medycyny. W przypadku złego samopoczucia nie jechać na stację paliwową po chemiczne nowości, a skorzystać z „babcinych” sposobów. Mieszkający na wsi mają leki niemal za oknem, na pobliskiej łące a często we własnym ogródku, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę.

(grz)

 

Aktualizacja: 09/09/2025 11:09
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do