
W swojej długiej ponad 700-letniej historii kościół św. Mikołaja wielokrotnie był narażony na całkowite zniszczenie. Paliła się wieża, gmachowi groziło zawalenie ze starości, a nawet rozbiórka. W II poł. XIX w. pojawiło się kolejne zagrożenie. Restauracja świątyni zatracała jej wartość jako zabytku
W 1869 r. stan budowli był już naprawdę zły. „Ruina wkraczała zwolna, doszło już nawet do tego, że zapadała się podłoga i zaciekały ściany” – wspominał Adam Chodyński. O dziwo z pomocą przyszedł rosyjski gubernator książę Szczerbatow, „który przedsięwziął środki do restauracji kościoła zmierzające”. Odnowę rozpoczęto od sprawy najpilniejszej – naprawy sklepień i przeciekającego dachu. Podczas tych prac z dachówek ułożono datę rozpoczęcia remontu. Ze względu na brak wystarczających środków finansowych działania rozłożono na lata. Prace zakończyły się dopiero w 1876 r. Cztery lata wcześniej umarł ks. proboszcz Józef Lisiecki. Niestety również jego następcy, ks. Karol Polner (proboszcz 1873 – 1885) z wikariuszem R. Burcharcińskim okazali się dyletantami w dziedzinie ochrony zabytków. Rozpoczęto „dzieło” zacierania ważnych dla estetyki budowli gotyckich elementów. Dużą zmianę przyniosło połączenie kapitularza i tak zwanej drugiej zakrystii w jedno pomieszczenie; w ten sposób powstała nowa kaplica Matki Boskiej Pocieszenia (później Kaplica Polska). Przy tej okazji… oryginalne sklepienia zastąpiono neogotyckimi. Typowym dla XIX w. obyczajem podwyższono posadzkę, dostosowując ją do poziomu ulicy. Tym samym dostęp do kościelnych krypt został ostatecznie zamknięty. Najgorsze miało czekać piękne gotyckie łuki. Ponieważ wejście do zakrystii z prezbiterium okazało się za małe, łuki skuto i zastąpiono banalnym prostokątem. Taką samą metodą „odrestaurowano” dwa okna, które zmieniły kształt z gotyckich łuków na półokrągły. Wkrótce, zapewne niezwykle dumni ze swoich dokonań, duchowni rozpoczęli tynkowanie gmachu. Pod warstwą murarskiej zaprawy zniknęła już czerwień cegieł prawej strony kościoła i szczyty prezbiterium, gdy na plac boju wkroczyli miłośnicy zabytków, zwani wtedy „starożytnikami”. Rozpętała się prasowa dyskusja.
Świątynia jak farbowany starzec
Autor tekstu krytykującego zmiany w kościele kryje się pod pseudonimem „Ad”. To oczywiście niestrudzony Adam Chodyński (czyżby przezornie przypuszczał, że nawet najmniejszy sprzeciw wobec „restauracji” może ściągnąć gromy?). On też daje chyba pierwszą w Kaliszu definicję prawidłowo przeprowadzonych prac konserwatorskich. Jego zdaniem „Nie odnawianie, zatem z przekształceniami, ale podtrzymanie, uchronienie od upadku głównym celem przy restauracjach dzieł starożytności, być winno”. To właśnie „starożytność” budowli, „na których stulecia i zdarzenia wyciskały swe znamiona” ma dla historyka ważny walor, ponieważ: „Jak włos zgrzybiałego starca, nadaje mu powagą i pewien wdzięk wiekowi jego właściwy, tak włos ufarbowany, przy zmarszczkach twarzy i wzroku przygasłym budzi tylko myśli smutne, a pozbawione niestety szacunku przynależnego wiekowi podeszłemu”. Oczywiście to, co dzieje się przy świątyni nie wzbudza aprobaty piszącego. Choć Chodyński godzi się z koniecznymi przekształceniami, pomysł tynkowania budynku uważa już za rażący przykład błędnego myślenia o dziedzictwie. W dodatku ktoś pobożny, ale bez gustu, przemalował znajdującą się przed kościołem figurę św. Jana. Nie zrażony historyk wzywa komitet restaurujący do zaniechania szkodliwych działań. Jak zwykle pełen energii, kronikarz snuje własne projekty aż po najdrobniejsze elementy. Niestety nie tylko jego głos pozostaje odosobniony. Duchowni bynajmniej nie zamierzają nikogo słuchać.
Diabeł w drzwiach
W 1872 r. restaurujący postanowili przywrócić zamurowane dotychczas wejście główne. Pomysł podobał się starożytnikom, podobnie jak plan umieszczenia nad wejściem dwóch posągów. Niestety diabeł często tkwi w szczegółach, a w tym przypadku w planowanych wrotach. Powinny one, jak pisze Chodyński, odpowiadać „gotyckiemu stylowi kościoła i prześlicznemu łukowatemu wejściu”. Niestety już pierwsze prace pokazały, że projekt mógł zeszpecić kościół: „Zły smak i nieznajomość rzeczy nie mogą zajść dalej”. Kaliski historyk, zawsze delikatny i taktowny, po raz pierwszy jest naprawdę oburzony. Sięga po nietypową dla siebie broń – ironię. „W zeszły piątek pobożni zebrani na nabożeństwo (…) podziwiali sztukę i pomysł niezwykle artystyczny … to jest drzwi (…) Bo też było i jest dziwić się czemu: wejście bowiem łukowate nie dość, że ma być zamykane drzwiami a quatre battens, ale jeszcze w górnej części jest wyrżnięty ogromny sześciokątny otwór. Otwór ten jest celem ogólnych domysłów nikt przecież odgadnąć nie może, do czego ma posługiwać? Wszyscy prawie domyślają się, że służyć ma za dowód najwyższego niesmaku i pomysł nie mający nic wspólnego ze sztuka europejską”. Konkluzja rozważań jest pesymistyczna „restauracją kościoła nie tylko kieruje znawca to jest technik, ale ze pomysły, projekta i rysunki wyrabia chyba ktoś nie mający ani smaku pod względem sztuki, ani żadnej znajomości rzeczy”. I znów Chodyński ponosi porażkę; obok nowych drzwi pojawia się drugi równie niedopasowany element – monstrualne drewniane schody prowadzące na organy.
Barok potępiony
Uproszczeniem byłoby widzieć spory toczone o kościół jako walkę obozu dyletantów z miłośnikami zabytków. Ci ostatni toczą również dyskusje we własnym gronie. W dodatku jest to grono rodzinne, bo do dyskusji włącza się jeden z braci Adama – ks. Chodyński z Włocławka. Czy był to Zenon czy Stanisław nie wiemy, ponieważ w korespondencji brak imienia. Obaj duchowni interesowali się zabytkami. Dyskutant zgadza się z bratem w kwestii drzwi i tynkowania. Problemem spornym stają się ołtarze. Aż do 1872 r. były one ustawione przy wielkich słupach znajdujących się w prezbiterium, ale komitet restauracyjny chce je przesunąć do ścian bocznych. Zamysł ten duchowny w pełni popiera, a najchętniej jako wróg sztuki barokowej w ogóle by je zlikwidował i zastąpił neogotyckimi. Zdaniem Adama: „usunięcie nadweręża pamiątki uświęcone przez wieki i modły zanoszone przy nich przez mnogość pokoleń”. Kaliski kronikarz dostrzegł także artystyczną wartość dzieł baroku. I choć współcześnie jemu bezwzględnie przyznalibyśmy rację, w II poł. XIX w. pogląd historyka należał do wyjątkowych. Sztuka XVII i XVIII stulecia była wtedy najczęściej potępiana. Tylko brak pieniędzy uratował stare ołtarze. Skończyło się na ich przesunięciu w miejsca, gdzie znajdują się do dziś.
Niesprawiedliwa krytyka
Za swoje uwagi historyk zapłacił wysoką cenę. „Korowody przy restauracji” przysporzyły mu wielu nieprzyjaciół. Chodyński istotnie mógł się czuć rozżalony, bo w kwestię ratowania zagrożonego kościoła, ten przecież niebogaty człowiek, mocno się zaangażował. Wcześniej w 1872 r. ufundował istniejącą do dziś kratę (dzieło ślusarza Gutrycha) zamykającą kruchtę. Cztery lata później wydał wspominek historyczny o kościele św. Mikołaja. Dochód ze sprzedaży pracy autor przeznaczył na ratowanie świątyni. W tym czasie zniechęcony Chodyński nie bierze już udziału w dyskusji o restauracji. Tym większa szkoda, bo jednocześnie z łamów „Kaliszanina” znikają obszerne relacje o prowadzonych pracach. A przecież większość postulatów kronikarza miasta zostaje z czasem uwzględniona. Przede wszystkim znikają nieszczęsne drzwi (zastąpione obecnymi neogotyckimi) i drewniane schody na chór. W 1883 r., a więc kilka lat po przygodach ze św. Mikołajem, na Chodyńskiego spadnie jeszcze jedna krytyka. „Przedstawiając w niewłaściwym świetle działalność osób, które się tą restauracją zajmowały, daje [Chodyński] dowód, iż z warunkami, w jakich roboty prowadzone były, zupełnie był nie obznajmionym, skoro robi członkom ówczesnego komitet restauracyjnego wcale nie uzasadnione zarzuty”. Chodyńskiemu zostaje odebrana nawet satysfakcja z tego, że przyczynił się do naprawy błędów. „Zapewnić wszakże możemy, że artykuły szanownego autora, żadnego wpływu na tę zmianę nie miały”. Autorem tych bardzo złośliwych, niesprawiedliwych słów jest nie kto inny, jak skądinąd ceniony przez kaliszan budowniczy, Józef Chrzanowski!
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie