
Piotr Sobolewski
Przyjeżdżający do naszego pięknego Kalisza turyści raczeni są zwykle niebywale zajmującymi historiami serwowanymi przez przewodników. Słuchają ich z tchem zapartem (albo przynajmniej udają, że im ten dech zapiera) – wszystko arcyciekawe, ładne, cacy, „podoba nam się niezwykle” itd. Ale – o ile przewodnicy wcześniej nie wyprowadzą komentarzy wyprzedzających – prędzej czy później padają zwykle z ich strony trzy sakramentalne pytania. Po pierwsze: skoro jesteście najstarsi to gdzie macie ruiny Koloseum lub choćby warowni z mostem zwodzonym, po drugie: co z kaliskimi fortepianami i po trzecie: a są u was podziemia? Z odpowiedziami na pierwsze dwa pytania kaliscy przewodnicy (czołówka krajowa) rozprawiają się w mig, przy trzeciej kwestii pojawiają się już pewne wątpliwości i ambiwalencje a komentarz zmierza niebezpiecznie w kierunku sofistyki. Zatem – jak to jest z kaliskimi podziemiami?
Kalisz – jak przystało na szanujące się miasto średniowieczne – niewątpliwie wyposażony był w podziemne przejścia. Nie powstawały one oczywiście bynajmniej po to by budzić sensację i zaspokajać niezdrową ciekawość ludzi żyjących kilka wieków później ale spełniały istotną rolę w systemie obronnym miasta. Ale kłopot w tym, że nie za bardzo wspominają o nich jakiekolwiek źródła pisane. Ani te „z pierwszej ręki” czyli pochodzące z czasów średniowiecza, ani późniejsze. Pewną nadzieję daje zaledwie jeden dziewiętnastowieczny zapis sporządzony ręką franciszkanina o. Leona Norasa, przebywającego do 1864 r. w kaliskim klasztorze. Opisując w kronice franciszkańskiej „Repertorium Conventus Callissiensis Ordinis Fratrum Minorum…” wielką powódź, jaka nawiedziła nasze miasto w sierpniu 1854 r. wspomina przy okazji o podziemnych przejściach. Informację tę upowszechnił Józef Raciborski w swej pracy „Monografia Kalisza”, pisząc m.in. „...Pod klasztor oo. Franciszkanów istniejące sklepy, piwnice i podziemia zalała woda, która przedostała się tam starożytnym korytarzem, sklepionym, wychodzącym spod refektarza klasztornego poza koryto Prosny w kierunku Rypinka i Starego Miasta. Gwardjan konwentu, o. Erazm Niedzielski, zapuściwszy się nieopatrznie w podziemia, w celu przekonania się o stanie wody, został przez cofające się fale w wymieniony korytarz porwany, gdzie też śmierć i mogiłę znalazł, ciała bowiem odszukać nie zdołano, zwłaszcza, że korytarz, podmyły przez wodę, w części zawalony został...”.
Sugestię, że wielebnym ojcem niekoniecznie kierowała wówczas li tylko chęć „przekonania się o stanie wody” ale także pragnienie zabezpieczenia przed powodzią gromadzonych tam cichcem dóbr doczesnych zawarł w swojej legendzie pt. „O Rokicie i franciszkańskim skarbie” Eligiusz Kor-Walczak. Według niej pobożny ojciec „(…) mimo swej teologicznej wiedzy miał jedną brzydką słabość: wielkie przywiązanie do pieniędzy. Gromadził je potajemnie w podziemiach klasztornych. Podziemia te łączyły się z korytarzami podziemi miejskich, służących niegdyś do celów obronnych. Dziwili się przymierający głodem zakonnicy, dlaczego ginie każdy grubszy grosz i czemu klasztor popada w długi”. No i kiedy w czasie wielkiej powodzi gwardian dokonywał kolejnej inspekcji swych skarbów (sprawiedliwie przyznajmy, że wówczas miał nawet zamiar część z nich przeznaczyć na pomoc dla kaliskich powodzian) przegrał jednak duchową walkę z brzydkim diabłem, uległ ponownie żądzy pieniądza, przerwał egzorcyzmy i efekt już znamy… – popłynął.
W 1857 r. kolejny gwardian kaliskiego konwentu, o. Sebastian Martyński odbudował część tych podziemnych przejść, co przyniosło jemu i kilku bardziej zaangażowanym w powstanie styczniowe ojcom ratunek – osiem lat później tymi podziemiami zdołał wymknąć się carskiej obławie. I wtedy z polecenia władzy zostały one „zasypane gruzem i zamurowane...”. Czy na pewno i czy na trwałe?
Istnienie podziemnego korytarza biegnącego od kościoła oo. Franciszkanów w kierunku Rypinka i Starego Miasta a w wersji ekstremalnej nawet do… Chełmc, jest hipotetyczne (powiedziałbym: bardzo hipotetyczne), choć ich przebieg pod pobliskimi przecież murami obronnymi byłby uzasadniony chęcią zabezpieczenia ewentualnej drogi wyjścia z oblężonego miasta. Ale aż tak daleko? Gdyby to była prawda byłoby to zaiste nowatorskie rozwiązanie w dziedzinie budowy podziemnych przejść. Zauważmy, że ów przekop musiałby bowiem przechodzić pod korytem Prosny. I co wy na to – inżynierowie od konstrukcji tunelu pod kanałem La Manche (nie mówiąc już o rodzimych specach w Świnoujściu)? Czerpaliście wzorce z rozwiązań w XVI-wiecznym Kaliszu tylko się nie chcecie do tego przyznać. Oj, nieładnie…
Zdecydowanie bardziej prawdopodobne jest istnienie w naszym mieście podziemnego korytarza prowadzącego również od kościoła franciszkańskiego ale w drugą stronę. Proboszcz parafii w Kościelnej Wsi ks. Józef Dudziński wspominał: „...Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem wchodziliśmy do takiego tunelu wejściem znajdującym się w pobliżu kościoła oo. Franciszkanów, gdzieś z okolicy obecnego parkingu. Przemieściliśmy się pod ziemią kilkadziesiąt metrów w stronę ratusza”.
Tym „szlakiem” wędrował też tuż przed II wojną pan Stefan Piotr Zalwert: „...Któregoś sierpniowego popołudnia postanowiłem udać się na ul. Św. Stanisława, gdzie trwały właśnie, dość już daleko zaawansowane, prace ziemne przy wymianie wodnego rurociągu (…) zaczęliśmy ostrożnie zsuwać się po linie do jakiejś, zionącej na razie jeszcze ciemnością, głębokiej jamy. (…) w ostrym świetle latarek mogliśmy się dokładnie zorientować, że znajdujemy się na dnie jakiegoś bardzo długiego korytarza, gdyż jeden z przeciwległych jego końców jeszcze pozostawał w całkowitym mroku. Korytarz ten, swoim wyglądem, przypominał jakby wnętrze sztolni, bowiem ściany były dość szczelnie obudowane warstwą z grubych bali drzewnych. Poza tym konstrukcję jego wzmacniały skośnie zamocowane żerdzie. Posuwaliśmy się dokładnie w kierunku Placu Ratuszowego w wolnym tempie, gdyż od czasu do czasu drogę zagradzały nam tamte skośne umocnienia. (...) W miarę upływającego czasu, zacząłem w pewnej chwili odczuwać jakby trudność w normalnym oddychaniu. (...) Zaniepokojony tą sytuacją, po krótkim zastanowieniu się, zadecydowałem jednak powrót „na Ziemię”. Z perspektywy czasu należy dziś żałować, że nie posiadaliśmy przy sobie aparatu fotograficznego....” (cytaty przytaczam za opracowaniem J.A. Splitta)
Innym tropem jest odkrycie w 1912 r. przez robotników budowlanych pracujących w piwnicach tzw. Bursy Karnkowskiego na rogu Rynku i Piekarskiej (po zburzeniach w 1914 r. stanęła tam inna już kamienica, w której znalazł się obecnie m.in. optyk). Odkryli oni, że pod miejscem robót jest podziemne pomieszczenie. Miało to być pomieszczenie niezbyt duże, w którym miały znajdować się cztery wrota. Za jednymi z nich szedł korytarz prowadzący w kierunku kościoła Św. Józefa i tam znajdowały się nawet trumny. Później właściciel lokalu „na górze” kazał (po co mu taka antyreklama) te wejścia zamurować.
Na temat istnienia w naszym mieście podziemi wypowiadało się już wielu specjalistów, m.in. ceniony historyk i regionalista Maciek Błachowicz czy architekt Przemek Wierzbicki na łamach naszego „Życia Kalisza”. Drugi z panów jest w kwestii istnienia w Kaliszu systemu podziemnych korytarzy raczej sceptyczny – ja jednak, choćby jako kaliski przewodnik, który mógłby o tym opowiadać, pozwolę sobie wciąż być w tej materii optymistą. Może nawet ktoś odkryje je w wersji All inclusive – biegnące wręcz dalej – z Rynku do kolegiaty – bazyliki (św. Józefa) i za mury obronne za nią.
Mój Boże, póki co wychodzi jednak na to, że porządnych lochów nie miał nawet kaliski zamek – przynajmniej nic o nich nie mówią dokumenty. Złoczyńców, których wypadało tam za karę trochę potrzymać lokowano na „górze”, na zamkowym dziedzińcu w jakiś zaledwie ziemiankach, które w dodatku sami musieli sobie sklecić. A skazanego w Kaliszu na śmierć za rozboje i knowania przeciw królowi Kazimierzowi Maćka Borkowica na „odsiedzenie wyroku” czyli śmierć głodową odesłano do zamkowych lochów w odległym Olsztynie koło Częstochowy. Ale, skoro już zajrzeliśmy w te okolice, przy okazji warto przypomnieć, że nawet stosunkowo niedawno przy okazji poważnych (i głęboko zakrojonych) robót ziemnych w okolicy ulicy Grodzkiej i wejścia na dziedziniec pocztowy natrafiono na piętrowo ułożone dwa (trzy) poziomy fundamentów istniejących tam kiedyś domów. To dowodzi, że Kalisz leżał kiedyś jakby niżej a poziom ulic i placów, po których dzisiaj chodzimy, jest w stosunku do tego z czasów średniowiecza wyższy o około 4 a nawet 6 i więcej metrów. No, ale to nijak nie przybliża nas do odkrycia kaliskich lochów.
cdn.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
"Życie Kalisza" dwukrotnie podało, że to ja jestem odkrywcą kaliskich lochów.
I tu są:
A co do fortepianów - nawet w Hajnówce byłem pytany, czy u nas jeszcze je robią.