
Plaża, złota plaża, morze dookoła, a do tego murowane słońce – to recepta na wakacje z marzeń. Czy aby na pewno? Niekoniecznie, bo czasem, proszę czytelnika, może się nad tym morzem przydarzyć coś co w najśmielszych nocnych marach się nie przyśni
Niespodziewane serca kołatanie
Siedzi sobie pani Mariola, turystka z Kalisza, na egipskiej plaży (pod parasolem, aby słoneczko zbyt nie doskwierało), kąpie się w ciepłym Morzu Czerwonym (tylko przy brzegu, żeby broń Boże się nie przytopić), wody używa tylko z butelki (nawet do mycia zębów) no bo zemsta faraona – słowem dba o siebie jako stara podróżniczka, znając doskonale wszystkie za i przeciw przebywania na ziemi egipskiej.
Aż tu nagle, serducho bum, bum, bum zaczyna dziwnie się kołatać i coś tak słabo się turystce robi. (Zaznaczam, że trunków wyskokowych nie piła i w ogóle bardzo dobrze się prowadziła). Wygląda na to, że tak na wszelki wypadek trzeba poradzić się egipskiego lekarza, tym bardziej, że każdy polski turysta ma obowiązkowe ubezpieczenie w cenie wycieczki.
Lekarz hotelowy jest bardzo miły, dokładny. Osłuchał, opukał turystkę, ciśnienie zmierzył, pytania odpowiednie zadał, 25 EURO policzył i zdecydował, że potrzebny szpital, aby zrobić EKG i inne badania sercowe. Serducho bije jeszcze mocniej, bum, bum, bum. Nie tylko z powodu stanu zdrowia, ale też i z powodu perspektywy spędzenia nocy w egipskim szpitalu, na odludziu otoczonym pustynią. Niepokój nie przyćmiewa jednak zdrowego rozsądku, więc „a kto pokryje koszty?” zadaje turystka pytanie. Dowiaduje się, że to „no problem, jest przecież ubezpieczenie”. Uff, wyrywa się westchnienie ulgi (serducho jakby nawet się uspokoiło). Próbuje się turystka wymigać od tego szpitala, ale lekarz mówi, że koniecznie trzeba. No to trudno, pociąg pojechał.
Do szpitala oddalonego od hotelu o 7 km turystka zajeżdża ambulansem, z fasonem, około 23:00. Szpitalik to mały, widać tylko dla wczasowiczów. Pacjentów ani śladu. Jako jedyny pacjent zostaje więc nasza turystka poddana niepodzielnej uwadze lekarza-kardiologa i pielęgniarza. Zostaje jej zaaplikowany jakiś zastrzyk, EKG i coś co nazywa się CC Monitoring. Wobec takiej krzątaniny, niepokój od nowa wkrada się do znowu przyśpieszającego tempa serca. Rany Boskie, ile to będzie kosztowało !!! I znowu pytanie do lekarza; i znowu uspokajająca odpowiedź, że jak to dobrze, że jest ubezpieczenie. Numer certyfikatu ubezpieczeniowego lekarz przykładnie sobie spisał, jak również numery telefonów.
Noc mija śpiąco (pewnie dali w kroplówce coś na sen), a rano uśmiechnięty pielęgniarz przyniósł turystce śniadanko. Gdyby nie te rurki i elektrody na ciele, można by pomyśleć, że to egzotyczne sanatorium. Znowu EKG. Tym razem, lekarz kiwa z zadowoleniem głową nad wydrukiem z maszyny. „Och jak to dobrze, wypuszczą mnie stąd” myśli turystka – pacjent. Tym bardziej, że dzisiaj koniec wakacji i w nocy odlot do Polski. Wyniki EKG zadowalające, czuje się turystka Mariola dobrze, lekarza uspokaja, że już za chwilę przyjdzie reprezentant biura turystycznego (rezydentem zwany) aby zabrać ją do hotelu. Ale coś tu… nie gra. Czas upływa, zrobiło się już popołudnie, a elektrody dalej przyklejone do ciała i z łóżka nie pozwalają schodzić. (es)
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie