
Film o legendarnym Janku Wiśniewskim i tragicznych wydarzeniach grudnia 1970 r. miał swoją ogólnopolską premierę 25 lutego. Tego dnia dotarł również do Kalisza, wraz z Michałem Pruskim i Mirosławem Piepką, autorami scenariusza. „Czarny czwartek” obejrzeliśmy razem z młodzieżą kaliskich szkół i organizatorami pokazu w kinie Apollo
– Tłum podszedł pod komitet. Ludzie byli otoczeni przez wojsko i milicję, ale ktoś z nimi rozmawiał. W trakcie pertraktacji rzucano jakieś wyzwiska. Pojawił się nawet 10-letni chłopiec, jedni twierdzą, że z tornistrem, inni – że z siatką z zakupami. Któryś z ZOMO-wców wyskoczył z szeregu i na oczach tłumu przewrócił chłopca uderzeniem pałki. Potem stanął mu na szyi i zmienił go w krwawą miazgę. Wtedy ludzie rozerwali tego ZOMO-wca, rozgonili uzbrojony kordon i podpalili komitet. Następnego dnia z odległości 15 metrów strzelano do ludzi, którzy chcieli wyjść ze Stoczni Gdańskiej, a jeszcze następnego była masakra w Gdyni. Niektórzy twierdzą, że to był akt zemsty – relacjonował w miniony piątek na łamach Gazety Wyborczej reżyser filmu Antoni Krauze. Zwolennikami podobnej tezy zdają się być także obaj scenarzyści. W „Czarnym czwartku” jest ona wyraźnie zaznaczona. O tym, że nadchodzące wydarzenia w Gdyni mogą być prowokacją ze strony komunistycznych władz, mówi z ekranu admirał Ludwik Janczyszyn. 16 grudnia 1970 r., a więc w przeddzień gdyńskiej masakry, dowództwo Marynarki Wojennej interweniowało w tej sprawie u władz politycznych. Admirałowie argumentowali, że następnego dnia robotnicy nie powinni dotrzeć do stoczni, bo czekały tam na nich będą milicja i wojsko, gotowe otworzyć ogień. Aby do tego nie doszło, można np. wstrzymać dostawy prądu, unieruchomić w ten sposób trójmiejską kolej elektryczną, a wraz z nią zatrzymać robotników z dala od stoczni. W odpowiedzi usłyszeli, że to nie ich sprawa i że Marynarka powinna skoncentrować się na własnych zadaniach. M. Piepka i M. Pruski podkreślają, że w czasie grudniowych wydarzeń Marynarka Wojenna jako jedyny rodzaj sił zbrojnych zachowała się przyzwoicie wobec protestujących, a marynarze ograniczyli się do ochraniania wyznaczonych obiektów. To jednak mało wobec faktu, że do bezbronnych strzelało polskie wojsko, czasem bardziej gorliwie niż milicja. W scenie rozgrywającej się w Komitecie Centralnym PZPR tej gorliwości wojska dziwi się nawet I sekretarz Władysław Gomułka (w tej roli sugestywny i zaskakująco podobny do tow. „Wiesława” Wojciech Pszoniak). Czy w sytuacji, gdy o sprawstwo kierownicze grudniowych mordów wciąż spierają się historycy, a sądy nie wydały w tej sprawie wyroków skazujących, możemy mówić o komunistycznej prowokacji? – Nie możemy stwierdzić tego jednoznacznie, ale wiele jest przesłanek, które na to wskazują. Na tych ludzi zastawiono pułapkę koło stacji Gdynia-Stocznia. Ludzie pakowali się tam pod kule jak w worek. Nie było nawet dokąd uciekać, bo z tyłu napierali następni. Dziwne tylko, że strzelało wojsko i że ostrzał prowadzony był także z helikopterów, choć żaden z lotników się do tego nie przyznał – mówi M. Pruski. Obaj z M. Piepką byli wtedy nastolatkami, uczniami jednego z liceów w Sopocie. Dobrze pamiętają tamte grudniowe dni.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie