Reklama

Bale, maskarady, mariaże

21/01/2011 11:23

O dawnym karnawale

Pan Szczepankiewicz uczy tańczyć, pan Stanisławski, charakteryzator, dokleja brody, w sklepach subiekci mają pełne ręce roboty. Rodzice szykują swoje pociechy na pierwsze bale i mocno ściskają pugilaresy w rękach... W czasie karnawału, korzystając z krótkiej chwili ożywienia, miasto nadzwyczajnie się stroiło. Dawne zabawy wymagały  zasobności kieszeni. Jak się do nich przygotowywano?

Od lat 70. XIX w., a więc od czasu gdy zaczął wychodzić przesławny „Kaliszanin”, bale dla lokalnych gazet były jednym z ważniejszych tematów. Szeroko je opisywano, komentowano, zachęcano do zabawy i… utyskiwano, kiedy karnawałowy ruch zdawał się słabnąć. Działo się tak z różnych przyczyn. Obok względów towarzyskich, trzeba wymienić powody czysto praktyczne. Bale na krótki czas wypędzały nudę znad Prosny, będąc doskonałą okazją do tańca, plotkowania oraz kojarzenia par. Zyskiwały także, co oczywiste, lokalne sklepy, gdzie zaopatrywano się w materiały potrzebne do szycia niecodziennych kreacji. „Ruch karnawałowy pierwsze u nas zaznaczyły sklepy, wystawiając w oknach kosztowniejsze materie, wiotkie batysty, barwne muśliny i różnego rodzaju wachlarze. W ślad za wystawami młodzież płci obojga krząta się nad urządzeniem całego szeregu wieczorków prywatnych, stowarzyszenia zaś organizują bale, które z pewnością ożywiają nieco nasz Kalisz, a przyczynią się niezawodnie do niejednego mariażu, czego nadobnym naszym kaliszankom, a i młodzieży szczerze życzymy, toć łatwiej we dwoje znosić kar – nawał” – dowcipnie puentowała „Gazeta Kaliska” z 1899 r.

Przepis na bal
W dawnym Kaliszu trzy bale uznawano za najbardziej prestiżowe: ratuszowy, cyklistów i towarzystwa muzycznego. Do 1890 r., kiedy odbyła się pierwsza zabawa w nowo oddanym budynku magistratu, tę kolejność należałoby odwrócić. Jednak to ta przyćmiła wszystkie pozostałe. Spróbujmy to sobie wyobrazić. Zbliża się dziesiąta wieczór 11 stycznia. Przed oświetlony ratusz zajeżdżają powozy i dorożki. Przystają po przeciwnej stronie od dzisiejszego wejścia, bo tam wówczas znajdowała się fasada. Wysiadają strojne damy i „wyfraczeni” panowie. Swoje futra oddadzą służbie czekającej na przybyłych w dobrze ogrzanym przedsionku. Cały hol na przekór styczniowej aurze tonie w kwiatach. Sala balowa jest już tuż-tuż. Poprowadzą do niej schody wysłane dywanem. „Sala imponujące robi wrażenie: gustownie udekorowana i rzęsiście oświetlona ma w zupełności charakter wielkomiejski i jak dla takiego jak Kalisz partykularza [prowincji] jest luksusem. W czterech górnych lożach i na balkonach zastawiono krzesła dla osób chcących przyglądać się tanecznikom, orkiestrę smyczkową ulokowano w jednej z lóż (…)”. Do poloneza staje kilkadziesiąt par. Następnie tłum zawiruje w walcach, kontredansach, mazurach… O godzinie drugiej balowicze udadzą się do czterech magistrackich pokoi. Tutaj na głodnych i zmęczonych czekają stoły suto zastawione przez Jana Przybylskiego, ówczesnego właściciela hotelu Berlińskiego (mieścił się przy ul. Mariańskiej). Zabawa kończy się o 6 rano kotylionem. Ostatni goście wychodzą godzinę później.
Suto zastawione stoły… Co to znaczy? Od osiemnastowiecznych „redut”, jak wówczas nazywano bale, nic nowego nie wymyślono. Obok wystawnej kolacji obowiązkowo w karnawałowym menu musiały się znaleźć cytrusy, lody, cukry rozmaite (słodycze), ciasta, napoje chłodzące („limoniaty”, „orszady”) oraz wina różnego gatunku.  W zestawie z 1887 r. znalazły się również pieczone kasztany.  
Do przystrojenia tanecznych sal przykładano dużą wagę. Na przełomie wieków najbardziej reprezentacyjne zabawy uświetniał swoim kunsztem Wincenty Boretti, doskonały fotograf, autor znakomitych widoków miasta. Udekorowana przez niego siedziba cyklistów w styczniu 1896 r. wyglądała tak: „Ściany pokryte girlandami zieleni, przystawkę przy głównem wejściu zamieniono na uroczy buduar, w rogach wśród krzewów ustawiono wielkie lustra, cała zaś lewa ściana poświęcona została emblematom sportu, muzyki, straży ogniowej i wioślarstwa, wśród których widniał na froncie pięknie uwity z zieleni i kwiatów wyraz „witajcie!”. Ulotne elementy scenografii, szkoda, nie miały szans dotrwać do naszych czasów. 
Uczestnictwo w balu musiało kosztować. Oprócz biletu, za który zwyczajowo trzeba było zapłacić kilka rubli (dużo!), wydatki ponoszono na odpowiednie stroje oraz naukę... Bo tańczyć może każdy, ale nie każdy potrafi, a ten kto nie potrafił w XIX w., samoistnie wykluczał siebie z towarzystwa. Kaliszanom swoimi umiejętnościami służyło kilku nauczycieli. Zipser uczył przy ul. Piekarskiej, Szczepankiewicz lekcji tańców salonowych udzielał przy ul. Sukienniczej, Emilia Müller zapraszała chętnych do domu przy Stawiszyńskim Przedmieściu (okolice pl. Kilińskiego), Owerłło swoją szkołę otworzył (otworzyła?) w byłej fabryce fortepianów Hintza obok ojców franciszkanów. Ogłoszenia o nauce najczęściej pojawiają się po Trzech Królach, kiedy rozpoczynała się karnawałowa kulminacja. 
Suknie, fraki, sale lśniące od długo froterowanych podłóg, muzyka, wodzireje – czego brakuje? Nieodzownym elementem każdej przyzwoitej zabawy były toasty – oratorskie popisy kurtuazji. Winszowano sobie długo i wzajemnie, co nigdy nie umknęło uwadze lokalnych żurnalistów. 

Maski
Jeszcze jedną atrakcją starano się zainteresować kaliszan – maskaradami. Organizowano je od XIX stulecia po międzywojnie z podziwu godnym zapałem i najczęściej, niestety, mizernym skutkiem. W styczniu 1888 r. zabawę miała tylko jedna osoba – wścibski dziennikarz. „Północ wydzwania zegar kościelny, gdy wchodzimy na salę maskaradową. Na pierwszy rzut oka zadziwia nas panująca tu cisza…i separatyzm: pod jedną ścianą siedzi w milczeniu rzędem kilkanaście masek, okrywających oblicza wyłącznie płci pięknej, pod drugą – płeć brzydka, ale bez masek zdaje się z oddalenia robić studia fizjologiczne; tylko od czasu do czasu zjawi się jakaś postać na pustym terenie jak gdyby wyzywając… do intrygi milczące strony (…)”.
Organizatorzy nie zrażali się niepowodzeniami. Tradycyjnie co karnawał zapraszano na cztery bale maskowe. Prym w ich organizowaniu wiodły trupy teatralne goszczące nad Prosną, dlatego wieczory w tym przypadku najczęściej urozmaicały farsy bądź kabarety.
Profesjonalnie do podobnych hulanek w latach 60. i 70. XIX w. przygotowywał teatralny fryzjer i charakteryzator Stanisławski. W jego zakładzie przy ul. Piekarskiej można było nie tylko zadbać o odpowiedni makijaż, ale także wypożyczyć perukę, brodę czy faworyty (baczki).

Jak się żenić…
Dla panien i kawalerów zimowy czas obfitował w szczególne emocje. Podczas licznych wieczorków tańcujących szukano potencjalnych kandydatów do małżeństwa. Aby młodzi nie postradali głów z przejęcia, ktoś musiał stać na straży moralności. Oprócz matek, ojców i ciotek do grona obrońców cnót dołączyła gazeta, która przypominała „panienkom, że powaby ich zależą na dobrem wychowaniu, wdzięku młodości, wykwintnym ułożeniu, a nie na kosztownych atłasach i aksamitach, rujnujących kieszeń rodzicielską”. Wesela były pożądaną rekompensatą za karnawałowe zbytki: „Małżeństwa są u nas na porządku dziennym, chociażby następstwem rozbudzenia w ostatnich czasach życia towarzyskiego u nas był tylko ten jeden objaw, już by ono [życie towarzyskie, tj. bale] dobrze zasłużyło się społeczeństwu”.  
Nie bez przyczyny właśnie w okresie karnawałowym „Kaliszanin” z 1878 r. informował, że w Warszawie podczas wesel podaje się czekoladki z fotografią panny młodej.

Zamiast szampana
Czy można było bawić się taniej? Wszystko zależało od klasy społecznej. Za wejście na zabawę ludową urządzoną w 1898 r. w jadłodajni przy Nowym Rynku („w domu p. Eckerta, na dole w oficynie”) mężczyźni płacili 10 kopiejek, kobiety wchodziły za darmo. Oficjalnie przybytek nazywano elegancko herbaciarnią. Zajmowała ona cztery pomieszczenia, z których jeden przeznaczona na kuchnię. Na czas zabawy stoły przykryte białą ceratą zapewne rozstawiono pod ściany. W miejscu kontrolowanym przez władze obowiązywał zakaz picia alkoholu. Dlatego największym zainteresowaniem podczas tej karnawałowej nocy cieszyła się… herbata z cytryną (cena:1 kopiejka). Jak odnotowano, bufet wydał kilkaset szklanek, hmm, złocistego napoju.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do