Reklama

Celebrating Carnival in the Classy Ballrooms of Kaliszs Hotels

06/01/2024 06:00

No i wreszcie karnawał. Okazja do zabawy ale i do błyśnięcia wśród socjety. Czy to kreacją Pani: super drogą (…tak narzeka a ciekawe ile na to musiała wydać…) lub (i) wyjątkowo śmiałą (…też coś – niech spojrzy na swój pesel a nie połowę biustu na widok publiczny wystawia…) czy to błyskotliwym dowcipem Pana (…on tak zawsze ma jak sobie za dużo wypije…) czy wreszcie wirtuozerią  tańca obojga (… ha, ha – pewno długo ćwiczyli w domu przed telewizorami z programem „Taniec z gwiazdami”). Onegdaj   areną realizacji tanga przytulanga (i zapewne równie złośliwych plotek na ten temat)  były przede wszystkim sale balowe w hotelach. Na przełomie XIX i XX wieku do najbardziej klasowych w Kaliszu należały hotele: Polski, Wiedeński i Europejski. Udział w karnawałowym balu w salonach któregoś z nich nobilitował, nie mówiąc o tym, że zabawa była zapewne przednia. 
Clubbing, czy precyzyjniej – carnival balling w poszukiwaniu tanecznych emocji zacznijmy na Złotym Rogu (choć wtedy temu miejscu nie śniła się jeszcze taka nazwa). Murowany zajazd, widoczny ma planie Politalskiego z 1785 r., o „strategicznym” i prestiżowym położeniu, za sprawą Ludwika Eberharda Woelffela – byłego kapitana gwardii municypalnej, przybyłego do nas z południowej Francji, przekształcił się w 1819 r. w ekskluzywny hotel Polski (de Pologne). Z jego budową wiąże się „wpadka” projektanta obiektu ale i „kierownika robót”  Sylwestra Szpilowskiego, którego obwiniono o niedociągnięcia w budowie właśnie przyszłej hotelowej sali balowej i podziękowano za pracę w Kaliszu. Zaradny pan kapitan na poprawki i dokończenie budowy otrzymał (dwukrotnie!) kredyt i w hotelowej chlubie ówczesnego Kalisza  można było już urządzać okazałe bale. 
„Hotel Polski w najwygodniejszym sposobie założony, w niczym zagranicznym nieustępujący, a osobliwie czystością, Restauratorem i dobrą usługą zalecony, jest przy tym jednym z najpiękniejszych gmachów Miasta, i ma wielkie i obszerne sale, w których Reduty, Kasyna i Bale zwykle dawne bywają: do innych tego hotelu przyjemności nie można opuścić i wygodnie łazienki, które tenże w swoim obrębie ku wygodzie publiczności mieści”.  Od 1844 r. prowadzony był przez syna Ludwika Woelffla – Henryka. Ten jednak zmarł dość młodo a hotel zaczął stopniowo  podupadać. Zniszczony w wyniku sierpniowego bombardowania został po I wojnie rozebrany, a plac po nim kupił przedsiębiorczy Oppenheim. Powstał kompleks niskich budynków o umiarkowanej urodzie – jeden ze znajdujących się tam sklepów nazywał się „Złoty Róg”… 

No to bierzemy dorożkę i przemieszczamy się na róg Kanonickiej i Garbarskiej do hotelu Wiedeńskiego. Kusi nas reklama restauracji hotelowej, gdzie stoi: „ (…) oprócz „Table de hüte [wspólny posiłek dla gości przy jednym stole] trwającego od godziny 1 do 3, dostarcza a la carte śniadania, obiady, kolacje z wszelką starannością przyrządzone”. Ale oto okazuje się, że od kilku lat hotel ma już nowego właściciela – pana Sztrumba (twórca „marki” Robert Pusch od 1873 roku hotelowy biznes prowadzi już dla kolejnych gości w niebiesiech) a my ufamy tylko sprawdzonym lokalom więc – na zasadzie: „do trzech razy sztuka”  teleportujemy się do „Europejskiego”. Dorożkę już odesłaliśmy ale, na szczęście, jest niedaleko. Decyzja (oczywiście – pożal się Boże – dżentelmenów) – idziemy piechotą! Wystarczy przejść niedługą przecież Poprzeczno-warszawską (dzisiaj Chodyńskiego) i już jesteśmy na miejscu.  Panie trochę kręcą noskami – rąbki balowych kreacji trzeba trochę podkasać by ich w śniegu nie uwalać (na szczęście kiedyś, panie, to przez całą zimę zalegał śnieg a nie, jak dzisiaj, błotna bryja). Biedaczki nie miały jeszcze pojęcia, że gdyby się urodziły wiek później, wystarczyłaby im kiecka zakrywająca (za) ledwie miejsce, skąd człowiekowi wyrastają nóżęta. No, ale rozbawione już nieco towarzystwo (czyżby funkcjonowało już wtedy  tzw. „coś na rozgrzewkę”?) dociera wreszcie do hotelu Europejskiego.

Z 1844 r. pochodzi anons o działalności hotelu de Berlin pana Peszkego choć już wcześniej na Mariańskiej znajdowała się austeria czyli zajazd, sławetnego Maniszewskiego. W 1821 r. prosperował przy niej Hotel Warszawski, choć nie bardzo wiadomo, w którym punkcie ulicy. W kwietniu 1896 r. właścicielami hotelu Berlińskiego, którego nazwę przemianowano na Europejski została Leokadia Przybylski a potem jej syn Jan Przybylski z żoną Stefanią – właściciele istniejącej naprzeciwko restauracji i składu win. Budynek zmodernizowano, dobudowano drugie piętro i wprowadzono windę (pierwszą osobową w Kaliszu – niektórzy błędnie sytuują takową w domu Kowalskich), oświetlenie elektryczne w miejsce gazowego. Znacznie wzrósł standard gościńca. Posiadał salę balową (do której wtargnęli bohaterowie tej opowieści) i 64 pokoje. Słynął z doskonałej kuchni. Polecano „kuchnię polską, francuską, i rosyjską (obiady 4-daniowe po 50 kop, w niedziele i czwartki: flaki, każdy wtorek: kołduny”. Dysponował tzw. „dziurką” (bez brzydkich skojarzeń, proszę) czyli małym pokoikiem na parterze przy ul. Mariańskiej. Gościom wystarczały stół, kanapa i kilka krzeseł. „Zbierała się tutaj co wieczór elita inteligencji kaliskiej, aby , przy lampce wina, wspomnieć sobie to i owo z przeszłości, pogawędzić o sprawach miejscowych, społecznych, narodowych szczerze i swobodnie, nie lękając się donosów”. Zatrzymał się tu m.in. Henryk Sienkiewicz (patrz Kalendarium z zeszłego tygodnia)  a potem jeden z winowajców hekatomby Kalisza z sierpnia 1914 r. – major Prausker ze swoim sztabem. Co nie uchroniło budynku od zniszczenia go w drugiej połowie sierpnia. Odbudowany został jako kamienica czynszowa. No ale, póki co, jesteśmy w karnawale. Dołączamy oto do mocno już rozbawionego towarzystwa pięknych (to nie budzi wątpliwości) kaliszanek i miejscowych bon-vivantów i tak oto stajemy się cząstką kaliskiego high-lifa.

Wspomniana sala balowa, przez cały rok okazała i wykwintna, dzisiaj wprost olśniewa wyszukaną dekoracją. Ekstra ordynaryjne są też toalety wieczorne i stroje kobiet – wspaniałe stroje toalety wieczorne (nadal stosowano hafty, koronki, aplikacje, lamówki czy pikowania), Co śmielsze damy kuszą dyskretnymi rozcięciami u dołu spódnicy. Plisy oraz ukryte w szwach gumki, zapewniają większą swobodę ruchów podczas wykonywania co bardziej ekspresyjnych figur tanecznych. Do tego wachlarze rozchylone z lekka lub szeroko rozłożone, trzymane prosto czy też kokieteryjnie pochylony, czasem w chwili wzburzenia zamknięty z trzaskiem, miał on swoistą wymowę. Kobieta umiała niejedno powiedzieć wachlarzem, czego nie chciały wyznać słowa
No i dania: gorące i na  wielopoziomowych stołach zimny bufet – blaty uginają się pod pasztetami, podawanymi w całości dzikami i galaretą formowaną na kształt kaplic i drzew. W srebrnych koszach ułożone ciasta. Jeszcze nie dawno panowie siadali często  przy oddzielnych stołach – dzisiaj (koniec wieku XIX przyp. P.S.) to nieowrażalne – konsumpcje i wartkie rozmowy odbywają się przy wspólnych stołach. Choć – tak jak wyszukane są dania tak i bez zarzutu muszą być maniery uczestników balu. O niezmąconym śnie z twarzą w galarecie nie mogło być mowy. O to by wszystko odbywało się godnie i przyzwoicie dbają zarówno wodzireje, jak i dyskretna acz wszystkowidząca obsługa. No i starsze panie: matki i ciotki, które niby zajęte plotkami, ale jednak uważnie przyglądały się, co się na sali wyrabia. Bo, jak pisał w „Kronikach Tygodniowych” Bolesław Prus: „Bal jest to mniej więcej zgodna akcja pewnej liczby różnopłciowych indywiduów zebranych w celu obopólnej agitacji, obwarowanej prawidłami przyzwoitości i obecnością świadków”. 

Pod szczególnym nadzorem odbywały się tańce. Oczywiście pary mogły tańczyć tylko w odpowiedniej odległości i w rękawiczkach. Po polonezie (na który się nieco spóźniliśmy – wstyd bo opuszczenie tego tańca oznaczało brak patriotyzmu) mogliśmy poszaleć (w ówczesnym rozumieniu tego słowa)  w kadrylach, kotylionach i oczywiście obowiązkowo – w polkach. Ekscytującą bliskość zapewniały walce natomiast o tzw. tańcach latino (w tym namiętnych tangach) jeszcze chyba nie słyszano. Ostatni był zwykle mazur, którego tańczono nad ranem. Oto jeden z opisów tego tańca: „każda para w żwawym poskoku wybiegała z miejsca na środek sali, ale tancerz tak wiódł swą towarzyszkę, że ona przodować zdawała się w tańcu, a mężczyzna podążał za nią jako jej rycerz i obrońca. Kiedy stanęli w środku par drugich, tancerka obiegała go wkoło, a on, stojąc w miejscu, bijąc hołubca, spoglądał z zachwytem na swą druhnę, chwytał w swoje objęcia, poczem okręcali się wkoło i wracali na miejsce”.
No i powoli bal w „Europejskim” dobiegał końca. Część panien, dla których miała to być szansa na znalezienie męża była nieco rozczarowana ale cała reszta – wniebowzięta. Niektórzy udawali się do pokoi na górze (na czas okołobalowy ich obłożenie było niemal stuprocentowe) na pozostałych – w tym i na nasze „towarzystwo” – czekały dorożki. Spora robota czekała za to na cały restauracyjny personel – do  wieczoru wszystko musiało być gotowe na nowych gości. A wiek później nigdy nie gasnąca gwiazda polskiej wokalistyki zaśpiewa: Niech żyje bal…

Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    KL - niezalogowany 2024-01-17 17:41:23

    Fajna, barwna wizualizacja słowami Pana Piotra

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do