Reklama

Grzech pierworodny III RP

31/01/2019 00:00

... czyli prawda o Okrągłym Stole

6 lutego 1989 r. W Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie rozpoczynają się obrady Okrągłego Stołu. Naprzeciw siebie przedstawiciele strony rządowej z generałem Kiszczakiem na czele i opozycji z Lechem Wałęsą. Naród wstrzymuje oddech. Czy to już ostatni etap zmagań, czy uda się osiągnąć kompromis?
Jedynie nieliczni mają świadomość, że „pole bitwy” to w rzeczywistości scena, a jego uczestnicy – aktorzy starannie wyreżyserowanego spektaklu


Jedną z głównych ról miał do odegrania Lech Wałęsa. Dla większości Polaków – „człowiek, który obalił komunizm”. To przekonanie, na przekór logice i prawdzie historycznej, pokutuje do dziś. Np. na stronie internetowej Gdańska można przeczytać, że „...gdyby w 1980 r. młody, nikomu nieznany polski elektryk Lech Wałęsa nie przeskoczył muru Stoczni Gdańskiej, w 1989 r. nie runąłby mur berliński”.
W 2005 r. do tej kwestii odniósł się Michaił Gorbaczow... odmawiając udziału w rocznicy obchodów ćwierćwiecza Solidarności. „Cały świat wie, jaką rolę odegrała radziecka pieriestrojka” – przypomniał, zapominając z kolei o roli, jaką w tym procesie odegrały Stany Zjednoczone.
Przypomnijmy zatem. Jest połowa lat 80. Nowe kierownictwo ZSRR uświadamia sobie, że rywalizacja ze Stanami Zjednoczonymi o hegemonię w świecie zakończyła się porażką. Zmuszony przez USA do nadzwyczajnego wysiłku blok komunistyczny okazał się niewydolny i niezdolny do dalszej rywalizacji. I sowiecki przywódca to przyznał (i chwała mu za to), czego raczej trudno byłoby oczekiwać po jego poprzednikach.
Porozumienie z USA przewidywało, oprócz redukcji arsenałów,  likwidację sowieckiej kurateli nad Europą Środkową. Reżimy są zaniepokojone. Bez „doktryny Breżniewa” nie uda się utrzymać władzy, to pewne, a ZSRR nie zaryzykuje konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi, aby bronić reżimów przed ich własnymi narodami.
Formalne wycofanie się ZSRR z Europy Środkowej nie oznacza, że nie będzie próbował utrzymać wpływów (na szczęście dla komunistów) nieformalnych.  Inicjatywę przejmują KGB i podległe mu służby specjalne w krajach satelickich. Plan jest stosunkowo prosty: przejąć, ile się da majątku narodowego i już pod demokratycznym szyldem utrzymać władzę. Oczywiste jest, że trzeba się nią podzielić z partnerem, który będzie pełnił rolę parawanu, będzie wiarygodny dla społeczeństwa. W Polsce idealnym kandydatem wydaje się lewica laicka – Kuroń, Michnik, Mazowiecki, Geremek. Oficjalnie opozycja, a faktycznie eksstalinowcy, którzy „z jakichś tam powodów pokłócili się kiedyś z partią”.
Pojawia się jednak problem: lewica laicka, choć naszpikowana „autorytetami moralnymi”, nie może uchodzić za równorzędnego partnera dla strony rządowej. Brak jej zaplecza społecznego i politycznego – Solidarność rozbita, ponad 700 tys. najlepszych działaczy na emigracji, a społeczeństwo pogrążone w apatii. Jak się wkrótce okaże, i na to znajdzie się sposób. Tymczasem Adam Michnik w napisanej w więzieniu książce (!) „Takie czasy” mówi o potrzebie kompromisu z komunistami, a ci zaczynają tworzyć spółki nomenklaturowe.

Reaktywacja
Czytając wersję historii „spreparowaną przez Salon”, jak mawia Stanisław Michalkiewicz, odnosimy wrażenie, że po okresie rozbicia, prześladowań i uśpienia, Solidarność na wiosnę i w lecie 1988 r. przystępuje do kontrataku. W zakładach ponownie wybuchają strajki, aczkolwiek na skalę nieporównywalną do lat `80-`81. Ale, jak podkreślają niektórzy historycy i publicyści, istniała realna groźba masowego wybuchu. Czy aby na pewno? Kulisy akcji strajkowych z 1988 r. odsłania były premier Jan Olszewski w rozmowie z Ewą Polak- -Pałkiewicz  w 1997 r. – Te strajki były wyraźnie inspirowane przez stronę rządową – twierdzi Olszewski.
Podobnego zdania jest Zbigniew Messner, premier w latach 1985-88. W „Kuglarzach i księgowych” pisze: „Przedstawia się ją [falę strajkową] jako dowód odrodzenia się Solidarności, jej siły witalnej, jej zdolności przetrwania, mimo represji. (…) Dla nas wszystkich było jednak wówczas jasne, że inspiracja tej fali wyszła z aparatu partyjnego i MSW.” I dalej: „Na Śląsku pojawił się znienacka jeden z liderów tamtejszej Solidarności,  Andrzej Jedynak. Rzekomo z Australii. Nie znam archiwów MSW, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że Jedynak musiał w nich figurować. Jakim więc cudem przekroczył granicę, jak znalazł się na Śląsku, jakim sposobem prowadził agitację w obstawionych zakładach pracy? W jaki sposób zdematerializował się potem?”.
Tezy Olszewskiego i Messnera mogą wydać się absurdalne, ale tylko przy założeniu, że późniejszy rozwój wypadków, tzn. rozmowy przy Okrągłym Stole przebiegały według scenariusza, jaki przez lata starano się kreować. Jeśli jednak przyjmiemy tezę o „nieformalnym porozumieniu”, cichym układzie lewicy laickiej z komunistami, wydają się całkiem logiczne: sprowokowane w ten sposób strajki dawały pretekst do, tym razem już oficjalnego, podjęcia rozmów ze stroną solidarnościową. Groźba kolejnych, masowych niepokojów miała przekonać społeczeństwo, że podjęcie rozmów z opozycją jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Strajki uwiarygodniały zaplanowany scenariusz. Solidarność z lewicą laicką na czele już mogła być równorzędnym partnerem.
A zatem, zgodnie z ustaleniami, w sierpniu rząd oficjalnie wysuwa propozycję zorganizowania rozmów przy Okrągłym Stole w zamian za wygaszenie strajków, na co strona solidarnościowa oczywiście się godzi. Propozycję gwałtownie kontestuje część członków partii i OPZZ, ale Jaruzelski przeforsowuje swoje stanowisko, usuwając z kierownictwa PZPR część oponentów. Zapewne znakomita większość działaczy nie była świadoma, jaką grę prowadzi partyjna elita, dlatego wydaje się, że te protesty były szczerym, spontanicznym odruchem.
„Początkowo sądziłem – potwierdza spekulacje Jan Olszewski – że chodziło o dokończenie działań po tym pierwszym etapie strajków, wywołanie echa fali strajkowej, zdławienie jej i ostateczne zamknięcie całej sprawy. Okazało się, że rachunek był dalej sięgający. Chodziło o stworzenie przekonania, że „Solidarność”, która zaczęła tracić wszelkie atuty, jednak te atuty ma, że Lech Wałęsa jest poważnie traktowany jako partner, który wygasza te strajki, w imię pertraktacji z władzą, dla zawarcia kompromisu. I to kompromisu, tym razem już powoli reklamowanego jako kompromis historyczny. (…) W moim przekonaniu gra była prowadzona od początku do końca przez jedną tylko stronę. Po naszej stronie było niewiele osób, które się w tym orientowały”. Messner dodaje: „Chodziło o stworzenie pozorów odnowy. Przy otwartej kurtynie miało nastąpić wskrzeszenie demokracji parlamentarnej”.
Taktyka układów z reżimem spotkała się z ostrą krytyką ze strony części radykalnych działaczy Solidarności, którzy zapewne mieli świadomość, że w ówczesnych realiach politycznych tak daleko idący kompromis jest nieuzasadniony. Kiedy więc pod koniec roku 1988 zostaje powołany Komitet Obywatelski, którego zadaniem jest przygotowanie strony solidarnościowej do okrągłostołowych rozmów, brak w nim radykałów. Tłumaczono, że ich bezkompromisowość była przeszkodą dla porozumienia i późniejszej transformacji ustrojowej. Prawda, ujawniona dzięki odnalezionym w 2006 r. stenogramom rozmów Kuronia ze stroną rządową, wygląda jednak inaczej. „Wy nam pomożecie wyeliminować „ekstremę” – tzn. tych, których „lewica laicka” uznała za swoich politycznych lub ideowych przeciwników – z otoczenia Wałęsy i z podziemnych struktur związkowych, a w zamian za to my podzielimy się z wami władzą nad polskim narodem”.

Okrągły Stół czy Magdalenka?
Niedowierzanie i szok, to reakcja solidarnościowych emigrantów na widok przysyłanych z Polski zdjęć okrągłostołowych kulisów. Michnik, Kuroń, Wałęsa, Geremek w uściskach Kiszczaka i jego popleczników. Niedawni, rzekomo śmiertelni wrogowie w doskonałej komitywie. Wielu długo nie chciało wierzyć, że to prawda.
Obrady oficjalnie zainaugurowano 6 lutego 1989 r. w Pałacu Namiestnikowskim. Przez dwa miesiące obradowano w tematycznych zespołach, podzespołach i grupach roboczych. W najważniejszych kwestiach wąskie grono liderów spotkało się kilkakrotnie w Magdalence. „Podczas rozmów spotkali się twarzą w twarz prześladowcy i ich ofiary. (…) W niektórych wypadkach nawiązywała  się nić porozumienia a nawet sympatii” – czytamy w podręcznikach do historii.
Trudna do zdefiniowana nić sympatii, niezrozumiała i nieuzasadniona, której nie powinien usprawiedliwiać polityczny kompromis a dzielić, jeśli nie ideologia, to choćby rzeka przelanej krwi: górników z kopalni „Wujek”, księdza Popiełuszki i pozostałych 122 ofiar reżimu. Takie „nici sympatii” okazywane ludziom, którzy mieli na rękach krew tych ofiar, obrażają ich pamięć. Trudno dziwić się wzburzeniu emigrantów.
5 kwietnia, po dwóch miesiącach obrad, osiągnięto „kompromis”. Władza przystała na legalizację Solidarności i Solidarności Rolników Indywidualnych. Uzgodniono przeprowadzenie wyborów do Sejmu, ale tylko w 35 proc. wolnych, natomiast całkowicie wolne miały być wybory do drugiej izby parlamentu – Senatu.
4 czerwca 1989 r. odbyły się wybory. Stanisław Michalkiewicz:  „Wyborcy, nieświadomi kulisów okrągłostołowych porozumień między lewicą laicką a rządem, „wycinają” listę krajową. Wtedy generał Kiszczak mówi: „Jeśli ci towarzysze nie wejdą, to my unieważniamy wybory”. I stała się  rzecz bezprecedensowa – ordynacja została zmieniona w trakcie wyborów. Tadeusz Mazowiecki skomentował to tak: „Umów należy dotrzymywać”. Nie miał jednak na myśli umowy z narodem”.
Tak więc dokonała się oficjalna zmiana układu sił na korzyść strony solidarnościowej. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności najważniejsze resorty: MON, MSW, MSZ, handel zagraniczny oraz NBP pozostały w rękach komunistów. Pomimo sukcesu propaganda solidarnościowa straszyła społeczeństwo trudnymi do przewidzenia konsekwencjami „rozpadu obozu rządzącego i możliwą siłową reakcją komunistów”. Tego typu retorykę uprawiał zwłaszcza Bronisław Geremek. Jarosław Kaczyński w rozmowie z Jackiem Kurskim i Piotrem Semką w 1997 r. wspomina jego postawę przed podpisaniem umowy okrągłostołowej: „Solidarnościowy zespół polityczny zbierał się nie tylko na obradach przy okrągłym stole, ale również w mieszkaniach prywatnych. Podczas jednego z takich spotkań mówię: Panowie, na Węgrzech mówi się o wolnych wyborach. Jeśli my teraz wystąpimy z kontraktowymi, w których 2/3 oddamy tamtym, historia nigdy nam tego nie wybaczy!”. Niesłychanie rzucił się na to Geremek. „U mnie był emisariusz od Posgaya z przesłaniem, że Rosjanie na wszystko się zgadzają, ale absolutnie nie na wolne wybory. To w ogóle nie wchodzi w grę”. Parę dni później Karol Grosz, węgierski I sekretarz, był w Moskwie, gdzie wyraźnie mówił o wolnych wyborach. Oczywiście Rosjanie coś tam mruczeli przeciwko temu, ale podczas konferencji kończącej wizytę Grosz powtórzył – wolne wybory! Krótko mówiąc, Geremek kłamał”.
Wracając jednak do powyborczej już rzeczywistości. Przedstawiano sytuację w kraju jako napiętą i patową. Kompromisowe rozwiązanie zaproponował Adam Michnik na łamach swojej „Gazety Wyborczej” (która powstała w czasie, kiedy istniała cenzura i reglamentowano papier gazetowy!) w artykule „Wasz prezydent, nasz premier”. Ten kompromis był w rzeczywistości jedynie parawanem dla wcześniejszych ustaleń. 19 lipca parlamentarzyści z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, czyli ze strony solidarnościowej, umożliwili wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. 
Z kolei nowa solidarnościowa koalicja, wzmocniona przez niedawne satelickie partie PZPR, czyli ZSL i SD, wysunęła kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego na premiera i tak 24 sierpnia mieliśmy, jak szumnie określały media, „pierwszego niekomunistycznego premiera w bloku wschodnim”. Zgodnie z Michnikowym scenariuszem.
Ostatnim akordem tej mistyfikacji było rozwiązanie PZPR-u 27 stycznia 1990 r., co legitymizowało i uwiarygodniało nowy układ. Zdecydowana większość działaczy zasiliła powstałą na gruzach PZPR Socjaldemokrację Rzeczpospolitej Polskiej. W ten sposób bez zgrzytów stara partia, nieznacznie zmieniając barwy, zaistniała w nowej, kapitalistycznej już rzeczywistości.
„Ich [komunistów] idealnym scenariuszem, wiem to na pewno, było rozwiązanie PZPR i stworzenie sojuszu z lewicową elitą solidarności. W sierpniu 1989 r. pijaniusieńcy Kwaśniewski i Szmajdziński chodzili po „reżymówku” [osiedle koło Wilanowa zamieszkałe przez partyjną nomenklaturę] z wódką od mieszkania do mieszkania i przechwalali się, że już niedługo będą w jednej partii z Michnikiem. Było to wtedy, gdy powstawał rząd Mazowieckiego” – wspomina Jarosław Kaczyński.
I tak się stało. W ubiegłym roku Demokraci – spadkobiercy Michnika i Geremka do wyborów samorządowych poszli razem z SLD – spadkobiercami PZPR.

Piotr Piorun
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do