Reklama

Holenderski raj

31/01/2019 00:00
Heerhugowaard to miejscowość w Holandii zaprzyjaźniona z Kaliszem. W tym roku mija 15 lat od rozpoczęcia współpracy. Czy przez ten czas czegoś nauczyliśmy się od zagranicznych partnerów? Raczej niewiele, bo tam wszystko wygląda inaczej niż u nas

Domki jak z bajki, a na ulicach żadnej dziury. Na osiedlach spokojnie i bezpiecznie. Mnóstwo zieleni. Chociaż w Holandii wolno prawie wszystko – nie widać młodzieży odurzonej alkoholem czy narkotykami. Wszędzie cisza i spokój.
Heerhugowaard to miejscowość, w której żyje ponad 50 tys. ludzi. To wieś – chociaż władze Kalisza z uporem maniaka powtarzają, że nasze miasto partnerskie. Heerhugowaard nie ma praw miejskich i mieć ich nie będzie, bo w Holandii nowe miasta już nie powstają. To jednak większego znaczenia nie ma, bo miejscowość rozwija się bardzo szybko. Powstają nowe osiedla, a na nich szkoły, boiska i place zabaw. I ta nasza partnerska wieś niczym nie różni się od holenderskich miast. Za to od polskich – bardzo.

Wycieczka
do ratusza
Urząd Gminy w Heerhugowaard to wielki oszklony budynek. Mieści się w nim, poza urzędniczymi pokojami, urząd stanu cywilnego, nowoczesna biblioteka, kawiarnia, czytelnia, artoteka – czyli punkt, gdzie np. na miesiąc można wypożyczyć dzieło sztuki. Na parterze jest coś na kształt biura obsługi interesanta-recepcji. Tam można uzyskać informacje, co, gdzie i jak załatwić.
W urzędzie w Heerhugowaard działa dziwny w porównaniu z polskim system pracy. Wszystkie biura to małe oszklone boksy, a w nich biurko i komputer. Kiedy urzędnik przychodzi do pracy, udaje się do recepcji. Tam uzyskuje informację, który boks jest wolny. Bierze swoje dokumenty i idzie we wskazane miejsce. Ale kiedy musi wyjść, np. na godzinę, pakuje wszystkie papiery do specjalnej walizki, zanosi ją do szafki na korytarzu i oddaje klucz do boksu w recepcji. Kiedy wraca do urzędu, procedura się powtarza. Znowu pyta o wolne pomieszczenie, z szafki wyciąga walizkę z dokumentami i rozpoczyna pracę.
Co dziwne, ten system dotyczy również burmistrza i jego czterech zastępców. Nawet oni nie mają żadnego reprezentacyjnego gabinetu. Pracują w oszklonych boksach. Gościom mogą zaproponować rozmowę jedynie w jednej z wielu sal konferencyjnych lub po prostu w jednej z licznych restauracji w Heerhugowaard.

Radni też
z innej bajki
Sesje Rady Gminy Heerhugowaard odbywają się wieczorami. To dlatego, że wszyscy radni pracują w ciągu dnia, a praca w radzie to dla nich wielki prestiż. Za to pieniędzy nie dostają, pracują społecznie. W ratuszu mają pomieszczenie, z którego  mogą korzystać w ciągu tygodnia. I tyle.
Każda z osób pracujących w ratuszu dysponuje kartą magnetyczną, która rejestruje godziny wejścia i wyjścia z urzędu. Bez niej nie wejdzie się nawet do windy – bo windy w holenderskim ratuszu też są. Nie ma za to żadnych obrazów, dyplomów czy plakatów na ścianach w magistracie. Ma być nowocześnie i raczej sterylnie. Dlatego stworzono specjalne pomieszczenie, gdzie na szafkach ustawiane są wszystkie znaczące dla władz Heerhugowaard pamiątki. A wśród nich kieliszki z bursztynem – ten prezent od władz Kalisza burmistrz holenderskiej miejscowości bardzo lubi. I przyznaje, że już z niego korzystał.

Gościnność
jak z dowcipu
O ile Holendrzy to ludzie bardzo mili i uczynni, o tyle o polskiej gościnności mają raczej blade pojęcie. Tam z wizytą do znajomych idzie się zazwyczaj o g. 20, po obiadokolacji. Na stole pojawia się kawa lub herbata. Potem gospodarz wyciąga z kuchennej szafki puszkę z ciasteczkami. Otwiera ją i częstuje każdego z gości. Kiedy wszyscy mają już po ciasteczku, puszka jest zamykana i wraca do kuchennej szafki. I wszyscy są zadowoleni, że zostali miło ugoszczeni. Nie ma uginających się od jedzenia stołów, miejscowi nie znają powiedzenia „czym chata bogata”. Gościnności uczą się od nas – Polaków. 
– Oni nam dają dobra materialne, przekazują pieniądze dla naszych instytucji, przywożą sprzęt dla placówek opieki społecznej. My im dajemy gościnność – coś, czego oni nie znają. Kiedy do nas przyjeżdżają, czują się wyjątkowi, bo my – z natury – robimy wszystko, aby goście u nas dobrze się czuli – przyznaje Iwona Urbanowska, inicjatorka współpracy Kalisza z Heerhugowaard.

Współpraca
się układa
Ta współpraca trwa już 15 lat. A rozpoczęła się od prywatnych kontaktów Iwony Urbanowskiej z ówczesnym burmistrzem Heerhugowaard. Od tego czasu organizowane są wspólne imprezy, wymiany, powstają wspólne projekty, a kaliskie instytucje zawsze mogą liczyć na pomoc przyjaciół z Holandii.
Najlepszym dowodem tej przyjaźni jest pomnik, wykonany przez Wiesława Oźminę, który stanął na jednym z rond w holenderskim Heerhugowaard. – To duża rzeźba serca – przypomina Elżbieta Waligóra, przedstawicielka  komitetu współpracy Kalisza z Heerhugowaard, która od lat mieszka w Holandii.

Sylwia Jaśko
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do