
Kalisz, najstarsze miasto w Polsce. Stare ulice i stare domy, pamiętające dawne, inne czasy. Współcześnie murowane budynki zastąpiły te drewniane, które aż do XVIII w. regularnie stawały w płomieniach, często zamieniając w popioły całe połacie miasta. Z gaszeniem tych pożarów różnie bywało. Ludziska niechętnie chcieli narażać życie dla uratowania cudzego mienia. W przeciwieństwie do koni
Nie wchodząc w szczegó-
ły (o których poniżej), stara, kaliska – z około roku 1870 – wieść głosi, że kiedy koniom powierzono obowiązki ciągnięcia sikawek, to tak się do tej pracy zapaliły (!), że na dźwięk alarmowego dzwonu pędziły, ile mocy w kopytach na miejsce zbiórki pod remizę. Często razem z wozem ze śmieciami, bo konie te, proszę państwa, pracowały na dwóch etatach: wywoziły miejskie śmieci i pracowały dla kaliskiej Ochotniczej Straży Pożarnej.
Kaliskie pożary
Częste pożary trawiły drewniane miasto, czyniąc olbrzymie zniszczenia. Fale pożarów w latach 1704-1706 spowodowały, że Kalisz skurczył się do tylko 34 budynków i 78 mieszkańców. Kościół Kanoników stracił w wyniku tego pożaru wieżę (w roku 1973 stracił też obraz „Zdjęcie z Krzyża” ze szkoły Rubensa, ale to inna historia i inne czasy). Miasto ze zgliszcz odbudowano, ale tylko po to, aby w roku 1792 strawił je kolejny pożar. Rozpoczął się on od zapalonej świecy w stajni dla koni na ówczesnym Wrocławskim Przedmieściu (dzisiaj odcinek pomiędzy mostem Kamiennym a Rogatką). I pewnie właśnie dlatego późniejsze końskie pokolenia tak do serca sobie wzięły sumienną pracę dla OSP. Od płomienia świecy zajęła się słoma i pożar bardzo szybko rozprzestrzenił się na całe miasto. Spłonął wtedy, a właściwe stopił się, ratuszowy zegar i z dymem poszedł drewniany klasztor oo. Franciszkanów. W tamtych czasach w płomieniach ginęło wiele miast. Los Kalisza podzieliło nawet drewniane Chicago w roku 1871, kiedy to stojąca w oborze krowa kopnęła palącą się lampę naftową. Spaliła się słoma, obora i całe miasto Chicago.
W XIX wieku słynniejsze kaliskie pożary to spłonięcie kilku kamienic w roku 1846 (kamienice Mechwaldowej, Chrystowskiego i Baumertowej), teatru w roku 1858 oraz pożar fabryki sukna, stanowiącej własność Emila Repphana.
W roku 1902 ogień z płonących gospodarstw Konstantego Koryckiego i Michała Banasia na Zawodziu omal nie strawił położonego zaraz obok zabytkowego kościółka pod wezwaniem św. Wojciecha. W roku 1914 walka o uratowanie tego, co jeszcze można było wyrwać płomieniom trawiącym podpalony przez Niemców Kalisz, trwała od 2 do 22 sierpnia.
Witamy was,
kaliska straż
Pierwszą jednostkę samodzielnej straży ogniowej zorganizowano w Kaliszu w 1846 r. Była to tzw. straż przymusowa (ale nie płatna). Nie zdała ona jednak egzaminu. Raz, że ludzie przecież przymusu nie lubią, a dwa, że działała na zasadzie chaotycznego przypadku i bez koniecznych ćwiczeń i treningów. A ponieważ „Miasto Kalisz pomiędzy znaczniejszymi miastami w Królestwie liczy się pierwsze po Warszawie”…w roku 1853 powstał projekt stworzenia zawodowej straży pożarnej, która… „na wzór warszawskiej na małą skalę mogła być urządzona”. Niestety, chlubny ten zamiar nigdy nie wyszedł poza strefę projektu za względu na koszty, które przerastały możliwości kaliskiej kasy miejskiej (skąd my to znamy?).
Miejskie głowy jednak nie w ciemię bite, wymyśliły, że przecież pożary można gasić w czynie społecznym. I tak w roku 1863 zaczęto pracować nad projektem ustawy powołującej obywateli miasta do ochotniczej służby strażackiej, a 3 maja 1864 r. powstała – jako pierwsza tego typu placówka w Polsce – kaliska OSP w sile 104 druhów, na czele których stał jej założyciel, Robert Pusch. Czeladź rzemieślnicza stanowiła pierwszą kadrę Ochotniczej Straży Pożarnej miasta Kalisza. Początkowa remiza OSP znajdowała się w drewnianej szopie przy ul. Rzeźniczej, później przeniosła się na ul. Kanonicką na zaplecze ówczesnego Hotelu Wiedeńskiego, aby wreszcie w roku 1887 przenieść się do nowo wybudowanej remizy na placu 1 Maja.
Zapewne wielu kaliszan pamięta jeszcze tak remizę, jak i „kozę”, zbudowaną po drugiej stronie placu. Architekturą przypominały one małe gotyckie zameczki. Obydwa budynki zaprojektował Józef Chrzanowski – ten sam, który projektował teatr i ratusz. Obydwa też zostały rozebrane dziwną decyzją ojców miasta. W roku 1953 kaliska OSP wróciła do swojego miejsca „narodzenia” tzn. na ulicę Waryńskiego 9 (obecna Piskorzewska) do budynku, który łączy się podwórzem z dawnym Hotelem Wiedeńskim.
„Felek”, „Zygmunt”, „Wincenty”
i „Kazimierz”
Kaliska Ochotnicza Straż Pożarna przechodziła różne koleje – rozwijała się, druhowie doskonalili na ćwiczeniach swoje umiejętności, a zarząd starał się o doskonalenie sprzętu. Początki techniczne były bardzo skromne: trzy stare sikawki, kilka haków i drabin. Akcja gaszenia pożaru w roku 1870 być może wyglądała właśnie tak:
Bim-bam, bim-bam – zadzwonił na alarm dzwon na budynku straży pożarnej. Trraa ta ta taa – to biegnący do remizy na zbiórkę sygnaliści, przystając co 300 m, grali na trąbkach sygnał, wzywając strażaków do pośpiesznego przybycia. Druhowie, biegnąc co sił w nogach, dopinali błyszczące guziki mundurów. Po wyciągnięciu na ulicę sikawek zaprzęgnęli się do nich i pociągnęli je na miejsce pożaru. Tak, tak… często gęsto strażacy zmuszeni byli własnymi rękami przyciągnąć sikawki, ponieważ siły pociągowej straż nie posiadała, a dorożkarze niechętnie wypożyczali swoje konie. Koni OSP dorobiła się dopiero w kilkanaście lat później.
Motoryzacja wkroczyła do straży w roku 1926, kiedy pojawił się pierwszy samochód pożarniczy, „Felek”. Za nim przyszły kolejne: „Zygmunt”, który dowoził wodę z Prosny (Kalisz nie miał jeszcze wtedy wodociągów), „Wincenty”, który przewoził strażaków i drobny sprzęt, a w roku 1932 dołączył „Kazimierz”, wyposażony według ówczesnych najnowszych standardów technicznych. Zwyczaj nadawania imion samochodom był wyrazem uznania za zasługi „imieniodawcy”.
Chłopcy w srebrzystych hełmach
Ale cóż by zdziałał sam sprzęt techniczny, gdyby nie topornicy, sikawkowi, czyli po prostu druhowie. Druhowie to zwarta brać, która na dźwięk alarmu zapominała o swoim prywatnym życiu i narażając je, walczyła z rozszalałym żywiołem. Jak bardzo byli oni oddani dla sprawy, niech świadczy przykład mojego własnego dziadka, Edwarda Rzęczykowskiego, który był jednym z najstarszych szewców-strażaków. Przesłużył on w kaliskiej OSP 57 lat. Przed drugą wojną dziadek mój miał na rynku stragan z butami. W momencie alarmu zostawiał stragan – często na pastwę losu – i pędził do pożaru. Po pożarze i celebracji z okazji szczęśliwego ugaszenia do straganu nie było po co wracać, bo towarem „zaopiekowali” się rynkowi złodziejaszkowie. Dostawało się wtedy dziadkowi od babci, a echa tych strażackich historii przetrwały do dzisiaj w rodzinnych opowiadaniach.
Mundury strażackie, defilady, strażackie orkiestry dęte – to nostalgia przeszłości. Współcześnie rola OSP zmieniła się. Powołując się na słowa obecnego naczelnika kaliskiego oddziału, Bogumiła Napierały, w dzisiejszej dobie OSP spełnia czynności prewencyjno-pomocnicze. Kaliska jednostka specjalizuje się w ratownictwie wodnym. W roku 1997 brała nawet udział w akcji powodziowej w Przesiece. Na 100 obecnych członków 32 to płetwonurkowie. – Staramy się ściągać młodzież i dać jej możliwości godziwego spędzania czasu, nie na ulicach czy przy piwie. Organizujemy ciekawe obozy szkoleniowe, zawody sprawnościowe, wycieczki. Popularyzujemy dorobek historyczny naszej organizacji – wyjaśnia naczelnik. Dumą naczelnika i wszystkich druhów jest obecna kwatera OSP, wyremontowana wyłącznie rękami i staraniami członków. XIX-wieczne portrety wąsatych druhów w hełmach do złudzenia przypominających pruskie pikielhauby zdobią tam ściany. Portret mojego dziadka też tam wisi.
A może wieczorową porą portrety te wychodzą z ram i podkręcając wąsa, dumnie kiwają głowami. Widzicie? Nas już nie ma, ale OSP istnieje. Po nas przyszli inni.
Eleonora Serwanski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie