Reklama

Ja, alkoholik...

31/01/2019 00:00

Prawdziwa historia 60-letniego Jarka

Mam 60 lat, od 25 jestem alkoholikiem. Przez nałóg straciłem prawie połowę życia. Dzisiaj żałuję i nie piję. Opowiem o sobie chętnie – może ktoś zastanowi się nad moją tragiczną historią i w porę odrzuci alkohol.

Sięgając po pierwszy, dru- gi czy trzeci kieliszek w życiu, nikt nie myśli o tym, że może właśnie w tej chwili zaczyna się jego życiowy dramat. A powinien się przynajmniej zastanowić i przypomnieć sobie, jak wyglądają ludzie uzależnieni od alkoholu – brudni, niewyspani, śmierdzący. Tak może skończyć każdy. I nie ma w tym żadnej przesady. Przecież żaden z alkoholików nie myślał o sobie, że kiedyś będzie pił denaturat, a sens swojego życia ograniczy do skombinowania kilku złotych na wino.

Nie wiem, jak to się zaczęło
Jestem zdiagnozowanym alkoholikiem od 25 lat. Dzisiaj nie potrafię powiedzieć, jak to wszystko się zaczęło, ale podejrzewam, że normalnie, tak jak zawsze zaczynają się takie historie. W pewnym momencie alkohol zaczął się pojawiać w moim życiu. Piłem przy różnych okazjach – podczas urodzin, imienin, bo spotkałem znajomego, którego nie widziałem przez wiele lat itd. Piłem coraz więcej i nie zauważyłem żadnych niebezpiecznych objawów. Nie zauważyłem albo nie chciałem ich zauważyć. Wydawało mi się, że wszystko kontroluję, że w każdej chwili mogę przestać, że piję, bo chcę, a gdy nie będę chciał, będę umiał z tym zerwać. Ale byłem w ogromnym błędzie. Pijąc krzywdziłem nie tylko siebie, ale również ludzi z mojego najbliższego otoczenia – żonę, dzieci... Właśnie one były świadkami moich największych upadków. One przeżyły najwięcej... Z jednej strony, wychodząc rano do pracy zapewniałem je, że nie będę pił, że wrócę do domu trzeźwy, ale z drugiej, gdy tylko córka i syn poszli do szkoły, szukałem okazji do wypicia. W końcu, za sprawą żony, trafiłem na leczenie odwykowe po raz pierwszy. Przeżyłem szok. Miejsce, w którym się znalazłem, skłania do refleksji. Ale cały czas wydawało mi się, że wszyscy dookoła przesadzają, że wcale nie jestem alkoholikiem, że nie potrzebuję pomocy. Podczas terapii współczułem ludziom z mojej grupy, którzy opowiadali o swojej chorobie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że ja wcale nie jestem lepszy od nich. Cały czas byłem przekonany, że trafiłem na odwyk przez przypadek. Bo żona jest przewrażliwiona.

Nie jestem w stanie policzyć odwyków
Sam nie wiem, ile razy byłem na leczeniu. Nie jestem w stanie tego policzyć. Ale takich momentów nieświadomości i niewiedzy jest w moim życiu zdecydowanie więcej. Nie wiem na przykład, kiedy dorosły moje dzieci. Mam przed oczyma wiele obrazów – m.in. mojego syna, który będąc małym dzieckiem witał mnie, gdy przyjeżdżałem do domu samochodem. Pamiętam, że kazałem mu okłamywać żonę: „Idź i powiedz matce, że jestem trzeźwy, a ja zaraz przyjdę” – mówiłem. I znikałem. Dzisiaj nie do końca pamiętam moment, gdy żona z dziećmi wyprowadzili się ode mnie. I nie wiem, czy nawet byłem w stanie zastanowić się nad tym, co się stało. Liczyło się tylko jedno – napić się. A gdy już zacząłem, nie potrafiłem sam przestać. Piłem do momentu, w którym nie zostałem gdzieś znaleziony i zawieziony na odtrucie. Po odtruciu przez jakiś czas byłem trzeźwy – pracowałem, zarabiałem pieniądze, by pewnego dnia znów ,,popłynąć’’. I wydawałem na alkohol wszystko, co zarobiłem. Wystarczyło kilka dni, by to stracić. A że szybko zaczęło brakować pieniędzy, żebrałem o kilka złotych na wino, denaturat. I piłem znów do utraty przytomności. Znów ktoś mnie znajdował i trafiałem do Sokołówki na odtrucie. Niestety zacząłem również eksperymentować z narkotykami. Po kolejnym odwyku dowiedziałem się więc, że jestem uzależniony krzyżowo – od alkoholu i chemikaliów. Ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia – po okresie względnego spokoju znów wpadałem w pętlę i sytuacja się powtarzała. I tak w kółko. Budziłem się np. w karetce i gdy auto podskakiwało na nierównościach, byłem spokojny – wiedziałem, że jestem wieziony do Sokołówki i że za chwilę dostanę jakieś tabletki.

Otrzymałem łaskę
W końcu doprowadziłem się do takiej sytuacji, że nie mogło być już gorzej. Nieprzytomny trafiłem na odtrucie. Przez kilka dni lekarze i pielęgniarki próbowali mnie obudzić, a gdy im się to udało, nadal nie było ze mną najlepiej – cały się trzęsłem i nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Ale koledzy, którzy właśnie zostali odtruci, zabrali mnie do Lichenia na specjalne spotkanie uzależnionych od różnych świństw. Podczas mszy nie byłem w stanie stać w kościele. Położyłem się więc na kocu i w takiej pozycji przetrwałem wszystko. Ale po mszy nie wracaliśmy do Kalisza – poszliśmy na cykl spotkań. Tam, podczas wielu rozmów z terapeutami i ludźmi, którym udało się zerwać z nałogiem, czułem, że coś się we mnie zmienia, coś pęka... Od czterech lat nie piję alkoholu i nie biorę żadnych środków odurzających. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Zacząłem wierzyć w Boga, bo wiem, że bez Niego nie umiałbym wyjść z tego potwornego nałogu. On daje mi siłę, żeby walczyć z pokusami. Wiem, że jeden kieliszek wódki czy łyk piwa spowodowałby powrót do tego, co było. Dlatego muszę się pilnować każdego dnia. Nie mam w domu nic, co może się kojarzyć z alkoholem – wyrzuciłem wszystkie kieliszki, literatki, większość szklanek itd. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę słabości, bo ta mogłaby się skończyć katastrofą. Cały czas regularnie uczestniczę w różnych mityngach, spotkaniach grup abstynenckich itd. Ale wiem doskonale, że bez łaski, jaką dostałem od Boga, nie byłyby możliwe ostatnie cztery trzeźwe lata.

Nie uwierzą dopóki nie zostaną alkoholikami?
W sierpniu tego roku szedłem z kaliską pieszą pielgrzymką do Częstochowy. Poznałem wielu młodych ludzi, których w miarę możliwości starałem się ostrzec przed grożącym im niebezpieczeństwem. Młodzież śpiewa – czasami niewinne – piosenki o alkoholu i nawet nie zastanowi się nad skutkami jego działania. Dlatego zawsze, kiedy tylko mogę, staram się tłumaczyć każdemu, że nie warto ryzykować. Czy mnie słuchają? Owszem, nie wiem jednak, czy biorą sobie do serca to, co mówię. Niestety, ludzie często zachowują się jak niewierny Tomasz – dopóki sami się o czymś nie przekonają, nie uwierzą. A szkoda, bo myślę, że mógłbym ich przed niektórymi niebezpieczeństwami przestrzec.
Notował: Jakub Banasiak
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do