
Duża Scena w kaliskim teatrze jest duża tylko z nazwy. O jej niewielkiej pojemności przekonujemy się przy okazji takich przedsięwzięć, jak „Summertime”. Premiera tego widowiska muzycznego w reżyserii Wojciecha Kościelniaka odbyła się w minioną sobotę. Od razu powiedzieć można, że tytuł ten nieprędko zejdzie z afisza
Dwadzieścia szlagierów ery
swingu śpiewanych i tańczonych przez szesnastkę aktorów to już sporo, a dodać do tego trzeba pięcioosobowy zespół instrumentalny grający na żywo, choć schowany w cieniu w głębi sceny. Reżyser, który był tu jednocześnie autorem scenariusza, zabierając się za „Summertime”, miał zasadniczo dwa wyjścia. Mógł skupić się na samych tylko piosenkach i układach choreograficznych, albo też próbować obudować je jakąś fabułą i systemem znaczeń odsyłających widza również poza muzykę. Wybrał to drugie. Wykonawców piosenek, którzy w spektaklu tym są jednocześnie odtwórcami ról aktorskich, dobierano z dużą starannością. W szesnastoosobowej stawce znalazło się troje kaliszan (Kama Kowalewska, Zbigniew Antoniewicz i Szymon Mysłakowski), a pozostali wyłonieni zostali w ogólnopolskim castingu. Dla jednych i drugich warunkiem do spełnienia było wykazanie się odpowiednimi umiejętnościami wokalnymi i tanecznymi. M.in. dlatego właśnie muzyka w tym spektaklu nie ucierpiała, ani też nie została przyćmiona innymi elementami scenicznego przekazu, choć tych ostatnich było sporo.
W.Kościelniak w „Summertime” nie opowiada nam jednej historii, a w każdym razie nie jest to historia opowiadana w sposób linearny. Ma swój moment początkowy, którym jest przybycie grupy emigrantów do Ameryki, później jednak przeskakuje z jednego epizodu w drugi, bywa też, że przenosi się nagle z lat dwudziestych w pięćdziesiąte czy nawet we współczesność. Wspólnym mianownikiem i spoiwem dla tego spektaklu jest wierność pewnej modzie kulturowej związanej z czasami świetności brodwayowskiego musicalu. Przejawia się to nie tylko w stylistyce muzycznej, ale też np. w sposobie ubierania się, fryzurach itp. Ktoś powie, że czasy swingu to już zamierzchła przeszłość, a opowiadać o Ameryce i jej kulturze masowej można równie dobrze, używając do tego celu atrybutów rock and roll`a lat pięćdziesiątych, kontrkultury lat sześćdziesiątych, disco czy punku lat siedemdziesiątych, grunge’u lat dziewięćdziesiątych itd. To prawda, tyle tylko, że twórca tego przedsięwzięcia stanął przed wyborem stylu i konwencji najbardziej dla Ameryki reprezentatywnych, najściślej jej własnych, a jednocześnie szeroko znanych w świecie. I wybrał chyba trafnie.Czy jest w kulturze masowej coś bardziej amerykańskiego niż broadwayowski musical? Jest. Nazywa się country and western. Ale chyba nie chcielibyśmy oglądać opery o kowbojach?
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Godne polecenia-nagłośnienie super. Widowisko z "żywą" orkiestrą-tego jeszcze nie było w kaliskim teatrze. Brawa dla muzyków. Najlepsze miejsca na balkonie.