
„Getsemani” powstało niejako w rozkroku – pomiędzy Kaliszem a Szczecinem, grane przez aktorów dwóch teatrów, z zamiarem naprzemiennych prezentacji nad Odrą i nad Prosną. Sztuka Davida Hare’a traktuje o polityce, jednak nie tylko. Ktoś już nawet napisał, że jest to rzecz o polityce życia. A może po prostu – o życiu i o nas wszystkich?
Ta koprodukcja szczecińskiego Teatru Współczesnego i kaliskiego Teatru im. W. Bogusławskiego nie doczekała się nawet zwyczajowej premiery; po kilku pokazach przedpremierowych od razu wrzucona została do programu Kaliskich Spotkań Teatralnych i wystawiona do konkursu. Czy ma nim szanse, przekonamy się w sobotę. Już teraz jednak powiedzieć trzeba, że „Getsemani” Anny Augustynowicz nie zawodzi oczekiwań publiczności. Przychylni spektaklowi powinni być też krytycy i recenzenci. Dlaczego? Bo jego temat jest żywy, aktualny i uniwersalny, a inscenizacja Anny Augustynowicz budzi uznanie swym profesjonalizmem, konsekwencją i pomysłowością. Fabularnym punktem wyjścia jest jedna z tych sytuacji, jakimi atakują nas tabloidy, często na swych pierwszych stronach: córka popularnej pani minister ma problemy z narkotykami. W rozmowie z matką dziewczyna wyjaśnia z wisielczym humorem, że nie ma problemów z narkotykami, tylko po prostu ćpa. Kłopot jest jednak poważny i do tego podwójny: z jednej strony uzależnienie grożące konfliktem z prawem, z drugiej – medialny skandal wokół pani minister, która próbuje pouczać i wychowywać społeczeństwo, choć nie potrafiła wychować własnej córki. Jestem przeciwny takiemu formułowaniu zarzutów wobec kogokolwiek, także wobec polityków. Dziennikarz powinien pamiętać, że nikt nie jest bez grzechu i nie warto rzucać kamieniem. Nic jednak nie poradzę na to, że nie wszyscy dziennikarze podzielają moje zdanie. Efekty znamy: życie prywatne polityków i wszelkich postaci publicznych przestało być ich prywatną własnością. Media tylko czekają na okazję, by uprzejmie donieść, że ktoś znany prowadził samochód po pijanemu, dał komuś w pysk albo obmacywał cudzą żonę. To medialne upodobanie do donosicielstwa dotyczy także osób bliskich postaciom publicznym. Może to być mąż, kochanka, albo – jak w tym przypadku – córka. Można by spytać, jak daleko rozciągać się powinna nasza osobista odpowiedzialność? Czy jest rzeczą sprawiedliwą, abyśmy ponosili konsekwencje cudzych błędów, nawet jeżeli błędy te popełnia nasza, prawie dorosła już zresztą, córka? A czy jest sprawiedliwe, abyśmy nie ponosili w związku z tym żadnych konsekwencji? Nasza konserwatywna pani minister spotkałaby się w takim przypadku z zarzutem stosowania podwójnego systemu wartości: innego dla całego społeczeństwa, które jest przez nią umoralniane, a innego dla własnej córki, na której bezeceństwa należy przymknąć oko. Politycy płacą w takich sytuacjach wysoką cenę. Co więcej, cenę tę płacą również ich partie czy rządy. Odpowiedzialność rozciągnięta jest więc nieprawdopodobnie szeroko. (kord)
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie