
Jest godzina 4, może 5 nad ranem. Nie wie dokładnie, ale czy to ważne? Ludzi w salonie i tak już nie będzie.
Z mieszkania ma tam blisko, a po drodze nikt go nie mija. Idzie z zaciśniętymi pięściami. Na głowie ma kaptur, na twarzy stary podkoszulek. Chociaż złość w nim buzuje, musi zachować minimum ostrożności. Już mu pokaże, co czeka tych, którzy próbują z nim zadzierać. Kiedy dociera na miejsce, powoli otwiera przeszklone drzwi. Z pomieszczenia na ulicę wylewa się światło, słychać szum automatów do gier. Mirosław leży na kanapie i śpi. Podchodzi do niego bardzo powoli, pierwszy cios zadaje tak mocno, żeby mieć pewność, że otumaniony ochroniarz nie będzie się bronił. Wprawdzie na początku próbuje, ale i tak nie ma z nim szans. Zaskoczenie przegrywa z gniewem. Już w trakcie przesłuchania oskarżony Paweł W. przyznał: – Teraz już wiem, że waląc czyjąś głową w ścianę, można go zabić.
Paweł wie, że jest inny niż pozostali ludzie. Zdaje też sobie sprawę z tego, że wizje, które czasami ma, nie są prawdziwe, jednak kiedy się pojawiają, nie potrafi nad nimi i sobą zapanować. Tak było kiedyś w więzieniu. W celi siedział z kanibalem. Wiedział, że ten chce go zjeść. Postanowił, że zabije go pierwszy. Wybił szybę w oknie i kawałkiem szkła próbował poderżnąć tamtemu gardło. Nie udało mu się, kanibal przeżył, a jego wywieźli do szpitala do Łodzi. Potem zdał sobie sprawę, że to wszystko nie było prawdą, że tylko mu się wydawało, ale na skruchę było już za późno. Co gorsza – wiedział wtedy, że takie myśli kiedyś wrócą. Leczył się psychiatrycznie, przeszedł odwyk, bo był czas, że trochę za dużo pił, ale teraz już go nie ciągnie. Wypije raz w tygodniu, jak ma ochotę. Najgorsze jest to, że wszyscy ciągle mają go za wariata. W sumie ich rozumie, bo zdarza mu się walić głową w ścianę i krzyczeć na ludzi, tych bliskich i tych obcych też. Potem to mija, ale ludzie tego nie rozumieją, że to choroba, a on tego wcale nie chce.
Rok na wolności
Kiedy jako 30-latek wyszedł w 2015 r. z więzienia, ciągle był pod opieką psychiatry. Brał leki. Początkowo mieszkał z mamą, ale kiedy ta przeprowadziła się do córki, został bezdomnym. Rozumiał, dlaczego matka nie wzięła go ze sobą. W mieszkaniu siostry nie było miejsca, było za to małe dziecko. Kobiety bały się, że coś mu zrobi. Jakoś sobie radził, spał u znajomych i po klatkach schodowych, ale stamtąd wyganiali go ludzie. W listopadzie 2015 r. pozwolił mu u siebie zamieszkać kolega Patryk. Potem dostał pracę jako pomocnik stolarza. Miał pieniądze, więc czasami mógł zaszaleć. Najbardziej lubił automaty do gier. Przyznaje, że grał dużo. Raz w życiu wygrał cztery i pół tysiąca złotych, to trochę kasy miał. Generalnie jednak przegrywał. To mu nie przeszkadzało. Kiedy nie miał pieniędzy, i tak chodził do salonów. Patrzył, jak inni grają. To denerwowało Mirosława, który był ochroniarzem jednego z takich punktów. Dwa razy zdarzyło się, że Paweł przyszedł, zachowywał się dziwnie, a w tylnej kieszeni spodni miał drut. Mirosław domyślał się, że po to, by otworzyć któryś z automatów. Ochroniarz przyznał, że trochę bał się „cyborga”. Tak nazywał Pawła, bo ten chodził jak robot.
„Miał w ręku siekierę”
W sobotę Paweł nie miał kasy. Nie miał też pomysłu na wieczór, więc przeszedł się jak zwykle do salonu gier. Był styczeń, na dworze zimno, a wnętrze salonu kusiło ciepłem i znanym szumem automatów. Chciał tylko postać, ogrzać się, wypalić papierosa. W salonie nikogo innego nie było. Mirosław nie chciał z nim przebywać sam na sam, powiedział więc, że to lokal prywatny i skoro nie gra, to ma wyjść. Wywiązała się dyskusja, która jednak, zdaniem Mirosława, do niczego nie prowadziła. Wyszedł na zaplecze. Kiedy wrócił, w ręku miał siekierę. Spokojnym głosem zapytał:
– Co? Nie wyjdziesz? Paweł nie był głupi, dopalił papierosa i opuścił lokal.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie