Wilno, Tartu, Tallin, Ryga, Jurmala czy Kowno – to tylko kilka miejscowości, które dwójka młodych kaliszan zwiedziła w trakcie 40-dniowej wyprawy rowerowej. Anna Maria Szydło i jej brat Michał dzielą się wspomnieniami z nietypowej wycieczki
Pomysł na wyprawę zagościł w głowie Michała już dwa lata temu, ale żeby zrealizować marzenie, kaliszanin musiał poczekać do osiągnięcia pełnoletności. Oczywiście nikt nie wierzył, że Michał wraz z siostrą odważą się na taką wyprawę. – Wszyscy znajomi z niedowierzaniem wymownie pukali się w czoło – wspominają rowerzyści.
Nietypową podróż młodzi śmiałkowie rozpoczęli 28 czerwca br. Na koniec wyprawy licznik umieszczony na rowerze Michała pokazywał 3150 km. Ustalona wcześniej trasa przebiegała przez Karwię, Gdańsk, Krynicę Morską, Elbląg, Frombork, Lidzbark Warmiński, Giżycko, Suwałki, Wilno, Dynenburg, Rezekne, Balvi, Tartu, Mustvee, Tallin, Haapsalu, Rygę, Jurmalę, Kowno i Suwałki, skąd wrócili do Kalisza. – Całą trasę przemierzyliśmy na rowerach. Poza dojazdem do Karwii, dopłynięciem promem do wysp i powrotem z Suwałk. Resztę drogi pokonaliśmy wyłącznie siłą własnych mięśni – tłumaczy Michał Szydło.
Trudne początki
Przed wyprawą Michał bardzo długo rozmyślał nad tym, co może ich spotkać w drodze. Była to bowiem pierwsza tego typu wyprawa młodych zapaleńców. – Moje myśli mogły oprzeć się wyłącznie na doświadczeniu, jakie uzyskaliśmy w czasie wypraw górskich. Sprzętowo byliśmy średnio przygotowani. Szczerze mówiąc, przydałyby się lepsze sakwy, więcej narzędzi itp., ale sprzętu nie mogliśmy przecież wiecznie kompletować. Kiedyś trzeba było wyruszyć z domu – mówi Michał.
Rodzeństwo uznało zatem, że czerwiec będzie idealnym czasem na wyprawę. Obecnie Michał jest przed maturą, a Ania przed obroną pracy magisterskiej. Przed wyprawą stwierdzilili zatem, że tegoroczne wakacje będą dla obojga dobrym czasem na zastanowienie się nad dalszymi życiowymi planami. – Oczywiście wyobrażałem sobie różne trudności, m.in. bóle nóg, problemy fizyczne i sprzętowe, ale nie przewidziałem, że pierwsze 13 dni to będzie horror pogodowy! To nie był deszcz, ale ulewy. Jadąc na rowerze człowiek pochłonięty jest pedałowaniem. Już sama ta czynność jest męcząca, ale mając zaplanowane minimum 80 km każdego dnia i widząc na liczniku, jak wolno się pokonuje każdy kilometr, człowiek męczy się dodatkowo psychicznie. Dokładając do tego deszcz, który psuł humor oraz „topił” oczy i okulary, sytuacja pierwszych dni wyprawy nie była godna pozazdroszczenia – wspomina osiemnastoletni kaliszanin.
Młodzi podróżnicy nie dysponowali zbyt dużą ilością pieniędzy. Mieli jedynie 24 zł na dzień na osobę, a przy intensywnym wysiłku fizycznym potrzebowali dużo jeść. Dzięki wyprawie poznali szkołę umiejętnego gromadzenia kalorii. Jedli m.in. owsianki, makarony, jabłka, kasze i warzywa.
Na nocleg nie starczało funduszy, liczyli zatem na dobrych ludzi, których pytali o wolne miejsce na trawie do rozbicia namiotu. Przy uciążliwej pogodzie i temperaturach dochodzących do poziomu jesiennych standardów w Polsce, nocleg często był szkołą przetrwania. Podróżnicy zgodnie twierdzą, że pogoda była najgorszym elementem wyprawy. Większość dni była deszczowa i wietrzna. Jedynie ostatnie trzy dni były idealne na jazdę rowerem. – Wytrzymaliśmy, bo czego się nie robi dla miłości podróżowania – mówią.
Zakochani
w Starym Mieście
Turyści nie potrafią sprecyzować, które miasto poleciliby zwiedzić. – Każde charakteryzowało się czymś wyjątkowym. W niektórych spotykaliśmy cudownych ludzi i pod tym względem dane miasto mogłoby być wartościowsze od najstarszego czy tego z największą ilością zabytków. Jednak bezdyskusyjnie największe wrażenie pozostawił na nas Tallin, który był głównym celem wyprawy – mówią zgodnie kaliszanie.
Ania i Michał wspominają, że miasto sprawiało wrażenie, jakby unosiło się w chmurach. Z daleka podziwiali jego wspaniałą panoramę. Wynoszące się ponad inne budowle wieże kościołów i baszt robiły wrażenie. A zacumowane, nowoczesne promy wyglądały jakby właśnie dobiły do średniowiecznego Starego Miasta. Podróżnicy na długo zapamiętają średniowieczny klimat miasta, połączony ze skrzekiem latających nad głowami mew. – Starówka w Tallinie jest wyłącznie otoczona średniowiecznymi murami obronnymi. Nie znajdziemy tam żadnej współczesnej budowli. Stare Miasto podzielone jest na górne i dolne. Górne miasto jest wywyższone, górujące nad dolną częścią. Dzięki temu sprawia wrażenie majestatyczności. Tallin i jego mieszkańcy byli przyjaźni. Ludzie podchodzili do nas, rozmawiali, ustępowali miejsca. Jesteśmy tym miastem zachwyceni. Przemierzanie szlaku wśród gotyckich kamieniczek na rowerach, na których załadowany był nasz cały dobytek, czyli „dom” (namiot), kuchenka i ubrania, sprawiało olbrzymią frajdę – opowiadają podekscytowani.
Radość odnaleziona w ziemniakach
W trakcie 40-dniowej wyprawy zdarzały się ciekawe historie, które rowerzyści zapamiętają do końca życia. – W jednej z miejscowości na Litwie, gdy już zapytaliśmy o możliwość rozbicia namiotu, gospodyni poczęstowała nas ziemniakami. Byliśmy zmasakrowani głodem i zmęczeniem, a zwykłe ziemniaki dały nam tyle radości! Serce, jakie podarowała nam ta kobieta, jej gościnność i ciepła strawa, pozostaną długo w naszej pamięci – mówi Michał.
Rowerzyści zapamiętają także jedną z estońskich chatek. – Widząc z daleka chatkę, z której unosił się dymek (dla nas oznaka ciepła i bezpiecznego schronienia), zdecydowaliśmy się wjechać i zapytać o nocleg. Przyjął nas farmer, który – jak się potem okazało – posiadał 400 ha ziemi i 300 krów. Napalił nam w saunie, udostępnił mały domek do spania, podarował miód i warzywa, których ze względu na małą ilość miejsca w sakwach nie mogliśmy wszystkich przyjąć – opowiadają.
Taka gościnność wydała się kaliszanom... podejrzana. Przez chwilę zastanawiali się, ile będą musieli zapłacić za taki luksus. Na szczęście nie musieli płacić ani grosza. – Prawie się popłakałem. Jednocześnie ze zmęczenia i z szoku. Z odkrycia prawdy, że ludzie są wielcy. Gość w dom, Bóg w dom. Ludzie, których spotykaliśmy na naszej drodze, chyba na tym przysłowiu się opierali, przyjmując nas czasem w domach, a czasem choćby na trawnikach. Każdy nocleg był inny od wcześniejszego. Każdego dnia wydarzało się coś ciekawego. Z wyprawy pozostało tyle wrażeń, tyle wspomnień, że można by je opowiadać godzinami – mówi Michał.
Odkrywanie lądów
Tegoroczna wyprawa była dla młodych rowerzystów przetarciem szlaków. – Teraz wiemy, że stać nas na więcej, choć to może zbyt wyniośle brzmi – twierdzą.
Kolejną wycieczką, którą planuje Michał, jest wyjazd... do Grecji. Może wybrać się na Ukrainę, Krym, do Rumunii, a może rowerem jechać na Kaukaz? – takie myśli wciąż plączą się po jego głowie. – Stwierdzam, że po tej bałtyckiej wyprawie jestem w stanie przeżyć więcej. Jestem w stanie dać z siebie więcej, a przy tym dobrze się bawić, mieć satysfakcję i radość – zapewnia Michał. – Ktoś kiedyś powiedział, że ten, kto podróżuje, żyje dwa razy. Ja na takich wyprawach żyję potrójnie, wielokrotnie – dodaje podróżnik, który we wrześniu planuje stworzyć własną stronę internetową, na której będzie umieszczał opisy kolejnych wypraw.
Komentarze opinie