
Na zaproszenie Mariusza Ziętka w hali OSRiR w Kaliszu gościł Krzysztof „Diablo” Włodarczyk - zawodowy mistrz świata w boksie w kategorii junior ciężkiej. W trakcie Młodzieżowych Mistrzostw Polski w Kickboxingu chętnie rozmawiał z kibicami, rozdawał autografy i znalazł również czas na rozmowę z naszą redakcją.
- Pamięta pan tę halę sprzed lat, gdy zdobywał pan w niej młodzieżowe mistrzostwo Polski w boksie. Co zostało w pańskich wspomnieniach z tamtego czasu?
- Nie ma co ukrywać, że pamiętam tamte mistrzostwa jakby przez mgłę. Ale jeśli się nie mylę, to stoczyłem trzy walki, a w całym turnieju wystąpiło chyba ponad 100 zawodników. Przyjechałem z Warszawy prosto na wagę i mówiono, że traktuję te zawody z pewną nonszalancją. Nic takiego nie miało miejsca, po prostu był spokój w głowie. Wszystkie trzy walki zakończyłem wtedy przed czasem. Pamiętam też niesamowity klimat w hali, w której było bardzo wielu kibiców. To był już jednak schyłek dobrych czasów polskiego boksu amatorskiego. Później z roku na rok ubywało i publiczności, i zawodników startujących w turniejach – nawet tych mistrzowskich.
- Czy wówczas, po tych kaliskich mistrzostwach, podjął pan decyzję, że przechodzi pan na zawodowstwo?
- Tak można powiedzieć, choć już pół roku wcześniej w trakcie rozmowy z trenerem Zbyszkiem Raubo i promotorem Andrzejem Wasilewskim, który był jeszcze bardzo młodym człowiekiem, pojawiły się propozycje, abym spróbował swoich sił w boksie zawodowym. Po niespełna dwóch latach od tego wydarzenia toczyłem walkę 12-rundową we Włoszech. Andrzej był na początku przestraszony tym, czy przypadkiem nie za bardzo zaryzykował, stawiając na mnie. Potem jednak wręcz kipiał z radości, gdy okazało się, że to ryzyko się opłacało.
- Minęło sporo lat od początków pańskiej bogatej kariery ringowej, ale gdy patrzę na pana gładką twarz, to wygląda na to, że nie dał się pan zbyt często uderzać przeciwnikom.
- No po nosie trochę widać. Gdzieś tam są też ślady pozszywanych łuków brwiowych, ale rzeczywiście, nie mam aż tak dużych znaków na ciele po wszystkich tych ringowych bojach.
- Który zawodnik, pana zdaniem, jest dzisiaj najlepszy w polskim boksie olimpijskim?
- Szczerze mówiąc, jeszcze takiego nie zobaczyłem, choć muszę też przyznać, że na turnieje w boksie amatorskim jeżdżę rzadko. Byłem wczoraj na bardzo fajnym meczu bokserskim w Koninie, gdzie taki nieoszlifowany diamencik dostrzegłem, ale jest w nim bardzo dużo nonszalancji – opuszczania rąk, lekceważenia przeciwnika. Nie lubię tego. Boks nie wybacza błędów.
- A polski boks zawodowy? Mamy kilku zawodników, którzy już poważnie zaistnieli w tym światku, ale jakby ciągle czegoś brakowało.
- Na sukces składa się wiele rzeczy. Począwszy od głowy zawodnika, poprzez jego przygotowanie, po promocję. Zresztą w boksie zawodowym często bywa więcej polityki niż boksu, układów, układzików itd. Trzeba być naprawdę mocnym,upartym i odpornym na pewne rzeczy.
- Co obecnie robi jeden z najlepszych polskich bokserów zawodowych?
- Cały czas trenuję, przygotowuję się do 20 listopada, gdy będę miał kolejną walkę. Mam nadzieję, że ten czas, który jeszcze jest mi dany, wykorzystam, aby dać sobie kolejną szansę na walkę o pas mistrza świata WBC.
- A co poza boksem?
- Staram się już tak bardzo nie ryzykować, chociaż lubię ryzyko. W tamtym roku skoczyłem z 16-letnim synem ze spadochronem, a chciałbym doprowadzić do takiego momentu, żebym mógł skakać bez instruktora na plecach. Mam dwa rowery – szosowy i MTB – na których pokonuję sporo kilometrów w różnym terenie. Parę pomysłów dzikich, zwariowanych ciągle mam więc w głowie.
- Czego Krzysztof „Diablo” Włodarczyk chciałby sobie życzyć?
- Przede wszystkim zdrowia, a także szczęścia. Pięć tygodni temu urodziło mi się kolejne dziecko, więc pochłaniają mnie też obowiązki ojcowskie, które bywają trudniejsze od bokserskich. W boksie wiele rzeczy można wyćwiczyć, a w domu wyzwania są często o wiele bardziej złożone.
Notował: Dariusz Dymalski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie