
Część II. Latarni gazowej blaski i cienie
Zaplanowana w 1871 r. przez kaliski magistrat budowa gazowni i sieci nowoczesnych lamp ulicznych spotkała się z powszechną aprobatą mieszkańców. Przygoda z gazem – głównym źródłem oświetlenia miasta – trwała aż do otwarcia elektrowni w 1918 r.
Zbliżał się 13 października 1871 r., dzień, w którym Kalisz miał po raz pierwszy w swej historii rozbłysnąć nowym światłem. „Cieszy nas, że rozkwitające miasto nasze niezadługo zajaśnieje gazem” – entuzjazmuje się gazeta „Kaliszanin” i niestety zaraz zauważa: „lecz obok gazu radzibyśmy pozostać w posiadaniu dobrego bruku. Przedsiębiorcy gazowi rozkopując ulice, po zasadzeniu rur lada jako kładą bruk wzruszony”. Ułożone zaledwie pięć lat wcześniej kamienne chodniki były prawdziwą dumą miasta: „Bruk (…) położony był z taką umiejętnością, żeby mógł służyć nawet jakiej wielkiej stolicy. Kamienie (…) były ułożone, że tak powiemy, po mistrzowsku, stroną płaską, co chodzenie czyniło nadzwyczaj wygodnym i przyjemnym”. Na przechodniów czyhały, jak obrazowo opisywano, bruk z nierównościami, sękami, a co gorsza z dołami. Fuszerkę dotyczącą „pryncypalnej” ulicy Wrocławskiej (obecnie Śródmiejska) proponowano zlikwidować, zaznaczając jednocześnie, że kamienie należy przesypywać piaskiem. Informację zakończono charakterystycznym apelem: „Zwracamy więc i na to uwagę komu należy”. Chyba nikt jednak nie „zwrócił uwagi”, bo tydzień później „Kaliszanin” donosił: „przez długość całego rynku, np. brzegiem ulicy, przechodzi grzbiet wyniosły, nierówny wskazujący linię poprowadzenia rur gazowych”. Tym razem redaktorom puściły nerwy, bo zazwyczaj grzeczna w tonie gazeta pozwoliła sobie na złośliwości: „Jeśli zakładowi gazowemu potrzebny jest drogowskaz położonych rur, toby można go uskutecznić przez osadzenie kamieni kolorowych w bruku, nie zaś przez usypywanie tak niedogodnych i rażących nierówności”. Jakby dla zatarcia niemiłych doświadczeń z zakładaniem instalacji, pismo dzieliło się z czytelnikami informacją, że ich miasto ma być jednym z najlepiej oświetlonych w Królestwie. Przechodzień co czterdzieści kroków miał napotykać kolejną latarnię.
Sprawa Merkurego
Kaliszanie, dumni z tego, że ich miasto staje się coraz bardziej europejskie, postanowili uczcić ten fakt w sposób niezwykły – latarnią pomnikiem. Pomysł rzucił zafascynowany nowoczesnością Władysław Ehm (jak pisaliśmy, pierwszy nieformalny meteorolog Kalisza). Ponieważ chciano, aby „kandelabr gazowy” stanął na środku targowiska (plac św. Mikołaja, obecnie Nowy Rynek), uznano, że powinien mieć on postać metalowej rzeźby wyobrażającej boga handlu Merkurego. Wzorem dla posągu stać się miała florencka statua Giovanniego da Bologna (zwanego Giambologną – przyp. A.T, M.B.). Pomysłodawcy tłumaczyli: „W razie potrzeby unoszona wysoko przez Merkurego pochodnia i w drugiej ręce skrzydlata wężownica dziurkowane będą oświetlane gazem. Na okół posągu będzie kłąb, a w jego okręgu stać mają latarnie w stylu greckim i 4 słupki, pomiędzy słupkami będą 4 ławki. Od okręgu posagowego wyłożonego kamieniami pójdą 4 trotuary, które rozdzielą plac na 4 części, z jakich każda mieścić będzie bazar i targ innego rodzaju. W dwóch kwadratach od strony rzeki (zasypany kanał Babinka – przyp. A. T., M.B.) będą po dwóch krańcach pompy (…)”. „Kaliszanin”, choć przyjaźnie nastawiony do inicjatywy, nie odmówił sobie odrobiny uszczypliwości wobec kupców: „piękniejszym, a raczej właściwszym byłoby tu godło „Sumienia”, tak słusznie wymagane od handlujących”. Koszt „anszlagowania”, czyli wystawienia Merkurego, miał wynieść 2225 rubli srebrem zebranych z dobrowolnych składek najzamożniejszych mieszkańców miasta. Inicjatorzy zachwalali, że: „projekt tak jest obmyślony, iżby z wielkim przyozdobieniem łączył zarazem i wielką wygodę, bo podział targów, wygodne do nich przejścia, unikniecie szturchań, najazdów i popychań, co jest zwykłym na rynkach, wreszcie ławki i miejsca do spoczynku oraz wodę”. Niestety, jak to zwykle bywa, pomysł spotkał się z krytyką bardziej praktycznie nastawionych umysłów. Nieznany z nazwiska i imienia, właściciel domu nr 55 uznał za koniecznie zaprzeczyć za pośrednictwem gazety, że ma coś wspólnego z Merkurym: „Ponieważ skutkiem ogłoszonego artykułu (…) zaczepiany jestem przez właścicieli, jakobym bez ich wiedzy był propagatorem myśli, która mogłaby wypaść na niekorzyść ich kieszeni – odpowiadam, że nigdy tego projektu nie podzielałem, uważałem bowiem, że najwymowniejszą pamiątką, będzie (…) oświecenie miasta za nasze pieniądze, wreszcie, że samo oświecenie gazem, upowszechnione w całym świecie, nie jest przedmiotem właściwym do uczczenia go pomnikiem”. Niejaki pan R. P. podnosił znów, że lepiej przeznaczyć pieniądze na potrzebny Kaliszowi budynek szkoły powszechnej: „Rzeczy pożyteczne a konieczne, zawsze mają przed pięknymi lecz zbytecznymi”. Inicjatorzy bronili się, podkreślając, że statua nie ma być pomnikiem, a jedynie ozdobą niedawno wybrukowanego placu św. Mikołaja. Argumentowano również, że powstająca dzielnica ma stać się reprezentacyjnym fragmentem miasta. Przeciwników Merkurego starano się postawić przed faktem dokonanym. „Kaliszanin” informował, że „Wys.[oka] Władza udzielić już raczyła pozwolenie swoje na zbieranie ofiar”. Gazeta podała również adresy, pod którymi można dokonać wpłat – hotele, sklepy i mieszkania prywatne. Wszystko na próżno; z nieznanych przyczyn inicjatywa upadła. Gdyby wbrew opinii malkontentów projekt zrealizowano, niewątpliwie bożek stałby się jedną z najpiękniejszych symboli miasta.
Dodajmy, że jak to zwykle bywa, nie powstał też budynek szkoły. Do dziś wszelkie inicjatywy przyozdobienia miasta spotykają się z zarzutem marnotrawstwa pieniędzy. Przynajmniej to się nie zmieniło. Czy słusznie?
Kalisz wyprzedza
Warszawę
Sprawa posągu zapoczątkowała kolejne niefortunne zdarzenia. Przesunął się planowany termin pierwszej próby działania nowego oświetlenia. Zamiast 13 października, pierwsze latarnie, i to tylko przed zakładem gazowym, zapłonęły dopiero 27 listopada 1871 r. Ponownie też wróciła sprawa zdewastowanych przez inwestycję ulic: „w zeszłą (…) sobotę naliczono na trotuarze przed Dyrekcją Tow.[arzystwa] Kred.[ytowego] w ciągu jednej godziny wśród dnia białego, aż pięć upadków rożnych osób płci obojga (…). A co powiedzieć o nocy” – pisała gazeta. Sprawa była bulwersująca – rury ułożono wbrew logice na wierzchu. Na szczęście interwencja odniosła skutek i instalację umieszczono w rowkach wyciętych w trotuarach. W końcu równo dwa miesiące po zamierzonym dniu pierwszego pełnego oświetlenia miasta, z zadowoleniem donoszono: „13 grudnia, to jest w zeszłą środę, po raz pierwszy miasto, tak jak i różne sklepy, handle i zakłady, gazem oświetlone zostały”. Dziewięć dni później miejsce głosów radości zajęły narzekania. Jedni bali się wybuchu, inni twierdzili, że dawne latarnie olejowe świeciły jaśniej, byli też tacy, którzy twierdzili, że niepotrzebnie instalowano gaz, bo… wkrótce da się wynaleźć lepszy sposób oświetlenia. Głosy malkontentów „Kaliszanin” kwitował krótko: „Byłby ósmym cudem świata, gaszącym wszystkie siedem innych, ktoby potrafił dogodzić wszystkim”. Już wkrótce jednak prasa przyłączyła się do krytycznych głosów. Nie są one obce współczesnym użytkownikom różnego rodzaju udogodnień technicznych – wysokie kary za brak płatności, kiepska jakość usług. Gazownia spóźniała się z dostarczaniem gazu, lampy migotały, lub nawet gasły.
Zakłady nie poczuwały się też do naprawy uszkodzonych chodników. Za to egzotyczny wydawać się może zwyczaj podawania drukiem, na łamach prasy, godzin zapalenia i gaszenia latarń. Przykładowo 18 lutego 1872 r. ulice oświetlono od godz. 18. 15 do 5.15. Kłopoty z lampami powtarzały się jeszcze wielokrotnie. W 1877 r. gasnące światło prawie że doprowadziło do przerwania granego w teatrze przedstawienia „Osiemdziesiąt dni dookoła świata” według Juliusza Verne`a. Mimo licznych niedogodności, kaliszanie mogli być dumni z imponującej liczby blisko 250 latarń i około 300 oświetlonych sklepów oraz mieszkań prywatnych: „Obecnie miasto nasze nie ustępuje pod tym względem, nie mówimy już o Warszawie, bo ta znana jest z nędznego oświetlenia, ale najznaczniejszym miastom w Europie – pisano już w 1872 r.
W 1896 r. właściciel gazowni, Konrad Bilewicz, sprzedał ją Towarzystwu Gazowemu w Augsburgu. Firma ta będzie prowadzić zakład aż do 1921 r. Od 1918 r. dotychczasowe oświetlenie powoli jest wypierane przez elektryczność.
Opracowano na podstawie „Gazownia Kaliska 1871 – 1996” pod red Krzysztofa Walczaka i materiałów własnych.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie