Reklama

Bił młotkiem po głowie, ciężko rannego wyniósł na klatkę schodową

17/01/2018 15:09

Ruszył proces o zabójstwo

26-letni Mateusz L. wyszedł z więzienia. Było co świętować. Znalazły się i pieniądze, więc razem ze swoją dziewczyną trochę wypili. Ile? Nie pamięta. Może z pięć piw, spirytus i wódkę. Zresztą był to czwarty dzień libacji – to i flaszki się mieszały. Siedzieli od rana razem z Mariuszem, który mieszkał u Nataszy od miesiąca, bo jego kobieta wyrzuciła go z domu. Podobno nic między nimi nie zaszło, ale w czasie rozmowy padło, że się jednak kiedyś pocałowali. Poza tym Mariusz ją, jego dziewczynę, popchnął, wprawdzie niezbyt mocno, ale tak, że upadła. Czy to miało wpływ na to, że wziął młotek i zaczął Mariusza bić? Nie wie. Nie wiedział też, że trafia w głowę, a nie w palce i dlatego dwa dni później Mariusz umrze w szpitalu. Czy przyznaje się do zabójstwa? „Nie. Chciałbym powiedzieć, jak było, co nie?”

Był 7 kwietnia 2017 r. 36-letnia Natasza A. mieszkała przy jednej z ulic w centrum miasta. Jej chłopak 36-latki, 27-letni Mateusz L., opuścił kilka dni wcześniej zakład karny i zamieszkał u swojej dziewczyny. Tego dnia pili od rana. W mieszkaniu było kilka osób, w tym matka Nataszy. Mariusz od rana miał coś do 36-latki, a to ją kopnął, a to uderzył. Wieczorem, koło godz. 20, nagle wstał, w ręku miał młotek. Mateusz mu go odruchowo wyrwał, nie wiedział przecież, jakie tamten ma zamiary. Znał takie libacje dobrze. Na jednej oberwał nożem, na innej pobili go kijem i skopali. Wystraszył się tego młotka i tego, co Mariuszowi może przyjść do głowy. To, że zaczął go nim tłuc, też wyszło jakoś odruchowo. Mariusz nakryty był kocem, wystawały mu tylko palce rąk, to po nich przecież bił. Skąd miał wiedzieć, że młotek trafia jednak w głowę? Kiedy Mariusz krzyknął „zostaw mnie”, to go zostawił. Że nie roztrzaskał mu palców, tylko czaszkę, zorientował się po tym, jak z głowy Mariusza zaczęła cieknąć krew i przestał się ruszać. – Ja mówiłem do mamy Nataszy, czy ma telefon, bo nie mogłem znaleźć swojego. Wezwałem karetkę. Zacząłem akcję reanimacyjną, ale później zszedł jakiś pan z góry i ją przejął, bo ja byłem pijany – powiedział Mateusz L. podczas pierwszej rozprawy.

Zmieniona wersja zdarzeń
Taką wersję wydarzeń oskarżony przedstawił podczas pierwszej rozprawy przed Sądem Okręgowym w Kaliszu. Zdecydowanie różniła się od tego, co zeznawał podczas postępowania przygotowawczego. Wtedy twierdził, że dzień spędził poza mieszkaniem, m.in. wypił pięć piw z kolegą na plantach, a Mariusza znalazł po powrocie do kamienicy – leżącego na klatce.
– Dlaczego wtedy tak pan mówił?
– Bałem się odpowiedzialności – odpowiedział na pytanie sędziego. 
– W jaki sposób Mariusz S. znalazł się na klatce schodowej?
– My z Nataszą go wynieśliśmy. Nie wiem, dlaczego przeciągnęliśmy go na korytarz, nie wiem, czyj to był pomysł. Ja trzymałem go tak normalnie, pod pachy, a Natasza za nogi. Ja myślałem, że my go wyniesiemy, on poleży z pięć minut, wstanie i przyjdzie do nas. Jak policja przyjechała, to byliśmy w domu, ja ze zdenerwowania kręciłem papierosa. W ogóle nie widziałem, żeby on krwawił.

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do