Reklama

Chcę słuchać ludzi i będę ich słuchał

12/12/2018 13:09

O tym, czy był zaskoczony wynikiem wyborów samorządowych, co zaskoczyło go po objęciu stanowiska wójta, o planach na przyszłość opowiada Marek Cieślarczyk, nowo wybrany wójt gminy Brzeziny.

– Spore zaskoczenie. Zwyciężył Pan – po równej walce - w wyborach samorządowych na wójta gminy Brzeziny w pierwszej turze, pokonując wieloletniego wójta Krzysztofa Niedźwiedzkiego. Spodziewał się Pan tego zwycięstwa, czy jednak liczył na drugą turę?
– Rzeczywiście, trzeba przyznać, że walka była uczciwa i równa. Z żadnej strony nie było negatywnej kampanii, bo dodam, że trzecią kandydatką była jeszcze Pani Żaneta Pławiak - Baś.

– Nie zdziwił Pana ten wynik?
– Była noc wyborcza, której zresztą nie przespałem. Kiedy zaczęły docierać wyniki z obwodowych komisji wyborczych, widziałem, że są one podobne. Potwierdzały moje zwycięstwo. Odczułem wielką ulgę, że już jest po wszystkim.

– Kiedy dotarło do Pana, że wygrał Pan wybory?
– Dwa – trzy dni minęły, kiedy zacząłem sobie zdawać z tego sprawę.

– Czy ma Pan doświadczenie w pracy w samorządzie?
– Tak, przez ostatnie 30 lat byłem wybierany do samorządu. Po raz pierwszy zostałem radnym w 1990 r. Była to pierwsza kadencja samorządu po przemianach ustrojowych w Polsce. Pełniłem wówczas zaszczytną funkcję przewodniczącego Rady Gminy Brzeziny, mając lat 25. Byłem również radnym Rady Powiatu Kaliskiego pierwszej kadencji i radnym Rady Gminy Brzeziny IV kadencji. 12 lat temu postanowiłem wycofać się z działalności w samorządzie.

– I co skłoniło Pana, by jednak wrócić? Miał Pan przecież spokojne, ułożone życie…
– Dokładnie, życie było ułożone, była produkcja, były dochody… a jednak czegoś mi brakowało. Dochodziły do mnie głosy od  przyjaciół, znajomych, mieszkańców gminy, którzy namawiali mnie, żebym wystartował w wyborach samorządowych. Nie miałem żadnych zamiarów, by zawiązać komitet wyborczy i chyba cztery dni przed upływem terminu, do kiedy można było rejestrować kandydatów na radnych w poszczególnych okręgach, zgłosił się do mnie przedstawiciel Biura posła Jerzego Kozłowskiego, pan Paweł Raczak, który zaproponował mi start w wyborach. Przez te kilka dni aktywnie poszukiwałem kandydatów na radnych i ostatecznie zarejestrowaliśmy KWW Kukiz 15 w 11 okręgach wyborczych.

– Nie zastanawiał się Pan, czy dobrze robi? Nie wahał się Pan?
– Nie. W momencie podjęcia decyzji wiedziałem, że muszę to realizować na 100%. Zaangażowałem się mocno w wybory. Przeprowadziłem tzw. kampanię bezpośrednią. Osobiście przez dziewięć dni odbywałem spotkania i rozmowy z mieszkańcami. Oczywiście nie wszyscy chcieli rozmawiać. Słuchałem mieszkańców, którzy mówili, że w tak małej gminie jak nasza jest przerost zatrudnienia. Obiecałem, że będzie redukcja o jedną osobę ze ścisłego kierownictwa i słowa dotrzymam. Mieszkańcy zwracali uwagę na mało transparentne zasady zatrudniania osób w Urzędzie Gminy, jak i jednostkach organizacyjnych Urzędu Gminy. Przekonywałem, rozmawiałem, rozdawałem ulotki, odbierając pozytywne sygnały, że to się może udać. Im bliżej końca kampanii, tym bardziej byłem przekonany, że zwycięstwo może przyjść w pierwszej turze.

– Wygrał Pan. I przyszła szara rzeczywistość. Trzeba było usiąść za biurkiem i zmierzyć się z codziennymi problemami gminy i jej mieszkańców. Co było najtrudniejsze w pierwszych dniach pracy na stanowisku wójta, co Pana zaskoczyło?
– Cały czas się uczę. Nie wykonywałem nigdy pracy urzędniczej, ale wiem, że opanuję to szybko. W pierwszej kolejności muszę znaleźć zastępcę, człowieka, któremu zaufam w 100% i który mnie odciąży. Pracy jest dużo. Są mieszkańcy, którzy na bieżąco przychodzą z problemami. Nie odmawiam nikomu. Dla każdego znajdę czas. Chcę mieć żywy kontakt z mieszkańcami. Jestem dla ludzi.

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do