
Ależ wielkomiejsko na Śródmiejskiej. Choć po prawdzie - to na Franciszkańskiej 7. I nie jest to zasługa pomalowania kolejnej kamienicy - co czasem mylnie zostaje przezywane rewitalizacją. Kamienica z 20-letnią patynką czasu, wygląda wcale ładnie! Pojawiła się nowa restauracja. Cieszy to novum tym bardziej, że śródmiejska może się poszczycić całkiem szeroką kartą menu kilku kultur, oprócz rodzimej, także z zapachem orientu. Rzecz o restauracji Barwy, gdzie nie ma drewnianej zagrody dla spragnionych strawy, nie ma drewnianego podestu vel platformy, brak jest korytek ze smutnymi bratkami, próżno szukać gibających się na wietrze parasoli. Skąd więc pochwały moje i wąskiego grona uważnych obserwatorów? Jest z tradycją. A tradycja - wiadomo - rzecz święta.
Dyscypliny czasu przeszłego
Kalisz międzywojenny to miejsce kontrastów i problemów nie tylko w portfelach jego mieszkańców. Miejska kasa również świeciła pustkami a mimo to podjęto decyzje o jego odbudowie po pruskim bombardowaniu. Podnoszone z ruin z mocą feniksa, bądź co bądź - było to biedne miasto. Pod władzą wojewody wpierw z Poznania a następnie z Łodzi, konkurujące z rosnącym w siłę Ostrowem, z połamanym kręgosłupem tradycji wyrażonej w cegle, było wielką fabryką kurzu z jednakowo dużym zapotrzebowaniem na domy i chleb. Dzięki pomocy Warszawy i korzystnym warunkom kredytów, budowano dość prężnie jak na dramatyczne realia. Nowy Kalisz miał być historyczny w zmodernizowanej formie, ale przede wszystkim funkcjonalny. A czym ów funkcjonalizm objawił się na skraju byłej kongresówki? Doczekano się chociażby kanalizacji (!)
Rozważań na temat architektury nowego choć starego miasta nie starczyłoby, gdyby wykładać o tym w tej i kilku kolejnych odsłonach tego cyklu. Tak więc dziś o biżuterii miasta, filigranowej ale dodającej mu blasku. Jest, a właściwiej rzec, było jej niewiele; a był to wachlarz ciekawy z punktu widzenia tradycji miejskich. Te, jak zdaje się autorowi, warto przybliżyć i przestudiować. A do kolekcji owej biżuterii miejskiej zaliczamy także architekturę tzw. ogródków gastronicznych.
Któż z czytelników tego cyklu i opowiadań spod mojego pióra oraz pisania mojego sympatycznego kolegi Piotra, choć raz nie oglądał starych zdjęć Kalisza? Doskonale ułożony bruk ulic, pięknie ociosane krawężniki i chodniki w karo. Piękna tradycja, która powróciła na kilka śródmiejskich uliczek, prezentuje jeden z kanonów kaliskich. Ale jest ich więcej. Z francuskim rodowodem przesłony ponad witrynami zwane popularnie markizami to kolejna z tradycji. Kiedyś lniane, z jednobarwnego płótna, chroniły przed siłą Heliosa nie tylko lokale użytkowe w parterach. Po markizy sięgali także mieszkańcy kondygnacji mieszkalnych. Słońcu, któremu w międzywojniu nie przeszkadzały w wizytach w domach żadne duże drzewa w obrębie staromiejskiej części (bo wszystkie spłonęły w roku 1914), starano się przeciwstawić właśnie z pomocą markiz. Białych, kremowych, szarych. Przy ratuszu było ich najwięcej. I to tutaj były największe. To obraz - impresja Kalisza skąpanego w upalnych dniach przed 1939 rokiem. Do garnituru miejskiej biżuterii dorzucić można także guzki metalowe montowane w płytach chodnikowych i w bruku. Takie instalowano przy każdym oficjalnym przejściu dla pieszych. Równie funkcjonalnym i miłym dla oka były zdroje instalowane najczęściej w podwórzach kamienic, z wodą bieżącą. Także żeliwne, lub metalowe ozdoby przynależały drzewow. Ażurowe rozetki pod koronami drzew oraz chroniące konary tychże, kratownice to kolejne z przykładów miejskiej biżuterii. I diadem, czyli klomb z niezwykle finezyjną kompozycją roślin i kwiatów, przyozdobiony od wiosny do jesieni olbrzymią palmą daktylową. Zielonych wspomnień czar…
Przez uchylone drzwi szafy.
Jak dzisiaj nosi się Kalisz? Z ciekawością przyglądam się jego eklektycznej garderobie. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że Kalisz ma przynajmniej dwie garderobiany. Tak diametralnie różne kreacje, gdy bal o którym śpiewa Maryla Rodowicz, wciąż ten sam. Każda z doradczyń o innym guście. Każda zdeterminowana, by pokazać swoją krawiecką szkołę.
Pod tradycyjnymi płóciennymi markizami przy „siódemce” przy Śródmiejskiej zasiąść możemy na wygodnych krzesłach sytuowanych bezpośrednio na nawierzchni chodnika i poczuć się trochę jak w Paryżu lub Mediolanie, to jest ustawiając krzesła „do ulicy”. Wierzę, że obserwacja tętna ulicy, ludzi, ich ubioru i gestów to nie tylko cecha zachodu. Szukanie piękna w różnorodności i liczenie barw na palecie ulicy może być sygnaturą mieszkańców tego miasta pod stwierdzeniem „Kalisz wielokulturowy”.
Zajrzyjmy na drugą stronę Śródmiejskiej. Jeszcze nim wyschła farba, przed zdemontowaniem rusztowań, dostałem kilka wiadomości o treści cytuję: „widziałeś?” Owszem. Kamienica czynszowa pod nr 19 wybudowana w latach 20-tych XX wieku o urodzie, uznajmy to przeciętnej, ukształtowanej z wyobrażeń ojców międzywojennego Kalisza i z wyników dyskursu o tym jak powinno wyglądać miasto z najdłuższą pisaną metryką w Polsce budowane w …XX stuleciu, otrzymała niedawno neu visage. Alternatywnych komplementów dorobiła się nasza mieszczka sporo. I to w krótkim czasie. Słoneczko, pisklę, narcyz - to niektóre zasłyszane. Abstrachując od tego ile w tych przezwiskach reakcji „po złości” lub ile świadomości historii sztuki w tej ocenie, jest to jednak niefortunny wizaż. Nie pasujący do eleganckiej kaliskiej starówk, ale przede wszystkim niezgodny z wynikami badań maukowych, chociażby profesorki Aleksandry Satkiewicz-Parczewskiej. Garderobiana lubiąca mocne akcenty kolorystyczne, zdaje się być ponad smętną historiografię. Nie przegląda archiwów, odwraca wzrok od twardych dowodów - kolorowych zdjęć białego Kalisza wykonanych przez Wehrmacht. Troszkę to zaklinanie rzeczywistości. Kreacja „dziewiętnastki” jest mocno przaśna. Ale zwrócćie państwo uwagę na jej finezyjną secesyjną biżuterię - balustradki okienne i balkonowe. Urokliwe.
Na żółto i na niebiesko.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, pod numerem 25 w alei, Kalisz jest nie do poznania. Zdaje się nie słyszeć słów piosenki śpiewanej przez Elżbietę Dmoch. Uznaje by pomalowano jego świat z użyciem szlachetnych kolorów, bez nasyconych odcieni tych czy innych barw. Występuję w kolorach ziemnych, bielach, barwie kości słoniowej, kokietuje beżami, ciepłymi szarościami. W szerszym widoku ulicy wcale nie rezygnuje z kolorów: a skąd! Tuż obok stroi się niekiedy w secesyjne ekstraordynaryjne róże, czerwienie, czy oranże. Tam gdzie kolor ma swoje historyczne uzasadnienie, tam go podkreśla. I tylko tam! Makijaż kamienic z początku XX wieku przy alei Wolności i ulicy Kościuszki nigdy nie był grzeczny i stonowany. Pałace miejskie przy pomocy pigmentu wyrażały bogactwo i modę. Konkluzja? W powyższych metaforach zawarta jest żelazna prawda. W dużym uproszczeniu i skrócie, chodzi o to, by nie kłamać.
Mateusz Halak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Halak czy Balzac?