W jaki sposób Zbigniew Herbert odnosił się do czasów stalinowskich? Czy przez lata zmieniał zdanie na ten temat? – na te i inne pytania odpowiedział dr Marek Kozłowski, w trakcie wykładu zatytułowanego „Zbigniew Herbert o czasach stalinowskich w Polsce”
Dr Marek Kozłowski przytoczył bardzo ciekawe fragmenty z rozmowy Jacka Trznadla ze Zbigniewem Herbertem, zamieszczonej w książce zatytułowanej „Hańba domowa”. Rozmowa odbyła się 9 lipca 1985 r., kiedy w kraju panował ustrój socjalistyczny. W dialogu Herbert dzieli żyjących wówczas Polaków na tych „lewobrzeżnych” i „prawobrzeżnych”. – Ci, którzy przeżyli okupację sowiecką 1939 do 1941 roku we Lwowie czy Wilnie, mieli po prostu pojęcie o systemie sowieckim – mówi Herbert, dodając, że „tacy jak on” uważali, że 1945r. nie był wyzwoleniem, ale najazdem, „dłuższą, znacznie trudniejszą do przeżycia moralnego okupacją”. – Ja miałem doświadczenie lwowskie. Była to lekcja poglądowa, po której nie pozostawały właściwie żadne wątpliwości co do zamiarów, koloru władzy i jej intencji. (...) Jestem tym Polakiem prawobrzeżnym, wschodnim Polakiem, który właściwie wiedział o tym systemie już wszystko w tydzień od wkroczenia armii - wyzwolicielki do Lwowa. To moje założenie, aksjomat: wiedziałem, że to będzie okupacja, i sądzę, że większość społeczeństwa myślała tak samo. To zostało zweryfikowane. Proszę wziąć pod uwagę tak zwane referendum [z 1946 r. - przyp. aut.] Referendum było miażdżące dla rządu. A pytania były niewinne, czy chcę sejmu dwuizbowego, czy pragnę Szczecina i Wrocławia, i coś tam jeszcze było... czy jestem za reformą rolną. Można było jeszcze dodać czwarte pytanie, czy jestem przeciwko kolonializmowi... Wtedy bym odpowiedział, że pragnę kolonializmu, bo to nie było głosowanie dla pięknoduchów, tylko to był sondaż w innej, nadrzędnej sprawie... – stwierdza stanowczo w rozmowie z Jackiem Trznadlem Zbigniew Herbert.
Uświadomienie
niewolnictwa
Poeta zaznacza, że w ówczesnych wyborach wcale nie chodziło o wybranie władzy, ale były one jedynie pewnym rytuałem, sondażem, który miał pokazać do jakiego stopnia społeczeństwo zostało zniewolone, do jakiego stopnia jest ogarnięte niewiarą.
– Ja nigdy nie byłem ludowcem. Właściwie ani moje pochodzenie, ani zawód mnie do tego nie skłaniały, ale w pierwszych wyborach głosowałem na Mikołajczyka. Tak zwana opozycja, to znaczy chadecja i ówczesny PSL, właściwie rozgromiły tę komunistyczną koalicję, mimo prześladowań, mimo porywania działaczy, morderstw politycznych, jakie były dokonywane. A więc społeczeństwo, co tu dużo gadać, opierało się do 1948 roku. W tych głosowaniach dawało do zrozumienia, że jest przeciw narzuconej siłą władzy.
Jak wspomina poeta, trzeba było w pewnym momencie uświadomić sobie, że jest się niewolnikiem.– Od humoru już nie generała, ale jakiegoś majora - zależy moje życie, moja egzystencja, całość moich rękopisów, a także spokój zewnętrzny.
Jak twierdzi Herbert, władza potrzebowała wówczas legitymizacji i legitymizacja wyszła od strony tzw. twórczej inteligencji, przede wszystkim od literatów. Sam Zbigniew Herbert nie chciał w tym uczestniczyć. Dziwił się, że inni zostali, by uczestniczyć w tej „imprezie”. Poeta pytał bardzo często dlaczego wielu jego kolegów poszło za komunistami. Uzyskiwał różne odpowiedzi. Wszystkie charakteryzowało jedno - kłamstwo. Usłyszał zatem, że jego znajomi działali ze strachu i w złej wierze, ponadto niejednokrotnie powodowali się pychą czy działali z niskich, materialnych pobudek. – Ale wie pan, to był także kraj ludzi, którzy działali w tym kraju, chociaż często nie zgadzali się z rządem. To był kraj Zdziechowskiego, Stempowskiego, Vincenza, Banacha, Steinhausa, HIrszfelda, Elzenberga, Zielińskiego, Znanieckiego, Berenta - i tutaj wymieniłbym z pięćdziesiąt nazwisk, dla których nie ma odpowiednika w całej literaturze tak zwanego czterdziestolecia, jeżeli chodzi o wagę twórczości i zasługi.
A jak wyglądało życie ówczesnych artystów? Było po prostu, co prawda podszytą strachem, ale jednak idyllą. Czego się obawiano? Tego, że artyści mogliby znaleźć się w tym dole, w którym żyło zwyczajne społeczeństwo. Choć, jak przyznaje poeta, artyści nie byli do końca świadomi jakie troski i kłopoty mają zwykli ludzie. – Oni [artyści - przyp.aut.]byli w akwarium, mieli swoje kluby, samochody, żyli po prostu w izolacji, stworzono ten zamknięty krąg ludzi, którzy odbijali sami siebie. Ale był też ogród rozkoszy, cudowne metamorfozy, źródło wiecznej młodości. Łysemu prozaikowi odrastała lwia grzywa, zalękniony mieszczański esteta mówił, nie swoim wprawdzie, ale mocnym dźwięcznym głosem, wokół zapoznanego poety awangardowego gromadziły się bardzo obiecujące debiutantki. Jaka szkoda, że tę bajkę reżyserował stary czekista. Obyczajowa otoczka jest ważna, i te przyjęcia, te kontakty z pseudo-załogami, te jakieś beneficja. Do dzisiaj są faceci, którzy noszą tytuły jakiegoś ordieronosca, nagrody państwowej, biegają do kliniki rządowej, bo tam są lepsze lekarstwa, a są przecież teraz w opozycji. Ja tego nie rozumiem (...)
Barometr
nie zmienia pogody
Herbert bał się, że stalinizm nigdy się nie skończy. W zasadzie był pewien. Mimo tego nie wybrał komunizmu – Dla mnie wybór to pierwszy decydujący krok, pierwsze „nie”, a potem są konsekwencje. (...) Ja właściwie nie byłem interesujący dla komunistów, bo nie chciałem za wszelką cenę żyć. Poza tym: nie mam żadnych ambicji politycznych, naprawdę żadnych. (...) Proszę mi wierzyć, to się w ogóle nie opłacało w takim ogólnym bilansie życiowym. To wielka pycha utrzymywać, że można wpływać na losy świata, pisząc wiersze. Barometr nie zmienia pogody.
Herbert przyznaje, że o okresie „błędów i wypaczeń” myśli rzadko i nie ukrywa, że ...myśli z obrzydzeniem.
Adresatem Barańczak
W tym kontekście bardzo ciekawy wydaje się być list, napisany przez Herberta po 5 latach, które upłynęły od rozmowy z Jackiem Trznadlem. Adresatem listu był Stanisław Barańczak. Czy po pięciu latach Herbert swoje zdanie dotyczące komunistów zmienił? Okazuje się, że nie. „Nawet ty, Staszku - taki sprawiedliwy, mądry i dobrze poinformowany, zdajesz się nie dostrzegać kapitalnej rzeczy, bez której zrozumienie PRL-u jest niemożliwe. Zostawmy na boku spory pseudoideologiczne, matactwa, świństwa, zbrodnie. O pomstę do nieba woła sama struktura społeczno-ekonomiczna PRL-u. Około dziesięciu procent. Czyli około 4 milionów obywateli żyło w warunkach dobrych, bardzo dobrych, choć nie luksusowych jak na Zachodzie. Była to przede wszystkim nomenklatura, ale także wolne zawody, lekarze, adwokaci, inżynierowie oraz ponad wszystko ustanowiona przez reżim elita pisarzy, artystów, plastyków, muzyków. Zarabiali oni więcej niż nomenklatura i do tego towarzyszyły im liczne przywileje w postaci wyjazdów zagranicznych, willi, etc., nie mówiąc już o odznaczeniach w rodzaju Budowniczy Polski Ludowej, które wpływały na i tak już świetne emerytury. Pogrzeb zwykle na koszt państwa. Reszta, znakomita reszta, rzędu 33 milionów, żyła w niedostatku i nędzy. Chłopi mieszkali w przedpotopowych chałupach, poziom ich higieny był zatrważający. Często byli i są to analfabeci. Ten szczegół należy wziąć pod uwagę w dyskusjach o poezji. Robotnicy mieszkali w osławianych hotelach, które tak zdumiały Ważyka, że rąbnął poemat. Warunki życia w tych prymitywnych jaskiniach były nieludzkie, lub może, aż nadto ludzkie - alkoholizm, prostytucja, kradzieże i morderstwa. Wyczerpanych fizycznie, upokorzonych moralnie pchano do różnych akcji współzawodnictwa i obdarzano odznaczeniami i pseudogodnościami. Byli to synowie rolników, nie wykształceni, ani zawodowo, ani ogólnie.”
Jak czytamy dalej, inteligencja żyła w niedobrych, ale znacznie lepszych warunkach od tych, w których przyszło żyć robotnikom. Natomiast profesorowie uniwersytetów, artyści, fachowcy w dziedzinie nauk technicznych i humanistycznych żyli w dostatku.
Zwycięstwo
Były Minister Edukacji Narodowej, Ryszard Legutko, napisał w artykule zatytułowanym „Zwycięstwo nad Herbertem”, który ukazał się w „Życiu” w 2000 r., że gdyby Herbert zechciał się pojednać i nie wypominać swoim kolegom złych zachowań, wówczas zapewne byłby ich „pieszczoszkiem”, którego nosiliby na rękach. Może wówczas poeta zdobyłby Nagrodę Nobla?
Tymczasem nawet nie próbowano z nim polemizować. Co więcej, unieszkodliwiano go, twierdząc, że „nie do końca wiedział, co mówi”, bo wpadł w złe towarzystwo albo nie rozumiał tych czasów, był dziwakiem, wariatem, itp. „Jedno zresztą łączyło się z drugim. Skoro zwariował, to oczywiście staje się zrozumiałe, że przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy; a skoro przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy, to wynikało stąd ponad wszelką wątpliwość, że zwariował. Jeśli zaś czepiał się Miłosza, to też oznaczało, że musiał być wariatem, bo przecież tylko wariat może się czepiać Miłosza.”
Herbertowi nie udało się przedostać ze swoimi poglądami do środowiska artystycznego, które zwyciężyło poetę w rywalizacji o społeczne wpływy. Jak słusznie puentuje Legutko „Być może to zwycięstwo nad Herbertem jest ostatnim zwycięstwem tego rodzaju, bo, jak sądzę, coraz więcej ludzi zaczyna sobie zdawać sprawę z plemienności naszej inteligencji i ją odrzuca. Możliwe zatem - i oby to oczekiwanie okazało się trafne - nie wrócą już czasy, kiedy opinia grupowa orzeka, że ktokolwiek się z nią nie zgadza, jest osobą niespełna rozumu”.
https://kompromitacje.blogspot.com/2011/11/jak-skompromitowac-herberta.html - I TYLE W TEMACIE HERBERTA
https://kompromitacje.blogspot.com/2018/12/plagiator-zbigniew-herbert.html - PNE LEGUTKO PLAGIATOROM NOBLA Z LITERATURY NIE DAJĄ!!!