Reklama

Kaliszanin schudł 120 kilogramów!

11/04/2012 13:41

Ludziom, którzy walczą z otyłością, zgubienie zbędnych kilogramów wydaje się niezwykle trudne, a czasami wręcz niemożliwe. Marek Ratajczyk z Kalisza udowadnia, że to jest możliwe...

Największym moim problemem był zawsze apetyt. Lubiłem dobrze zjeść i zawsze tyłem. Gdy brałem ślub, ważyłem 120 kg. Wydawało mi się, że już nie przytyję. Ale tylko mi się wydawało, więc jadłem, czasami bez opamiętania. Waga rosła. Dzieci na mnie dziwnie patrzyły. Dorosłym trudno było mówić o moim problemie. Rosły na mnie ubrania. Z mojej koszulki można było zrobić namiot. Miałem 170 cm w klatce piersiowej. W zasadzie w pewnym momencie nie miałem co włożyć na siebie. Nie mogłem realizować też swoich marzeń, np. tych o nurkowaniu, uprawianiu sportu. Ciągle czułem na sobie wzrok innych. Szeptali: Jaki on gruby!? Popatrz! Nienawidziłem siebie za to, że nie potrafię się powstrzymać od jedzenia. Nie cierpiałem własnego ciała. Postanowiłem więc poddać się dietom.

Dieta ,,1000 kalorii”
Bardzo cieszyłem się, że w krótkim czasie ta dieta przynosiła znaczące efekty. Schudłem 20 - 25 kg, ale nie byłem konsekwentny w stosowaniu diety. Życie z rozpiską – co, o której godzinie mam zjeść – doprowadzało mnie do złości. Menu było bardzo zróżnicowane, ale też chaotyczne: jogurt, lód, pączek, warzywa, owoce, białka, węglowodany, co godzinę coś innego. Więc co jakiś czas rezygnowałem z diety i... również w krótkim czasie znowu  tyłem. Nawet 40 kg. Potem szukałem kolejnej diety. Zainteresowałem się dietą białkową (nazywaną również dietą proteinową doktora Dukana – przyp. red.). Teoretycznie to bardzo interesujące rozwiązanie. Przeczytałem zalecenia i zacząłem ją stosować.Wszystko wskazywało na to, że uda mi się osiągnąć dobrą wagę, że schudnę. Ale niestety był haczyk w tym wszystkim. Przy tej diecie przez jakiś czas nie można było się zbytnio ruszać, bo białko wówczas przyswajane jest w tkance mięśniowej. Niewskazane były ćwiczenia i obciążenia organizmu. Siedziałem w domu tydzień. Chudłem kilka kilogramów, ale musiałem przecież pracować, a pracowałem fizycznie. Miałem dużo ruchu i tkanka mięśniowa niestety potężnie rosła. Na 10 kg straconych, przybywało kolejnych 25 kg. Ważyłem już 175 kg.

Przebadali mój problem
Zdecydowałem się w końcu na wykonanie dokładnych badań. Pomyślałem, że skoro od dzieciństwa borykam się z tym problemem, to powód musi leżeć w genach lub w hormonach. Moja rodzina też tak twierdziła. Zgodziłem się na hospitalizację w klinice szczecińskiej. Położyli mnie do łóżka na miesiąc czasu. Zastosowano u mnie tzw. ,,dietę zero’’. Badano mnie dość szczegółowo: czy nie zakwasza mi się żołądek, przeprowadzano analizę dna oka, umawiano mnie na rozmowy z psychologiem i psychiatrą. Przez trzy tygodnie byłem królikiem doświadczalnym. Nic nie jadłem. Nie dostawałem nawet kroplówki. Mogłem tylko pić wodę. Nie było żadnej dyskusji. Miałem pozwolenie na 0,2 litra soku pomidorowego (na 2 dni), kiedy już było ciężko. Kiedy dzielący ze mną pokój pacjent dostawał jedzenie, ja zastanawiałem się, czy ukraść sąsiadowi parówkę, czy ugryźć w pośladek pielęgniarkę (śmieje się). Mówiąc szczerze i uczciwie, byłem mega głodny. Dałem jednak radę. W trzy tygodnie schudłem prawie 40 kg. Gdy opuszczałem szpital, lekarze mieli dla mnie dwie wiadomości: dobrą – że byłem całkowicie zdrowy, a moja otyłość nie była chorobą. Złą – że miałem za dużą ,,mordę’’. Za dużo jadłem...

Dieta 1200 kalorii
Po wyjściu ze szpitala jeszcze tydzień na sucharkach, a potem miałem stosować dietę 1200 kalorii. Ważyłem znowu 120 kg, więc byłem zadowolony. Myślałem, że już nic, ale to absolutnie nic nie spowoduje przyrostu wagi. Niestety na jakiś czas wyjechałem z kraju. Zajmowałem się sprowadzaniem samochodów do Polski. Ponieważ sprawy zawodowe pochłonęły mnie bez reszty, nie miałem czasu na stosowanie diety. Liczyłem czasami te kalorie, ale znowu zabrakło konsekwencji w działaniu. Poza tym nie sposób w Niemczech nie jeść. W ciągu półtora roku przytyłem znowu – aż 80 kg. Po powrocie do kraju zdecydowałem się na drastyczny krok. Pomyślałem, że wyjściem będzie założenie balonu do żołądka. Byłem niecierpliwy. Chciałem za wszelką cenę być lżejszy. Odchudzanie stało się moją obsesją. Szukałem sposobu na skrócenie sobie w tym drogi i tak znalazłem prywatną klinikę w Łodzi.

Jedną nogą poza życiem
Poddanie się zabiegowi nie było dla mnie łatwą decyzją. Wiedziałem, że jestem bardzo zdeterminowany, ale nie ukrywam, że bałem się. Zabieg przeprowadzany metodą gastroskopii, w pełnym znieczuleniu, trwał ponad dwie godziny. Zakończył się sukcesem. Pierwsze trzy doby czułem się fatalnie, ale chudłem. Nie za sprawą balonika w żołądku, ale za sprawa torsji. Zwracałem nawet wodę. Obce ciało w żołądku dawało mi w kość. Po czterech dniach wszystko się uspokoiło. Wróciłem do domu. Mając świadomość tzw. bezpiecznika w żołądku, przystąpiłem do normalnego funkcjonowania w życiu. Okazało się, że balonik w ogóle mi nie przeszkadzał. Jadłem, piłem w takich samych ilościach jak dawniej. Może nawet więcej. Po pół roku z 200 kg przytyłem do 210 kg. Pojechałem na wyciągnięcie balonika. Ta operacja mogła zakończyć się tragicznie. Dostałem zapaści podczas zabiegu i miałem bezdech. Reanimacja trwała kilkanaście minut... Po tym wszystkim, być może ze stresu i braku nadziei, znowu zacząłem jeść. Przytyłem do 240 kg. Kończył się 2008 rok i mój szczyt możliwości w odchudzaniu.

Zmniejszyć żołądek
Nigdy nie byłem człowiekiem zamkniętym na innych, ponurym i złośliwym. W tym moim problemie ratowało mnie poczucie humoru i serdeczność, jaką otrzymywałem od ludzi oraz rodziny i rozdawałem znajomym. Pod koniec roku 2008 pojechałem znowu do Trójmiasta. Pomyślałem, że moją ostatnią szansą i nadzieją będzie operacyjne zmniejszenie żołądka. Profesor powiedział, że może podjąć się operacji, ale muszę schudnąć do 200 kilogramów. Z prostej przyczyny. Nikt nie chciał się podjąć kilkugodzinnej operacji na człowieku, który waży około 240 kg. Obawiano się, że przy mojej masie ciała, może grozić to zapadnięciem organów i nie przeżyje operacji. Pamiętam ten impuls. Wracałem do domu. Nadchodziły święta. Pomyślałem. Jeśli mogę schudnąć 40 kg, mogę schudną nawet 100 kg. Zrobię to po swojemu.

Przełom z nowym rokiem
Przełomem był Sylwester 2008/2009 roku. Prowadziłem klub ,,Piekiełko” i podczas zabawy karnawałowej gościłem u siebie Przemka Saletę. Zdjęcie z Przemkiem ukazało się w Życiu Kalisza. Powiedziałem do żony Agnieszki: – Zobacz. Myślałem że ja i Saleta jesteśmy Wielcy – ale to On jest wielki, a ja po prostu Gruby! Patrzyłem na to zdjęcie godzinami. Marzyłem, żeby wreszcie schudnąć. Dokładnie 3 stycznia 2009 roku powiedziałem sobie: – Marek. Tak nie może być. Kolega z Leszna poradził mi, że jak on chce schudnąć, to po prostu nie je dzień, dwa. Ta dieta spodobała mi się. Troszkę ją przystosowałem do swoich potrzeb i rozpocząłem stosowanie we własnym zakresie.

Małe głodówki
Moja tajemnica polega na tym, że dwa razy w tygodniu po prostu nie jadłem, a jedynie piłem wodę. Potrzebna była do tego konsekwencja w działaniu. W pozostałe dni jadłem normalne porcje. Wyeliminowałem z nich cukier oraz sól, która zatrzymuje wodę w organizmie,  węglowodany: ziemniaki, pieczywo, makaron, kaszę. Jadłem mięso, surówki, owoce. Okazało się, że dieta ta przynosi efekty, ale jedynie w połączeniu z ruchem. Szukałem roweru, ale nie było łatwo. Rowery też mają ograniczenia wagowe. W końcu znalazłem odpowiedni dla siebie bez tzw. DMC (dopuszczalnej masy całkowitej – śmieje się Marek) i zacząłem uprawiać sport. Do tego codziennie pływałem. Nigdy nie zapominam torby na basen. Pierwsze kilogramy schodziły fantastycznie. Po 4 kg tygodniowo. Skończyłem ostrą dietę w marcu 2011 roku na dwa tygodnie przed 40 urodzinami. Schudłem do 118 kg. Ale każdy dzień nadal rozpoczynam od wejścia na wagę.  Jestem grubasem, tylko o połowę już chudszym.

Wypadek zmienił moje życie
Jeździłem na motocyklu. Przemierzyłem tysiące kilometrów zwiedzając w ten sposób świat. Nigdy nie miałem wypadku, aż do ubiegłego roku. Połamane ręce, miednica, rozejście spojenia łonowego i potężny wstrząs mózgu. Lekarze nakazali mi 6 tygodni leżeć w hamaku ortopedycznym, a ja po 4 tygodniach stałem już na wadze. Nadal było 118 kg. Ucieszyłem się, ale wiedziałem, że straciłem wszystkie mięśnie. Podczas bardzo intensywnej rehabilitacji, gdy nabierałem tkanki mięśniowej, przybyło mi 12 kg. Lecz dzięki temu zrozumiałem, że muszę utrzymać wagę, aby wyzdrowieć i żyć dalej. Dziś znowu ćwiczę, jeżdżę na rowerze, pilnuję diety. Cieszę się, że w godzinie wypadku nie ważyłem więcej. Przez tyle lat walczyłem z nadwagą różnymi sposobami, aby uświadomić sobie, że nie ma ,,diety cud’’. Cudem jesteśmy my sami i nasza świadomość, że można żyć inaczej, szanując własne ciało.  Ono wymaga uwagi i ruchu. Z faktu że się zmieniłem – schudłem, czerpię wielki zapał do walki, do życia, do pomagania innym. Cieszę się z tego i chciałbym, aby ktoś inny, dzięki mojej historii, również osiągnął z życia taką radość. Ale nie wystarczy tylko chcieć. Trzeba to jeszcze konsekwentnie robić.

Nie jadłem żadnych tabletek
Znajomi śmiali się ze mnie. Wymieniałem swoją garderobę pięć razy. Raz wizyta u krawca polegała na zmniejszaniu ubrań, w innym przypadku na powiększaniu. Przypatrywali się efektom i komentowali. Niektórzy plotkowali, że kupuje specjalne tabletki z Chin, zawierające tasiemca, a tasiemiec mi wyżera wszystko co zjem. Słyszałem wiele bardzo ciekawych plotek na swój temat i na temat swojego odchudzania. Już nie mówię o tym, że ludzie plotkowali iż poleciałam do USA na operację żołądka. Mity były różne, kiedy ja absolutnie nie stosowałem żadnych leków. Był moment, że stosowałem l-karnitynę, ale wyłącznie po to, aby spalić tłuszcz. Okazało się jednak, że to kompletnie nie ma sensu, że to nieskuteczna metoda. Jestem najlepszym dowodem na to, że nie istnieje słowo ,,niemożliwe’’, nie ma potrzeby ingerencji lekarskiej w nasze ciało i organizm. Dowodzę również, że diety są fajne, ale pod warunkiem, że gdy je rozpoczynamy – musimy stosować do końca życia. Nic nie jest tak skuteczne jak dotarcie do naszej własnej świadomości.  Trzeba jeść po to, żeby żyć, a nie żyć po to, aby jeść – tę mądrość zaczerpnąłem od swojej zony. Do tego warto pozbyć się stresu. Trzeba rozwiązywać problemy na bieżąco, nie odkładać na tygodnie, miesiące i lata.

Wysłuchała:
Marzena Grygielska

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do