
Teodor Tripplin to jedna z najbarwniejszych ale i tragicznych, obok Stefana Szolc-Rogozińskiego, postaci XIX-wiecznego Kalisza. Urodził się 13 stycznia 1813 r. (choć na jego nagrobku widnieje data o rok wcześniejsza) w Kaliszu (to przynajmniej jest pewne). A teraz popatrzmy na jego wszystkie imiona w pełnym brzmieniu: Teodor, Stilichon, Teuttold. Z wykształcenia był doktorem medycyny, ale wcześniej także powstańcem listopadowym (pewno jednym z młodszych), działaczem emigracyjnym a nawet uczestnikiem walk niepodległościowych… we Włoszech i Serbii. Już to czyni go postacią dynamiczną i godną uwagi. A gdy jeszcze dodam, że efektem jego tułaczki po świecie są liczne publikacje podróżnicze i to, że przez wielu uważany jest za jednego z prekursorów polskiej literatury science fiction – zainteresowanie jego cv jest oczywiste.
Zatem i ono. Był synem Fryderyka Christiana Ludwika (co oni z tymi gromadnymi imionami?!), nauczyciela pruskiego Korpusu Kadetów w Kaliszu. Tatko w czasie wojen napoleońskich był powołany do armii pruskiej, po bitwie pod Jeną został oficerem wojsk Bonapartego. Po utworzeniu Księstwa Warszawskiego został zdemobilizowany (czyżby Napoleon nie potrzebował takiego oficera?) i wrócił do Kalisza. Pracował w Szkole Wojewódzkiej, w której uczył greki i łaciny, a także wykonywał obowiązki bibliotekarza (kontrolował li poziom czytelnictwa u pierworodnego?). Mamcią Teodora była Fryderyka Julianna Wilhelmina (powariowali chyba – jak tyle imion zmieściło się w ankietach personalnych?) z baronów Horn. Rodzina była pochodzenia hugenockiego, przeżyli jakoś noc św. Bartłomieja ale we francuskim Besancon nie mieli już czego szukać. Trafili do nas, pozostali wierni wyznaniu kalwińskiemu. Teodor miał jeszcze młodszego brata Ludwika Tasillona który z kolei był autorem pierwszych polskich sprawozdań z sal sądowych – dziś powiedzielibyśmy pitavala, oraz siostrę Klotyldę Tusneldę (na kolejne imiona dla tej progenitury widocznie Tripplinom zabrakło już wyobraźni).
Ale wróćmy do Teodora. Po naukach w Szkole Wojewódzkiej kontynuował je w (w kolejnych latach już prorosyjskim) Korpusie Kadetów. Wspomniany jego (w stopniu podporucznika jazdy) i jego szkolnych kolegów udział w powstaniu listopadowym był, nawiasem mówiąc, przyczyną rozwiązania tej szkoły. Uczestniczył w bitwach o Olszynkę Grochowską, pod Iganiami i pod Ostrołęką (tam został ranny). Po kapitulacji Warszawy ruszył na odsiecz oddziałom broniącym się w twierdzy Modlin. Został przez Prusaków uwięziony, po uwolnieniu z internowania trafił do Królewca, gdzie podjął studia medyczne. Po ich ukończeniu udał się statkiem „Aurora” (no, nie, nie była to ta słynna „Aurora” , która – jak twierdzą niektórzy – wiek później dała sygnał do rewolucyi) do Anglii, gdzie zamierzał odbyć praktykę lekarską. Ale przecież w jego awanturniczym życiu musiało się coś wydarzyć. No i wydarzyło się. Oto statek rozbił się u wybrzeżu Norwegii co zmusiło Tripplina do odbycia podróży lądowej po tym kraju. To była, cokolwiek wymuszona, jego pierwsza z wielu, opisanych później podróży o charakterze, można by rzec, krajoznawczym. Do Londynu Tripplin dotarł pod koniec 1836 r., pracując kolejno jako lekarz, nauczyciel, dziennikarz. Nuda – zatem już rok później trafił do Hiszpanii, gdzie zaciągnął się do chorągwi dragonów don Carlosa (ho, ho). Połknąwszy już bakcyla „turystyki” przy okazji zwiedził Hiszpanię, Portugalię i Maroko. Ale, przezornie, zadbał i o zapewnienie sobie statusu zawodowego (i materialnego zapewne). Po dwóch latach trafia więc na uzupełniające studia w słynnej szkole medycznej we francuskim Montpellier. W 1840 r. otrzymał doktorat medycyny i chirurgii na podstawie dysertacji doktorskiej „Słów kilka o gorączce tyfusowej”. Jest już uznanym lekarzem, praktykuje w klinikach paryskich, pisuje artykuły do francuskich czasopism lekarskich. Wykłada też chemię w słynnej Szkole Polskiej w Batignolles (obecnie dzielnica Paryża). W 1843 r. osiadł na krótko w Strasburgu skąd ruszył nielegalnie do Poznania, by spotkać się z rodziną. Gościł przez kilka miesięcy u hrabiego Tytusa Działyńskiego w jego dobrach w Kórniku. Ponieważ na ten pobyt nie miał, jak się rzekło, zezwolenia władz, został w końcu przez Prusaków (którzy mieli dość bawienia się z nieproszonym gościem z Francji w kotka i myszkę) zmuszony do powrotu nad Sekwanę. Ale wciąż go „nosi” – odwiedza Danię, Szwecję oraz Anglię, a wracając (przyznajmy – drogą nieco okrężną) ponownie zagląda do Wielkopolski. I ponownie zostaje aresztowany za brak „wizy wjazdowej”, osadzony w twierdzy głogowskiej i wreszcie znów wydalony do Francji.
W 1849 r. trafił jednak, już bardziej legalnie, do Warszawy, gdzie zaczął pisać powieści przygodowe i okraszone fikcją wspomnienia z podróży. Jedno z nich okazało się zresztą plagiatem co zmusiło Tripplina do przeniesienia się na Litwę. W kolejnych utworach (m.in. satyrycznej utopii poprzedzonej swoistą selenografią czyli opisem dotychczasowego stanu badań Podróż po Księżycu odbyta przez Serafina Bolińskiego) pojawiają się już elementy fantastyki naukowej co, przynajmniej chronologicznie, stawia twórczość kaliszanina przed słynnymi powieściami tego typu autorstwa Juliusza Verne. Nawiasem – ów Boliński, obdarzony nieśmiertelnością, na księżyc leci balonem, tam spotyka dobre i złe duchy, mówiące zegary (prototyp magnetofonów), szafki będące niczym innym jak telegraf, lampy potrafiące dojrzeć organy wewnętrzne (rentgen wysiada), zakochuje się itd., itp. – nic tylko czytać. Obok wielu innych popełnił także dzieło jak „Higiena polska, czyli sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób, zastosowana do użytku popularnego” (jak tu tego dziś nie czytać?) czy „Kalotechnika, czyli sztuka zachowania piękności” (Sz. Panie już mkną do bibliotek). Ale bardziej dochodową dziedziną niż tworzenie literatury (zwłaszcza s-f) jest praktyka lekarska, realizuje ją w kolejnych latach w kolejnych miastach: Wiedniu, Konstantynopolu, Jerozolimie, St.-Étienne, Turynie, Rzymie. O stabilizacji nie ma więc mowy – mało tego, znów ciągnie go do wojaczki. Akurat swoje wojowanie we Włoszech rozpoczął Garibaldi, walcząc w jego oddziałach dzielny wojak Tripplin dochrapuje się rangi kapitana i orderu za waleczność.
Jeszcze mało? No to mamy na koniec historię jego dwukrotnej śmierci. Najpierw, w 1877 r., zszedł był z padołu, podszywający się pod Tripplina pewien jego student medycyny, który, będąc w nieustającej potrzebie kupowania sobie morfiny, zwędził szefowi mienie i dokumenty lekarskie. No i został pochowany w Pizie jako Tripplin, o czym poinformowano Warszawę. Mało tego – gdy „prawdziwy” Tripplin wrócił do Krakowa, władze austriackie, w których ewidencji był wszak nieboszczykiem, traktowały go jako uzurpatora – szpiona i rewolucjonistę. Być może wszystkie te przeżycia spowodowały, że biedny Teodor, Stilichon rzeczywiście zaczął szwankować na zdrowiu (miał też już zaawansowana gruźlicę) oraz umyśle i wątpić w swoją tożsamość. „Naprawdę” zmarł 25 stycznia 1881 (czyli równo 140 lat temu) w Warszawie a przy tak zawikłanym życiorysie bonusowe info o nieślubnym synu Tripplina – Julianie, Janie Stanisławie (znowu trzy imiona – jak nic to musiał być Tripplin!) – optyku, astronomie i (o, kurcze) horologu (?) zabrzmi jak już totalnie mało ciekawy banał.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie