
Działo się w mieście ruin, wśród obrazów utrwalonych na wielu fotografiach, które kaliszanie ciągle oglądają ze zgrozą i przyznajmy – ciekawością. Rafał Stilter, przedwojenny zegarmistrz, nie tylko jako pierwszy odbudował swój dom w rynku, ale również o tym napisał. Osobiste zapiski są uniwersalnym świadectwem czasu
Zapiski, z którymi Państwa
zapoznajemy dzięki uprzejmości Janusza Stiltera, depozytariusza dziedzictwa dziadka, pochodzą z niemal już legendarnego w Kaliszu dziennika Rafała Stiltera (1869 – 1949), starszego cechu zegarmistrzowsko-jubilerskiego, twórcy czasomierza na ratuszowej wieży. Słynny nad Prosną zakład, do początków XXI w. oznaczony charakterystyczną tarczą zegarową, mieścił się w kamienicy przy Głównym Rynku (obecnie pod numerem 13). Wcześniej w tym miejscu stał dom z zakładem Gustawa Kleina, u którego Stilter terminował. Budynek przeszedł na własność byłego ucznia w lipcu 1914 r., po spłacie ostatniej raty. Co wydarzyło się miesiąc później, wiemy wszyscy. Dom legł w gruzach wraz z całym śródmieściem zbombardowanym przez Prusaków. W dzienniku zegarmistrza Rafała dni sierpniowej tragedii nie zajmują wiele miejsca; o wiele więcej autor poświęcił opisowi wytrwałości, jakiej było trzeba, żeby na zgliszczach wznieść nowe życie. I to w tych wspomnieniach wydaje się najważniejsze.
Od zawsze jesteśmy zwolennikami świętowania odbudowy miasta, a nie jego zburzenia. Szczegółowe badania przyczyn i skali tragedii, choć ciekawe, pozostają martwymi rozważaniami. To, co było potem, w dużej mierze ukształtowało obraz współczesnego śródmieścia i – choć nie do końca chcemy zdawać sobie z tego sprawę – stworzyło atrakcyjną zabytkową tkankę. Stworzone wtedy miasto ciągle wpływa na nasze poczucie estetyki.
Szaleńcza odbudowa i jej znaczenie stała się przedmiotem kilku opracowań, ale w powodzi koniecznych w badaniach liczb, dat i nazwisk umyka to, co zwyczajnie ludzkie: jednostkowe losy i trud kaliszan włożony w dzieło „odrodzenia”. Czytane w tym kontekście zapiski Rafała Stiltera zyskują na atrakcyjności. Znajdziemy w nich echa podstawowych wydarzeń dramatycznego sierpnia nad Prosną (strzelaniny, egzekucje, ucieczkę spanikowanej ludności zmuszonej szukać pomocy po okolicznych wsiach i krewnych) i znane z historii działania zmierzające do przemyślanej odbudowy, o których wielokrotnie pisaliśmy (niemieckie pożyczki, ustawa budowlana, projekty odbudowy). Swoją pożywkę znajdą też archeolodzy, chętnie zaglądający pod bruki miasta. Dzięki indywidualnemu spojrzeniu wspomnienia sprzed prawie stu lat znowu zaczynają pulsować życiem.
Zapraszamy do lektury.
Z dziennika Rafała Stiltera
(…) jakoś w niedzielę zjawiły się pierwsze patrole niemieckie [2 sierpnia 1914 r.], a w nocy większy oddział żołnierzy zakwaterował się w Gmachu Stowarzyszenia Rzemieślników Chrześcijan [ul. Browarna]. Na razie nie wyglądało to tak groźnie, bo wojska rosyjskie wysunęły się zawczasu, wysadziwszy most kolejowy w Piwonicach i nikt nie przypuszczał, co wkrótce nastąpi. Podobno na skutek kilku zabitych żołnierzy niemieckich wydano ostre zarządzenie, co miało ten skutek, że większość mieszkańców uciekła.
Ja po piątkowej strzelaninie, spaleniu ratusza [7 sierpnia] i nocnemu bombardowaniu z piątku na sobotę, przenocowawszy u państwa Stark około schlachtuza [rzeźnia], udałem się z Maloią [żona Maria z d. Nehring] do Stawiszyna, aby uniknąć możliwego zapowiedzianego aresztowania. Po nieprzespanej nocy wyszedłem o świecie na rynek, aby się zorientować, co dalej robić, bo wszystek towar i co gorsza zegarki reperacyjne [do naprawy] pozostały [w zbombardowanym domu w Kaliszu]. Radzono mi wysłać do Kalisza żonę, bo kobiet nie aresztują, na co się też zdecydowałem. Dostawszy wóz i parę koni (…) w ostatniej chwili wsiadłem również, obawiając się ją samą posłać (…). Jeszcze po drodze dogonił mnie zdyszany brat Witek i wrzucił swój tobołek z pościelą i rzeczami.
W śródmieściu ludzi nie było i w przeciągu gorączkowego półgodzinnego pakowania zdążyliśmy zebrać prawie cały towar, zegarki reperacyjne, narzędzia oraz pościel i bieliznę. Pozostały tylko zegary ścienne regulatory w liczbie 45 sztuk i niektóre rzeczy (…).
Postanowiwszy jechać do Czołowa, musiałem wynająć furmana (…). W drodze byłem ciągle w obawie, by nie wpaść na patrole niemieckie, lecz dojechaliśmy szczęśliwie (…).
Z Warszawa do Kalisza
[Po zostawieniu żony z córką Ireną u krewnych na prowincji Rafał Stilter wraz z synem Brunonem wyjechał do Warszawy. Tutaj znalazł pracę u swojego byłego ucznia Wiktora Dietricha, prowadzącego zakład przy ul. Marszałkowskiej]. Przy pracy czas prędko nam schodził i tylko troska, jak i kiedy będziemy mogli powrócić do Kalisza, nie dawała mi spokoju. Poza tym nasze położenie materialne, pomimo wyratowania towaru, zdawało się bez wyjścia wobec spalenia się domu, na który musiałam się zapożyczyć i długów za towar wzięty za weksle. Miałem okazję objęcia sklepu po zmarłym na Trębackiej zegarmistrzu. Nie mogłem jednak zdecydować się na pozostanie w Warszawie, bo koniecznie chciałem wrócić do Kalisza, gdzie spędziłem moje młode lata i [z którym] łączyły mnie wspomnienia chwil przeżytych szczęśliwie. Marzyłem, że może uda mi się odbudować spalony dom i z długami się uporam. Już zbliżała się jesień, gdy nadeszła upragniona dla nas chwila powrotu. (…)
Po trzydniowym staraniu się o przepustkę, wyjechaliśmy przepełnionym pociągiem przez Łódź do Kalisza. Z dworca kaliskiego rankiem obładowani tobołami przywędrowaliśmy do Kalisza. Jakiś nieokreślony lęk przejął mnie na widok ruin spalonego miasta (…). Rozejrzawszy się trochę, wyszedłem na miasto i już na Kanonickiej dostałem trzy zegarki do reperacji (…).
Nieuszkodzone wahadło
Zająłem się zaraz odgrzebywaniem zawalonego gruzem sklepu, gdzie pracując z czterema ludźmi, wydobyliśmy w przeciągu tygodnia dużo potrzebnych narzędzi. Znaleźliśmy wiele maszyn Uniwersal, dużą tokarnię, która niedawno kosztowała z frezami 480 rubli, szafę ogniotrwałą i w niej mechanizm mego zegara normalnego, którego wahadła sekundowe Rieflera leżało w popiele nieuszkodzone i wiele drobnych narzędzi, których w pośpiechu nie zdążyliśmy zabrać. Chociaż wszystko było wyżarzone, lecz przykryte kilkumetrową warstwą gruzu, nie pordzewiało i dało się powoli doprowadzić do stanu używalności po oczyszczeniu z rdzy (…).
Na ulicy Browarnej w (słowo nieczytelne) kamienicy u pani Nowickiej wynająłem na czwartym piętrze mieszkanie, gdzie złożyliśmy przywiezioną najętą furmanką chudobę [dobytek]. Zrobiłem ogłoszenie na słupach, że powróciłem z Warszawy i proszę o odbiór zegarków pozostawionych u mnie do reperacji przed wojną. Było to i z reklamą, i wpływem gotówki za reperację, bo zegarków było przeszło dwieście.
Pomimo trudności aprowizacyjnych, braku mebli i wielu innych rzeczy, czuliśmy się razem [z żoną i dziećmi] szczęśliwi i pełni nadziei na lepsze jutro.
Miasto ruin
Śródmieście w Kaliszu za wyjątkiem kilku domów było zupełnie wypalone. W rynku róg ulicy św. Stanisława stały wypalone mury domu Stanisława Herbicha [rzeźnika]. Jakoś udało mu się dom odrestaurować, więc zaryzykowałem i wziąłem sklep od ul. Stanisława, pierwszy od rynku. Przyjąłem też do pracy Zygmunta Prylińskiego [znany po wojnie zegarmistrz, powstaniec warszawski], bo było już więcej roboty. Chociaż na razie było to pustkowie, bo ruch handlowy odbywał się na bocznych niewypalonych ulicach, jednak ludzie jak dawniej trafili do Stiltera.
Rozrachunki ze Stowarzyszeniem Rzemieślników jako kasjer komisji węglowej załatwiłem i pomimo strat poniesionych przez wojnę wypłaciłem 1280 zł, które przydały się na rozpoczęcie robót koło spalonego gmachu stowarzyszenia.
Do odbudowy spalonych domów mało było chętnych. Powodem była jeszcze niewyjaśniona sytuacja wojenna, brak materiałów (słowo nieczytelne) i gotówki. Aby zachęcić właścicieli placów do budowania, rząd niemiecki wyznaczył 2 czy 3 miliony marek z tytułu pożyczki długoterminowej na odbudowę (…).
Odbudowa: dom i sklep
Upewniwszy się, że mogę otrzymać 50 tys. marek na spłatę w przeciągu 50 lat, przystąpiłem do usuwania gruzów i szykowania materiałów. Sprzedałem parę brylantowych kolczyków, za które kupiłem w cegielni Kaczorowskiego cegły prawie na pół domu. Okazyjnie dostałem żelazne dźwigary, 20 beczek cementu i dwa wagony wapna (…).
Nająłem pięciu ludzi i przy pomocy kolejki polowej [kursowała wzdłuż Śródmiejskiej], wywoziliśmy gruzy kilka miesięcy, zasypując nimi tzw. Kogutek, staw przy alejce prowadzącej do więzienie w parku [z opisu wynika, że chodziło o inny staw, tzw. Kokoszę]. Dopiero 16 grudnia zaczęliśmy zakładać fundament pod oficyną.
Przy komasacji placów pod budowę przyznano nam dla wyrównania figury [zarysu budynku] kupno sąsiadującego placu (…), za który zapłaciłem spadkobiercą Schulza 1350 Mk (marek). Przy sporządzaniu planu, ponieważ ustawa budowlana przewiduje łączenie podwórz, postarałem się – aby uzyskać więcej słońca – postawić oficynę z innej strony niż dotychczas (…) można było na odkupionym placu urządzić mały ogródek.
Przy rozbiórce murów znaleźliśmy zatynkowany kwadratowy kamień z cyfrą 1770, który kazałem później wmurować na wysokości pierwszego piętra nad sienią w podwórzu, a za nim swój z opisem dawnej posesji i wzmianką, że przy kopaniu dołu do wapna natrafiliśmy na pokład grubych bali i warstwę gnoju (wyraz nieczytelny) na głębokości półtora chłopa. A przy frontowym wejściu do sieni na głębokości 90 cm od chodnika wystający wychodzony kamień umieszczony w murze jako wejście do sieni. Z księdzem kanonikiem [Janem Nepomucenem] Sobczyńskim doszliśmy do wniosku, że dawniejszy poziom rynku był znacznie niższy.
Plan urządzono mi w biurze odbudowy, a nadzór budowlany oddałam architektowi Zworakowskiemu (?). Wymagano wtedy, ażeby budować domy bez balkonów, z dachem wysokim krytym karpiówką i w ogóle o wyglądzie starych miast, których wzorki [zapewne plany odbudowy] podobno nadesłano z Warszawy i były rozwieszane w biurze budowlanym. Roboty murarskie i ciesielskie oddałem przedsiębiorcy budowlanemu J. Kicalowi.
Ponieważ zima była łagodna, mieliśmy tylko dwie przerwy w robocie w styczniu i na 28 kwietnia 1918 r. budynek był pod dachem (...). Na 1 lipca już przeniosłem sklep i zająłem parter. Był to pierwszy dom wybudowany po spaleniu (…).
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Śródtytuły dodano, uwspółcześniono ortografię, zrezygnowano z niektórych akapitów i fragmentów odnoszących do spraw rodzinnych. W nawiasach kwadratowych dopiski redakcyjne. Autorzy cyklu składają serdeczne podziękowania Januszowi Stilterowi za udostępnienie wspomnień dziadka Rafała (AT, MB).
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie