
Michaił Bułhakow nie miałby chyba nic przeciwko najnowszej inscenizacji swojego „Mistrza i Małgorzaty”, a to już coś. Spektakl oparty na jednej z najsłynniejszych powieści XX wieku był wyzwaniem, ale reżyser Gabriel Gietzky i zespół kaliskiego teatru sprostali mu być może nawet z nawiązką.
Rzecz jasna nie chodzi tu o wierność literackiemu oryginałowi, pojmowaną w sposób dosłowny, bo nie taka jest rola teatru i nie takie oczekiwania współczesnego widza. Jednak sensy i przesłania dzieł literackich w teatrze ostatnich lat wypacza się tak często, że trudno nie odnotować faktu, iż tym razem tak się nie stało. Kaliski „Mistrz i Małgorzata”, którego premiera odbyła się w minioną sobotę, Bułhakowowskich intencji z pewnością nie gubi. A jest przy tym przedsięwzięciem zakrojonym na szeroką skalę. Na scenie zaobserwować możemy aż 17 aktorów, poczynając od debiutantów, a kończąc na zasłużonej dla kaliskiego teatru Krystynie Horodyńskiej. Jako Jeszua Ha Nocri może ona zaskakiwać, ale jej stonowana i wyważona kreacja jest jednym z mocniejszych punktów tego przedstawienia. W pamięci pozostają też ekspresyjne role Michała Wierzbickiego i Małgorzaty Kałędkiewicz-Pawłowskiej, odpowiednio – jako Wolanda i Behemota. To duet o dużej mocy przyciągania, oboje w swoich rolach niepokojący i kusicielscy. Choć z drugiej strony nie jest odkrywczym spostrzeżenie, że postaci mefistofeliczne – czy to na scenie, czy w filmie - często są interesujące i wielowymiarowe. Inaczej mówiąc, piekło daje więcej możliwości aktorskiego wyrazu niż niebo. Sporo pracy miała odpowiedzialna za kostiumy do tego spektaklu Marta Kodeniec, ale też scenografka Maria Kanigowska. Przekonujący jest zwłaszcza wielki okrąg symbolicznie imitujący stół, przy którym odbywa się Ostatnia Wieczerza.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie