
- „To są takie rzeczy, których się nie zapomina” – podkreśla Tadeusz Szuława, opowiadając o wydarzeniach z czasów II wojny światowej.
Osiemdziesięcioletni kaliszanin miał zaledwie 5 lat, gdy Niemcy wycofywali się z terenu Polski, jednak nadal potrafi opisać ten dzień ze szczegółami. – Jak spaliśmy, jeden z nich krzyknął „Iwan!” i wszyscy Niemcy w budynku zerwali się do ucieczki – wspomina mężczyzna.
Pan Tadeusz zachował w pamięci także wiele momentów z wcześniejszych miesięcy. – Gdy wprowadziliśmy się do mieszkania na osiedlu Zagorzynek, na ścianie wisiał portret Hitlera. Wtedy, jako mały chłopak, dorwałem się do obrazka, porwałem go i podeptałem. Za portretem była niemiecka gazeta, którą mam do dziś – mówi mężczyzna, wysuwając z teczki pożółkłe od starości kartki. To wydanie z 11 lipca 1924 roku. – Ma prawie 100 lat – z uśmiechem zauważa pan Tadeusz.
Okrutny czas wojny odkrywał prawdziwe oblicza wielu osób. O odrobinie szczęścia mogą mówić ci, dla których wróg stał się sojusznikiem lub przynajmniej porządnym sąsiadem. Niemiec o nazwisku Grün okazał się być sprzymierzeńcem kilku polskich rodzin. Mężczyzna ten kwaterował w budynku, w którym mieszkał, między innymi, nasz rozmówca. Mama Tadeusza Szuławy pracowała w ogrodzie i szklarni, a tata konserwował maszyny w cegielni. Poprzez sumienne wypełnianie obowiązków zdobyli szacunek Niemca. – Dzięki niemu przeżyliśmy. Kiedyś dano nam dwa tygodnie na wyniesienie się z budynku. W przeciwnym razie mieli nas wywieźć. Grün poszedł do urzędu i powiedział, że nigdy się na to nie zgodzi – opowiada osiemdziesięciolatek.
Mężczyzna dodaje, że w czasie II wojny światowej w Kaliszu działała tylko jedna świątynia - kościół św. Gotarda, mieszczący się na osiedlu Rypinek. Kiedy mama pana Tadeusza wybierała się wraz z sąsiadką na mszę w czasie, gdy miała być łapanka, Grün szybko wybiegał z domu, uprzedzał o niebezpieczeństwie i kazał wracać. Nigdy jednak nie wyparł się swojego pochodzenia. – Jak Rosjanie przyszli, mój ojciec powiedział do Grüna żeby normalnie zszedł na dół. Świetnie mówił po polsku, nikt by się nie zorientował, że jest Niemcem. A on odpowiedział tak: „Panie Szuława, jak panu kazali volkslistę podpisać, podpisał pan? Nie, bo powiedział pan, że jest Polakiem. To ja też nie będę się wypierał, że jestem Niemcem.” Był u siebie na górze, Rosjanie wpadli, krzycząc: „German, German!”, zabrali go i ślad po nim zaginął – wspomina pan Tadeusz.
Mężczyzna przyznaje, że są to trudne do opisania czasy. Jednego dnia bawił się na podwórku z dziećmi pochodzenia niemieckiego, porozumiewał się z nimi pomimo różnic kulturowych, dostawał słodycze od ukraińskiej rodziny, a innego dnia był świadkiem scen przemocy. – Kiedyś ktoś wyskoczył z pociągu i zaczął uciekać. Nie wiem kto to był. Za nim wyskoczył inny mężczyzna, prawdopodobnie Niemiec. Dogonił go na rowerze i zaczął kopać – opowiada Tadeusz Szuława.
Szczególnie dotkliwy obraz, który zapisał się w jego pamięci, pochodzi z okresu, gdy na ziemie polskie wkroczyli Rosjanie. – Kiedy z tatą szliśmy na dworzec byliśmy świadkami zatrzymania Rosjanina, który wcześniej zgwałcił Polkę. Drugi Rosjanin go zastrzelił. Ojciec mnie wtedy obrócił i zasłonił mi oczy. Nie widziałem momentu oddania strzału, ale widziałem jak ten człowiek leżał martwy – mówi osiemdziesięcioletni kaliszanin.
Nasz rozmówca jeszcze lepiej pamięta czasy powojenne oraz zmiany, które w tamtym okresie nastąpiły w wyglądzie miasta i jego okolic. – Zaraz po wojnie, jak szło się w kierunku Szczypiorna na torach stało wiele rozbitych pociągów. Uszkodzone wagony były naszym polem do zabawy – wspomina z uśmiechem pan Tadeusz. Zaraz później z dumą wyciąga z teczki małe czarno-białe zdjęcie oraz kopię dziennika podróży z lipca 1957 roku. Okazuje się, że razem z kolegami wypłynął tamtego lata w rejs rzeką Wartą. Pięcioosobowa załoga na tratwie pokonała dystans od Sieradza do Konina. Pomimo wieku Tadeusz Szuława nadal stara się aktywnie spędzać czas. Urodził się w trudnym okresie, co nauczyło go korzystać z życia zawsze, gdy ma się na to szansę.
W.B.
Fot. 1 – Tadeusz Szuława; Fot. 2 i fot. 3 – Niemiecka gazeta z 11 lipca 1924 roku; Fot. 4 – Dziennik podróży oraz zdjęcie tratwy „Calisia 57” wraz z częścią załogi; Fot. 5 – Pierwsze strony dziennika podróży; Autor fotografii: W.B.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Super. Warto spisywać takie historie aby nie poszły w zapomnienie